Bochenia
Bochenia » W kierunku mądrości » 2009 » Kwiecień » O moim chodzeniu po rozżarzonych węglach

O moim chodzeniu po rozżarzonych węglach

Ostatni krok na ścieżce...

Niewiele pamiętam... Wiem tylko, że skakałam z radości i krzyczałam na całe gardło:
"Zrobiłam to, zrobiłam to!" Miałam w oczach łzy radości.
Ten ostatni krok był jednocześnie moim pierwszym krokiem w nową rzeczywistość.

I od tamtej pory wszystko się zmieniło. Zaczęłam żyć jakby w innym wymiarze.
Skoro mogłam chodzić po rozżarzonych węglach, to mogę zrobić wszystko. Granicą jest chyba jedynie moja wyobraźnia. Potrzeba tylko do tego mniejszej lub większej wiary w siebie.

Pamiętam, jak pewnego dnia dopadł mnie straszny kryzys. Byłam wtedy w szóstym miesiącu ciąży. Przyznałam się mojemu mężowi, że bardzo boję się porodu.
Pamiętam, jak wtedy na mnie spojrzał, jego totalne zdziwienie. I pamiętam też doskonale, co mi odpowiedział:
"Po ogniu chodziłaś, a boisz się, że dziecka nie urodzisz?"
Wystarczyło to jedno zdanie... Przypomniał mi po prostu to, co należało. Stan niemocy i lęku minął w jednej chwili. I zawsze mija. Zawsze, gdy przypomnę sobie te najbardziej niezwykłe pięć sekund mojego życia :)

Tak sobie myślę, że świat to trochę taki Matrix. I absolutnie każdy z nas może być "wybrańcem". Wiem, że to trochę głupio i pompatycznie brzmi. Ale zdaje się, że tak właśnie jest. Każdy, kto tylko zechce. Żyli już na tym świecie ludzie, którzy to wiedzieli. Jezus, Budda, jeszcze wielu innych... Oni próbowali nam to powiedzieć. Szkoda, że to, co mówili zostało tak bardzo zniekształcone zębem czasu. Wiedzieli, że nie ma rzeczy niemożliwych do zrobienia. Potrzeba tylko niczym nie zachwianej wiary w to, że wszystko jest możliwe i że jesteśmy w stanie to zrobić. Dokładnie takiej samej wiary, jak u małego dziecka, które właśnie uczy się chodzić. Przewraca się ono dziesiątki, a może i setki razy, zanim zupełnie samodzielnie zrobi parę pierwszych kroków. Ale nie ma takiej siły, która odwiodłaby dziecko od dalszych prób. I będzie ono podnosić się i próbować, aż do skutku. Aż się nauczy chodzić. (Jakże często nam, dorosłym brakuje takiej wiary i determinacji w dążeniu do celu).
I tak, jak naszym biologicznym przeznaczeniem jest poruszanie się na dwóch nogach w pozycji wyprostowanej, tak naszym duchowym przeznaczeniem jest osiągnięcie tego niezwykłego stanu umysłu (duszy?). Mnie się udało na parę sekund. Oni (Jezus, Budda) byli w tym stanie umysłu przez cały czas.
Mogę więc chyba zaryzykować i powiedzieć, że w pewnym sensie "otarłam się" o świętość. Jeszcze inni nazywają ten stan oświeceniem. I od tego czasu bardzo za tym tęsknię. Nie mogę o tym zapomnieć. Marzę, by znów to poczuć, choćby przez chwilę. I czasem mi się nawet udaje :)

Myślę, że to trochę tak, jak zobaczyć kosmos i naszą Ziemię z orbity, na żywo. Czytałam gdzieś, że wszyscy astronauci mają ten sam problem. Ponoć, gdy ktoś raz zobaczy ten widok na własne oczy, już zawsze za tym tęskni. Do końca życia. A gdy wróci na Ziemię, to już nie jest tak, jak było przedtem. Jest "za ciasno".

Ja wróciłam. Bardzo szybko spadłam na ziemię. Znów zanurzyłam się po uszy w codzienności, w labiryncie niezałatwionych spraw, w gąszczu trosk, problemów...
Ale teraz już wiem, że istnieje jeszcze inny świat.
Doświadczenie z chodzeniem po rozżarzonych węglach dało mi tak potężnego "kopolota", że wyleciałam w powietrze wysoko, wysoko. Z lotu ptaka wszystko wygląda inaczej. Wszystko. I od razu pojawiają się odpowiedzi na pytania. Bo, gdy tkwimy w labiryncie, niewiele widzimy i nie wiemy dokąd iść. Ale, gdy dane nam jest choćby na chwilę unieść się wysoko nad nim, od razu widać w którą stronę trzeba iść, żeby znaleźć wyjście.

Przez parę lat, dopóki nie urodziłam synka, pracowałam jako nauczycielka.
I zawsze wiedziałam, że nie ma złych ani głupich dzieci - są tylko złe, nieudolne metody wychowawcze, brak zrozumienia, akceptacji, brak indywidualnego podejścia, empatii, miłości.
Teraz wiem też, że nie ma nieuleczalnych chorób - są tylko złe metody leczenia, brak wiary w możliwość wyzdrowienia, bierność.

I w ogóle nie ma rzeczy niemożliwych do zrobienia - jeśli coś nam w życiu nie wychodzi, coś się nie udaje, to znaczy, że źle się do tego zabieramy. Musimy szukać innych metod. Musimy ciągle próbować, próbować i próbować - tak, jak małe dziecko uczące się chodzić. I wierzyć w siebie. Wierzyć, że nam się uda! To nie świat jest winien, że nam się nie udaje. Świat jest dokładnie taki, jaki ma być. Jest idealnie skonstruowany (Boże, odwaliłeś naprawdę kawał dobrej roboty! :) Błąd jest gdzieś w nas samych, w środku. Zawsze!

Na koniec jeszcze tylko jedno zdanie, które kiedyś usłyszałam, a które zawsze w sposób cudowny stawia mnie na nogi:

"Jeśli uważasz, że jesteś życiowym pechowcem, jeśli tkwisz w dołku, bo zgubiłeś gdzieś wiarę w swoje możliwości, przypomnij sobie, że kiedyś byłeś tym jednym z paru milionów plemników i to właśnie Tobie się udało!"

Joanna Biernat

< Wstecz123Dalej >


Komentarze (1)

O moim chodzeniu po rozżarzonych węglach

Napisane przez krys, 2 July 2013
wspanialy artykul,widzialam ludzi chodzacych po rozzarzonych weglach,nie wiem jak to zrobila autorka ,nie wiem jak to robia owi ludzie ,przygotowywali sie do tego dosc dlugo prawdopodobnie wczesniej medytowali ,lecz napewno byli w " zmowie" z Bogiem.Temperatura byla bardzo wysoko,stojacy w poblizu szybko sie odsuwali bo gorac byl niesamowity. pozdrawiam serdecznie krys
 

Napisz komentarz

Tytuł Twojego komentarza
Twoje Imię lub Pseudonim
Twój email
Twój Komentarz
Wpisz tekst po prawej
Jeśli Twój komentarz nie pojawi się od razu po wysłaniu, to znaczy, że został skierowany do moderacji i najprawdopodobniej pojawi się w najbliższym czasie. Przepraszamy za utrudnienie. Pamiętaj, że wszelką ewentualną odpowiedzialność za zamieszczone komentarze biorą ich autorzy. REGULAMIN KOMENTARZY