Moja podróż do Ekwadoru
Życie bez podróży jest jak potrawa bez soli.
Jestem numerologiczną piątką urodzoną do podróży, ciekawa poznawania świata, innych kultur, szczególnie mało znanych mi cywilizacji, ludzkich wierzeń, zachowań i obyczajów. Dlatego też każda nadarzająca się sposobność, która inspiruje i prowadzi w nieznane, stanowi dla mnie impuls do realizacji nowych pomysłów.
Tak więc, kiedy na początku listopada odwiedziła mnie przyjaciółka, z którą nie widziałam się ponad 20 lat, natychmiast w rozmowie z nią, moja myśl pochwyciła poruszany temat jej wspomnień z pobytu w Ekwadorze. Czym dłużej rozpamiętywała swoje wrażenia z podróży wraz z mężem po tym egzotycznym dla mnie wówczas świecie, tym bardziej moje uczucie ciekawości wzrastało i potęgowało się do tego stopnia, że już pod koniec rozmowy byłam zdecydowana co do wyjazdu do tego bajkowo przedstawionego mi kraju.
Po kilku dniach byłam już posiadaczką wymarzonego biletu do Quito - stolicy Ekwadoru. Przede mną pozostała perspektywa 6-ciu tygodni czasu, by jak najlepiej, pod każdym względem, przygotować się do tak dalekiej podroży, nieznanego mi kraju i kontynentu - Południowej Ameryki.
Godzinami podróżowałam w natłoku myśli nad rozłożonymi mapami, odkrywając nowe tajemnice do których serce rwało się bezlitośnie żądając poznania nowego, nie bacząc na koszty, odległości i przestrzenie.
Cóż, taka już moja przypadłość – podróż w nieznane to moje być albo nie być.
Powiadomiłam moje hiszpańskojęzyczne przyjaciółki o swych planach i równocześnie błagałam o pomoc nauczenia mnie choćby podstaw języka hiszpańskiego. W końcu od czego ma się Przyjaciół? Zdawałam sobie sprawę, że ilość zdobytych informacji o tym kraju, bogactwie jego nieznanej nam jeszcze kultury, będzie wprost proporcjonalna do znajomości tego języka. Trochu liczyłam na inne znane mi języki, ale niestety w tym się zawiodłam, gdyż już na Florydzie w miejscach publicznych obok angielskiego dominuje hiszpański, a w Ekwadorze trudno sobie nawet wyobrazić funkcjonowanie bez znajomości hiszpańskiego, gdzie nawet w stolicy na dużej nowoczesnej stacji, w pięknym miejscu informacyjnym, informacja podana jest tylko w języku hiszpańskim. Faktycznie takie uwielbienie własnego języka może być dla turysty prawdziwą udręką i tym samym przeszkodą w odwiedzaniu tego cudownego kraju. Stąd też wydaje mi się, że chyba z tego powodu Ekwador w opinii innych nacji należy do takich mało znanych i egzotycznych krajów.
O północy samolot zaczął krążyć nad Quito sposobiąc się do lądowania. Widok dosyć niezwykły, gdyż lotnisko znajduje się w samym centrum miasta. Lądując przelatuje się nad uliczkami, sklepami, samochodami Quito. Pomimo miłego dreszczu emocji w zbliżaniu się do osiąganego celu podróży, coraz bardziej natarczywa stawała się myśl, że będę musiała czekać na lotnisku do rana. Dojazd bowiem do hotelu dla samotnej kobiety w środku nocy, w obcym, nieznanym mi kraju, mimo mojej odwagi prześladował mnie nie dając spokoju.
Tymczasem na lotnisku czekały na mnie dwie niespodzianki. Pierwsza niestety smutna, bagaż gdzieś przepadł, ale za to druga była radosna. Właściciel hotelu czekał na mnie z napisem mego imienia i nazwiska, co było bardzo miłe, szczególnie w tych okolicznościach.
Weekend spędziłam w Quito, podziwiając ogromne kościelne katedry, obserwując ludzi i delektując się pysznymi owocami. Można powiedzieć, że jest tu prawdziwy raj owocowo - warzywny. Wiele spotykanych owoców i warzyw jest dla nas nieznane, zarówno z nazwy jak i smaku, stąd też jest okazja by zjeść je po raz pierwszy w życiu niemal przy każdym większym straganie
Quito to ogromne w swych przestrzeniach miasto, położone na wysokości ponad 2400m n.p.m., oddalone około 20 km od równika. Pomimo bardzo silnego nasłonecznienia, ze względu na wysokość, nie czuje się zbyt dużego upału. Klimat łagodny, choć zbyt rozrzedzone na tej wysokości powietrze powoduje spadek kondycji przy większym wysiłku.
Pogoda jest przez cały rok taka sama. Noce chłodne nawet poniżej 100 z chłodnym wiaterkiem. W dzień temperatura skacze nawet do 250 w cieniu, ale nie odczuwa się upału.
Ponieważ mieszkam w stolicy (Ottawa), przez co duże miasta nie są dla mnie wielką atrakcją, wolałam więc wybrać farmę. Aby do takiej się dostać skorzystałam z autobusu, zmierzając w kierunku granicykolumbijskiej w ciągu trzech godzin podróży.
FINKA czyli FARMA
Wysiadając z autobusu w docelowej okolicy, powitały mnie strugi ulewnego deszczu i strumienie wody wraz z kałużami błota. Na całe szczęście nie musiałam poszukiwać schronienia, gdyż czekał już na mnie z parasolem właściciel Farmy pan Jan, rozmawiający o dziwo w języku polskim z dosyć mocnym akcentem ukraińskim.
Pan Jan mieszka już na stałe w Ekwadorze ponad siedem lat, a pochodzi z Ukrainy. Mieszkając i prowadząc biznes w Stanach postanowił wyjechać na wieś do Ekwadoru. Kupił 15 hektarów ziemi w górach i sam ją uprawia. Posadził już 3 tysiące drzewek owocowych, hoduje zwierzęta i żyje spokojnie w ciszy cudownej natury, wypełnionej ptasią muzyką i rykiem bydła. Widoki z jego domu są niezwykłe. Zielone piękne góry sięgające wprost do nieba...
Po paru dniach pobytu w cudownej ciszy i podziwie piękna nieskażonej jeszcze przyrody, pan Jan zaproponował mi wyjazd do pobliskiego Muzeum. Specjalnie dla mnie załatwił panią przewodnik ze znajomością języka angielskiego, bym mogła wszystko dokładnie poznać i zrozumieć. Młoda dziewczyna przedstawiła mi historie tej Ziemi i mieszkającej na niej cywilizacji zwanej "Inka", która była bardzo związana z Matką Ziemią i Kosmosem. Była to bardzo zaawansowana, stara cywilizacja, szczególnie o wysokim rozwoju duchowym i astrologicznym. Mieli swój własny kalendarz, celebrowali liczne święta, czcili swoich bogów.
Kie
dy doszliśmy do miejsca, w którym odbywały się celebracje, poczułam jak przez całe moje ciało przeszły niesamowite dreszcze i usłyszałam wewnętrzny głos: "przyjechałaś odwiedzić swoją ziemię”. Nie jestem w stanie przekazać mego uczucia, które zawładnęło całym moim ciałem i duszą.. Jaki był koniec cywilizacji „Inki”?- spytałam. Dlaczego po tak krótkim czasie pozostała tylko pamięć pisana i kilka artefaktów?. Odpowiedź przewodniczki była do przewidzenia. Około 200 lat temu przyjechali tu Hiszpanie ze swoją nową religią i wymordowali tych, co tu mieszkali, a tylko nielicznym udało się uciec do Amazonii.
Oj, była to dla mnie ogromna lekcja przypomnienia. Czy za tą okrutną zbrodnię, Hiszpanie chcąc przekupić swojego Boga budowali tak niespotykaną ilość kościołów? Są niemal wszędzie. Będąc w budynku nowoczesnego dworca w Quito, wchodząc nawet do ubikacji przechodzi się obok dużego ołtarza z Matką Boską, gdzie całą dobę palą się znicze, czy też na dworcu w Cuenca gdzie wisi ogromny telebim a obok ołtarz z Jezusem i palące się świece - kwiatuszki.....Ta nowa religia i wierzenia w tym rejonie świata, widać są bardzo mocno kultywowane, a przyjaciółka, która dobrze mówi po hiszpańsku powiedziała mi, ze radio i TV są przesiąknięte religijną propagandą.
Posadziłam na farmie Jana pięć drzewek, pozostawiając tu żywy ślad po swoim pobycie. Mieszkałam 8 dni sama w pięknym domku delektując się pysznymi bananami prosto z drzewa, malinami i jagodami podziwiając zapierające dech w piersiach, cudowne widoki. Niestety o tej porze często padały deszcze w tym rejonie, wiec postanowiłam wyjechać w inne strony Ekwadoru.
Całą noc jechałam z Quito do Cuenca, ponad 10 godzin jazdy za jedyne dziesięć dolarów. Wszelki transport jest bardzo tani, dobre, nowoczesne autobusy i nadspodziewanie dobre drogi.
CUENCA to piękne i czyste miasto. Młodzież pięknie i oryginalnie ubrana, zresztą wszędzie rzuca się w oczy jako prawdziwa ozdoba Ekwadoru.
Wybrałam się na wycieczkę autobusem po mieście. Przecudowne widoki! Autobus podjechał do fabryczki kapeluszy, dając nam okazję zobaczyć niecodzienną atrakcję zobaczenia produkcji kapeluszy, które są ozdoba głów znakomitych osobistości w naszym świecie. Fabryczkę założył nieżyjący już pan Homero Ortega. Obiekt ciekawy i warty zwiedzania, tym bardziej, że można tu kupić tanio najwspanialszy kapelusz, który śmiało może ozdobić najbogatsze i najpiękniejsze głowy świata. Jako kobieta również zaspokoiłam swoją próżność, kupując dla siebie taką niezwykłą pamiątkę.
Zofia Gil