Giganci są wśród nas
Kwiaty nie zakwitną bez ciepła słońca. Ludzie nie mogą stać się ludźmi bez ciepła przyjaźni - Phill Bosmans
Poznałem Jasię, była wówczas uczennicą pierwszej klasy szkoły średniej w Bochni. Szczupła, średniego wzrostu, schludnie ubrana i wszędzie jej było pełno. .
Jej głębokie spojrzenie, przeszywające, wnikliwe a równocześnie jakieś pełne dobroci i ciepła potwierdzało Jej wewnętrzne bogactwo. Wydawało mi się, że tymi oczami chce coś przekazać, zajrzeć gdzieś głębiej do mego wnętrza by się przekonać jakie ono jest, porównać, a może oprzeć się na nim?. Przyciągała mnie zawsze swym uważnym wzrokiem, ale na dystans jakby bała się konfrontacji swego świata z moim. Czułem jednak, że tego potrzebuje by podzielić się czymś co wychodzi poza Jej własne życie, czymś co przerasta Jej wrażliwość i uporządkowany świat. Pokrótce przekonałem się, że miałem rację.
Któregoś dnia spotkałem ją tak bardzo smutną, że nie mogłem przejść obojętnie by nie spytać o powód jej udręki. Wybuchła spazmatycznym płaczem. Byłem wystraszony, nie wiedziałem jak jej pomóc. Jej płacz nasilał się, a ja bezradnie patrzyłem na jej bolesny wyraz twarzy mogąc się tylko domyślać bólu jaki mogła odczuwać. Po długim stłamszonym łkaniu wypowiedziała jakieś bez znaczenia dla mnie słowa - "odchodzi chyba już " Kto, co odchodzi - pytam?. Adaś. Jaki Adaś? Zaczęła już spokojniej opowiadać. Adaś to kolega o kilka lat młodszy, cierpi na nowotwór złośliwy, od dłuższego czasu leży w szpitalu i nadchodzi jego ostatnia godzina. A ja, łkając kontynuowała, muszę być tu na zajęciach i nie mogę mu pomóc. Obawiam się, że po zajęciach już go nie zastanę w śród żywych.
Codziennie po odbytych lekcjach w szkole od tygodnia jeździła do Krakowa i do późnych nocnych godzin siedziała przy jego szpitalnym łóżeczku. Poznała go w szpitalu gdyż często tam zaglądała szukając takich niechcianych i niekochanych przez rodziców Adasiów, cierpiących i osamotnionych. Kochała ich tak piękną, bezinteresowną, dziewczęcą miłością, pozwalając im zapomnieć o bólu istnienia, odtrąceniu przez najbliższych i powolnym umieraniu. Świat Adasia z przyjściem Jasi zmieniał się, ożywał. Adam znowu zaczynał żyć, ciesząc się Jej towarzystwem, normalnie bawiąc się i żyjąc pełnią życia nawet zapomniał o nawracających udrękach choroby.
Jasia rekompensowała mu całą miłość rodzicielską bo takiej nie miał nigdy, gdyż źli rodzice zostawili go samego sobie.
Był dziesięcioletnim ładnym chłopcem o doświadczeniu i mądrości życiowej, której nie powstydził by się roztropny i mądry starszy człowiek. Liczył się z odejściem i choć bardzo mu było żal jego niezrealizowanych dziecięcych marzeń, planów jakie początkowo roztaczał przychodząc do szpitala, zachowywał się nadzwyczaj dojrzale. Chyba już pogodził się z najgorszym co miało przyjść - śmiercią.
Długie popołudnia a nawet zarwane nocki spędzone przez Jasie przy łóżeczku Adama, były już przedsionkiem nieba do którego zapewne rwała się jego piękna młoda dusza.
Jasiu kochana, powiedz czy TY tam do mnie przyjdziesz, bo co to za niebo bez Ciebie, bez Twojego uśmiechu, miłości, prezencików które mi wciąż przynosisz i cudnych bajek na myśl których chce mi się znowu żyć a tam przecież wszyscy dla mnie obcy, obojętni. Nie, nie chce nawet tego pięknego nieba jeśli Ciebie tam nie będzie. Proszę przyjdź, będę czekał na Ciebie i bardzo tęsknił!.
Ożywił się jeszcze bardziej a myśl jego odbiegła daleko aż do wczesnego dzieciństwa. Wędrował poprzez bezkresne zielone łąki, barwione różanym kwieciem gdzie aksamitna rosa w promieniach tęczy ścieliła mu drogę prosto do nieba. A on szedł sprężyście niczym anioł niesiony na skrzydłach wyżej i wyżej a wszystkie kwiaty a nawet perły rosy uśmiechały się do niego jak starzy dobrzy przyjaciele. Twarz jego rozpromieniła się tak gwałtownie że musiał zobaczyć chyba samego Najwyższego, bo ten uśmiech już pozostał na jego ślicznej młodej twarzyczce.
Przybiegły siostry, było już za późno na reanimację.
Adaś odszedł po zasłużoną nagrodę a musiała być hojna bo zastygły uśmiech potwierdzał tylko jak wspaniały i wielki był Darczyńca.
Tylko Jasia poczuła się bardziej samotna i wielkim niepohamowanym płaczem, jedyna żegnała kochaną duszę, która już nigdy do niej nie przemówi. Noc już zapowiadała rozstanie a jej utrata i gorycz straconego na zawsze przyjaciela przybiły ją do tego stopnia, ze nawet nie usłyszała podniesionych głosów sanitariuszy, niosących potraconego przez samochód malca. Nie mogło być inaczej, Jasia spojrzała na przerażone oczy malca i już wiedziała, ze jutro musi tu znowu być.
PS.
Zapewne wokół Ciebie są znajomi Wolontariusze, którzy niosą pomoc i radoć innym, a może nawet i Tobie. Jest okazja w jakiś sposób Im to wynagrodzić. Napisz list w którym opiszesz o Ich pracy i prześlij na adres: [email protected]
Józef Łącki