Bochenia
Bochenia » Świadomość Duchowa » 2009 » Lipiec » Wszyscy możemy zostać Chrystusami...

Wszyscy możemy zostać Chrystusami...

Przypomina mi to szefa-patrona (franc. patron) – wymagającego, ale równocześnie znającego doskonale swoich podwładnych, pozostającego z nimi w zażyłych, przyjacielskich kontaktach. Taki szef wie wszystko o swoich pracownikach, zna doskonale członków ich rodzin, ich sytuacje rodzinne. W razie potrzeby organizuje potrzebującym pomoc, chętnie porozmawia, doradzi. Czasami bywa też ojcem chrzestnym dzieci swoich pracowników.

W zakładzie panuje doskonała atmosfera, ponieważ szef, mimo stawiania wszystkim wysokich wymagań, jest też sprawiedliwy, opiekuńczy i przyjacielski. Pracownicy darzą go wielkim szacunkiem, ba! miłością nawet, są mu szczerze oddani i wdzięczni nie tylko za pracę, ale za wszelkie dobro płynące od szefa.

Można z nim pogadać, wyżalić się, podzielić radościami i smuteczkami. Jest jednocześnie pełen ciepła i humoru, jednocześnie bardzo poważny i żartobliwy. Wysłuchuje również swoich ludzi w tematach dotyczących samej produkcji, udoskonaleń pozwalających na osiąganie wyższej jakości pracy. Poleca wdrażać wiele z ich pomysłów i natychmiast za to wynagradza.

Który z tych obrazów bardziej Ci pasuje? Który z nich łatwiej zaakceptujesz? A może masz jeszcze inny obraz Boga?

W każdym bądź razie w przypadku traktowania Boga jako odległego i niezrozumiałego dla nas, pojawia się wówczas w nas przeświadczenie, że po co w takim razie mamy zawracać Mu głowę naszą skromną (?) osobą i naszymi problemami. Brniemy więc sami przez życie natykając się co rusz na wszelkie przeszkody i utrudnienia.

Pokonanie ich kosztuje nas coraz więcej. Poszerza się zakres cierpień spowodowanych niewłaściwym podejściem do życia, z którego wyeliminowaliśmy Boga.

Niełatwo jest zerwać z takim trybem życia. Trzeba niejednokrotnie dostać, i to mocno, w „4litery”, aby zacząć myśleć. Jeśli po pierwszym trudnym doświadczeniu nie zareagujemy odpowiednio, to będziemy przechodzić przez następne, coraz trudniejsze lekcje, stwarzane zresztą poprzez nas samych. Lekcje te mają nas czegoś nauczyć, mamy z nich wyciągnąć właściwe wnioski. Otrzymałem od życia - a raczej od siebie :) - wiele takich lekcji…

Dla mnie podstawowym wnioskiem, do którego dochodziłem bardzo długo, było: „Zdaj się na Boga. Całkowicie Mu zawierz, zaufaj Mu!”.

Dzisiaj, pisząc te słowa uśmiecham się do siebie. Łatwo to teraz powiedzieć i stosować (choć w dalszym ciągu nie zawsze). Przecież zachowywałem się przez wiele lat jak ostatni cymbał. Zmarnowałem tyle energii, materii, poniosłem tyle porażek… I dziękuję Bogu za to. Dzięki temu jestem dzisiaj innym człowiekiem.

Zdjęcie „starej skóry” nie było łatwe. Było wyjątkowo bolesne. Istniała, oczywiście, możliwość uniknięcia tego, ale nie przyszło mi to wcześniej do głowy – tak byłem w sobie zadufany. Dopiero, kiedy padłem zupełnie na „buziulkę”, zaczęło mi coś tam świtać w łepetynie.

Przekonałem się więc, że Bóg zawsze był ze mną, tylko ja o tym wcześniej nie wiedziałem. Blokady, jeszcze z czasów dzieciństwa, powodowały, że byłem zamknięty, chowałem się w skorupie, mimo, że chętnie pomagałem innym. I zawsze udowadniałem sobie, że sam potrafię wszystko, nie potrzebuję niczyjej pomocy.

To była swoista, niezbyt mądra psychoterapia, z której nie zdawałem sobie wówczas sprawy. Dużo dawałem innym, ale z braniem miałem kłopoty.
Przyszedł więc czas, że i brania miałem się nauczyć. Nie sądziłem wówczas, że będzie to takie upokarzające. Tak naprawdę nie było w tym żadnego upokorzenia – tak to jednak odbierała moja pycha.

Życie dało w kość strasznie. I kiedy wydawało sie już, że nie ma rozwiązania trudnych problemów, opiero wówczas, w kompletnej bezsile, zaczęły się męskie (a raczej dziecinne zupełnie) rozmówki z Bogiem – „OK, działaj, Panie! Niech Ci będzie… Pomóż!” Pycha ciągle przemawiała przeze mnie. Oho, nie było łatwo wyplenić chwasty z własnego ogródka...
Pamiętam taki późny wieczór, na początku dwutysięcznych lat, kiedy usiadłem wieczorem, w ciemnym pokoju, do modlitwy (miałem zwyczaj siadać w za-zen) i zacząłem „Ojcze nasz...

Starałem się zawsze odmawiać modlitwę z przekonaniem. Jeszcze wówczas nie rozumiałem, że mogę po prostu porozmawiać z Bogiem, ot tak, zwyczajnie. Więc mimo moich dobrych chęci odklepywałem jednak modlitwę, aż doszedłem do słów „...i bądź wola Twoja, Panie...”  Tu mnie ścięło. Przerwałem i zacząłem się zastanawiać.
Teraz dopiero zaczęły się rozmówki z Bogiem! „Oho, Boże, jak ja Ci teraz powiem «...bądź wola Twoja...», to nie osiągnę tego, co chcę osiągnąć, nie zrealizuję moich planów, bo Ty mi możesz coś tam namieszać. Ty może masz inne jakieś swoje plany wobec mnie? A w dodatku co będzie, jak mi włożysz na plechy ciężar, którego nie udźwignę?!

Spłynięcie myśli-odpowiedzi było błyskawiczne – zacząłem się bezgłośnie śmiać w ciemnościach – z siebie samego, z wielkiej radości, śmiać się do Boga, bo zrozumiałem: „Przecież jak mi włożysz, Panie, ciężar, którego ja nie udźwignę, to Ty sam będziesz musiał go nieść!”

 Ubaw po pachy. I od razu odpowiedź Boga: „No, nareszcie, pajacu, zrozumiałeś...” Czułem, słyszałem śmiech Boga, pełen radości, ciepła, miłości, życzliwości. Wprost widziałem śmiejącego się serdecznie Boga. Nie da się słowami opisać tego, co wówczas czułem. Od tamtej pory zacząłem bez większych raczej :)   problemów mówić: „...bądź wola Twoja...”. Z czasem było coraz łatwiej, znikały resztki podejrzliwości wobec Boga i wzrastało zaufanie do Niego (dobre sobie, prawda?) I od tamtej pory zaczął się przełom w moim życiu.

Oj, nie było łatwo, nie było. Jednak dzięki temu dojrzewałem, uczyłem się coraz więcej. Oczywiście, ciągle tej nauki oceany przede mną, a za mną mała kałuża.Dzisiaj mogę każdemu powiedzieć: z Twojej wolnej woli oddaj się pod opiekę Bogu. To najlepsze, co możesz zrobić dla siebie. Powtarzam: pozwól Bogu w Tobie działać właśnie w Tobie i poprzez Ciebie. Całą „technologię” zostaw Jemu. Nie zastanawiaj się, co masz robić dalej – Bóg poprowadzi Ciebie, spokojnie.

Logika jest banalnie prosta. Pomyśl: jesteś dzieckiem Boga, stworzonym przez Niego poprzez Twoich ziemskich rodziców na WZÓR i PODOBIEŃSTWO Boga. Co oznacza WZÓR i PODOBIEŃSTWO? Masz po prostu wszelkie atrybuty boskości. Jesteś dziedzicem Boga Doskonałego. Nie jesteś Jego pracownikiem, najmitą, sługą, niewolnikiem.

Jesteś Jego DZIECKIEM. Masz więc moc Boga. Możesz stwarzać – wszystko, cały Twój świat. Proste? Masz wątpliwości? A może coś więcej, aniżeli tylko wątpliwości? Może ktoś postawi mi zarzuty w rodzaju: „Jak śmiesz mianować się Bogiem? Udowodnij w takim razie, że masz moc Boga!” Zrozumiałe. Zresztą wspominaliśmy już o tych kwestiach w części wstępnej książki.

Wyjaśnię teraz, co dokładnie miałem na myśli twierdząc, że możemy być Stwórcami ( kwestie te poruszę również w opracowaniu „O stwarzaniu”). Możemy wszystko będąc DZIEĆMI BOŻYMI, tzn. jedynie wówczas, kiedy jesteśmy z Bogiem w absolutnym zjednoczeniu, tworząc z Nim Jednię. Wówczas mamy po prostu do dyspozycji Bożą Moc stwarzania.

„« (…) Ja i Ojciec jedno jesteśmy». I znowu Żydzi porwali za kamienie, aby Go ukamienować.
Odpowiedział im Jezus: «Ukazałem wam wiele dobrych uczynków, które pochodzą od Ojca [podkreślenie autora]. Za który z tych czynów chcecie Mnie kamienować?»
Odpowiedzieli Mu Żydzi: «Nie kamienujemy cię za dobry czyn, ale za bluźnierstwo, za to, że ty, będąc człowiekiem, uważasz siebie za Boga».

Odpowiedział im Jezus: «Czyż nie napisano w waszym Prawie: „Ja [Bóg – przyp. autora] rzekłem: bogami jesteście.”? Jeżeli Pismo nazwało bogami tych, do których skierowano słowo Boże – a Pisma nie można odrzucić – to czemu wy o Tym, którego Ojciec poświęcił i posłał na świat, mówicie: „Bluźnisz”, dlatego, że powiedziałem: Jestem Synem Bożym?».” (Ew. św. Jana, 10.31-36).

Logika Jezusa jest żelazna. Nic nie można jej zarzucić.Dlaczego więc taka reakcja Jego ziomków? Rzecz polega na niezrozumieniu przesłania Jezusa. To proste: Jego nauki nie dawało się pogodzić z ich stereotypami myślowymi, wierzeniami, uświęconą tradycją, itd., na straży których stali kapłani.



Komentarze (1)

Wszyscy możemy zostać Chrystusami...

Napisane przez Surfer Zufui, 27 November 2009
Ja też, gdzieś od 1,5 roku, mam całkowicie takie zrozumienie. Ten Bóg w nas, to jest Kosmiczny, Uniwersalny Chrystus, w odróżnieniu od Kosmicznego, Uniwersalnego Boga Ojca-Matki. Wszystkie Kościoły przeszły już do historii, wraz z przeminięciem ery Ryb. Nastaje era Wodnika, era Boga w nas. Nie potrzebni są nam już przewodnicy duchowi. Duchowy Boski Przewodnik jest w nas.
 

Napisz komentarz

Tytuł Twojego komentarza
Twoje Imię lub Pseudonim
Twój email
Twój Komentarz
Wpisz tekst po prawej
Jeśli Twój komentarz nie pojawi się od razu po wysłaniu, to znaczy, że został skierowany do moderacji i najprawdopodobniej pojawi się w najbliższym czasie. Przepraszamy za utrudnienie. Pamiętaj, że wszelką ewentualną odpowiedzialność za zamieszczone komentarze biorą ich autorzy. REGULAMIN KOMENTARZY