Leokadia KOMAISZKO, tom: "Nawet ptaki wracają"
Zabrałeś mnie,Igorze, na fascynujący spacer po Twojej Ojczyźnie.Trzy dni pełne wrażeń. W towarzystwie historii i teraźniejszości. Pamięć mi ciągle je wraca.Proszę Cię-pójdźmy tam znowu!
...Szarobrązowy krzew winogronowy rozpaczliwie wyciągał w górę zaschnięte ramiona. Marcowe słońce go rozbudziło. Chciał więc patrzeć na świat zielonymi listkami. Ale one jeszcze się nie rodziły. Potrzebne im były dwa tygodnie ciepła. Czarnowłosa kobieta o smagłej cerze oderwała wzrok od autobusowego okna. Pochyliła się nad torbą. Wyciągnęła garść słonecznikowych pestek. Zaczęła je powoli łuskać. Ciemne oczy znowu śledziły odskakujący do tyłu krajobraz. Połacie zoranej ziemi. Przykrywające horyzont wzgórza. Rozwalone doliny. Przez jedną z nich - szeroka wydeptana droga. A obok - wykute w metalu hasło: ”Lenin w wiesznik wiu” (“Lenin zawsze żywy”).
- Będziesz zieńkać (fotografować )? - zapytał Igor.
- To państwo do kościoła? - prawie jednocześnie szepnęła mi do ucha stojąca opodal kobieta.
- Do kościoła, do kościoła...
***
Bielcy. Nieduże rejonowe miasteczko. Dworzec w słońcu, kurzu i piosenkach rosyjskiej grupy ”Łaskowyj Maj”. Tu pospiesznie przełykamy śniadanie - tłuste pierożki z jabłkami. Potem - przesiadka. Kierunek - Staryj Bieliczan (Stary Wiek). Według spisu ludności - to wieś mołdawska.
Oto jesteśmy. Jakże wyblakły po zimie ten Staryj Bieliczan! Żywotności dodają mu kobiety w jaskrawych strojach i kwiecistych chustach.
- Buna zio! (Dzie dobry!) - witają się, przechodząc. Nie podnoszą przy tym głowy ani wzroku.
Dowiaduj się, że Mołdawianie są z natury skryci. Ostatnio bardzo niechętni wobec Słowian. ”Słowianie przynieśli nam niewolę - mówi . - Wyzwolenie? Częściowo daje religia”. Jest tu estmar (świątynia prawosławna) i pop. Cerkiew nowa, pop młody. Jednak czemuś jest bliższa mieszkańcom tej wsi stara przydrożna kapliczka. Przed nią się wszyscy żegnają. Niektórzy twierdzą, że kapliczka jest katolicka. Choć trudno to dziś określić , bo tyle tu różnych wpływów.
- Czasami myślę, że to przed moim domem Mołdawianie żegnają się - mówi Rosjanin Wasilij. Mieszkam tu od niedawna, jestem niewierzący... Nie ma to jednak, jak żyć między swoimi, Słowianami! Choć by to w pobliskiej wsi - Koada Jazułuj (Ogon Jeziora). Tam pracuje moja żona. Teść mieszka. Wiem, że Ukraińców tam dużo. Rodzina Łopacińskich chyba z dwadzieścia osób...
Chciałam odwiedzić tych Łopacińskich. Pojechaliśmy więc. Autobus wdrapał się na wzgórze. Tam kończyło się ogromne jezioro. Rozumiałam teraz, dlaczego wieś nazywa się Koada Jazułuj (mołdawskie: ogon jeziora). Pierwszą napotkaną kobietę zapytaliśmy o drogę do Łopacińskich.
- Nie rozumiem! - odburknęła po rosyjsku i skierowała się ku domostwom.
- A po co ich szukacie? - zaciekawiła się inna.
- Szukamy Polaków.
- Połonez?- zapytała po mołdawsku. I dodała po rosyjsku: -Nie ma ich tu. Tylko parę nazwisk we wsi po nich zostało.
***
Szukamy wtedy samodzielnie. Tak, byli tu Polacy! Pośrodku wsi jest pomnik bohaterów Drugiej Wojny Światowej, mieszkańców Koada Jazułuj. Czytamy nazwiska: Tyrnawski Aleksander s. Ludwika, Pynzar Aleksander s. Piotra, Pynzar Włodzimierz s. Piotra, Halicki Piotr s. Aleksego, Kosowicz Mikołaj s. Antoniego, Murzakiewicz Paweł s. Oriona, Czyżewski Antoni s. Józefa, Miłosławski Ludwik s. Grzegorza, Miłosławski Andrzej s. Grzegorza, Twarżyński Filip s. Antoniego, Kowaczyński Mikołaj s. Stefana, Jasiński Franciszek s. Pawła, Kulczyński Filip s. Ludwika, Jakubowicz Teodor s. Dymitra.
- I teraz mieszkają tu Polacy - twierdzi bibliotekarka Jadwiga Marandiuk. Ona też ma w sobie polskiej krwi. Ze strony matki Emilii Czyżewskiej. Czyżewscy, Łopacińscy, Jasińscy, Kulczyccy, Łagozińscy, Jaworscy są w Koada Jazułuj od paru setek lat. Uciekali z Galicji przed pańszczyzną i biedą .
W Besarabii szukali wolności i ziemi.
- Byli Polakami, a stali czort znaje kim! - machnęła ręką 68-letnia Maria Łopacińska. - Ja ochrzczona. Matka do Bielc wszystkie dzieci woziła. Bo tu poniatija nie ma, żeby był ksiądz... - zamyśliła się. Potem powiedziała do córki: - Zina, przynieś nasze żurnały! - Sama, opierając się o werandę, ociężale podniosła się z niskiego stołka. Przebierała ziemniaki do sadzenia. Wstała, spróbowała iść. Nie jest atwo. Nogi chore, nadwaga. Kiedyś trzynaścioro dzieci urodziła.
“Nasze żurnały”- to bukurija familej (mołdwaskie: radość rodziny). W albumie wklejone są reportaże z mołdawskiej prasy o wielodzietnej matce Łopacińskiej. Zdjęcia. Pierwsze trojaczki: Wiera, Nadieżda, Lubow. Następne - Zina, Tania, Wala...
- Dzieci mówią po rusku i po tutejszemu - ciągnie pani Maria. - Kiedy Kazik, mąż, żył - to było tego polskiego w chacie!
- Jeżeli dostaniemy polskie książki, to wszystko odnowi się ! - zapala się stojący przy płocie sąsiad. - Mowa moja niezapomniana jeszcze z czasów Wojska Polskiego. A jakże - służył ja! Tak jak wszyscy Polacy. Trzy medale za to miał. Pogubił. Nikt tego nie pilnował. Dzieci małe, wiadomo, tylko łobuzować, niszczyć ... A nazywam się ja Mieczysław Stanisławowicz Czyżewski. Ja tak myślę : - Mołdawianin niech sobie żyje na zdrowie, ale i ja, Polak - też ! W naszej wiosce dużo takich jak ja. Dużo w Wojsku Polskim było. Tylko teraz w tym języku mało kto tu mówi. W Grygorówce czy Pierwomajce, czy Nowych Jezioranach poszukajcie. Bo
my - zapomniane. Ani tu kościoła, ani polskiej szkoły dla dzieci. Człowiek tyle widzi, co robota z rana do wieczora.