Bochenia
Bochenia » W kierunku mądrości » 2009 » Kwiecień » Puściłem się i co?

Puściłem się i co?

Puściłem się i co? Oto moje motto: Sięgam po wiedzę jeszcze dalej niż zezwala na to filozofia czy psychologia. Sięgam po wiedzę jeszcze dalej niż godzi się na to religia. Sięgam po wiedzę w głąb Siebie ? Kosmosu ? Stwórcy.

linia

Moje pierwsze poważne puszczenie, o jakim przypomniano mi w dzieciństwie, to było puszczenie się krzesła, kiedy miałem dziewięć miesięcy. Wtedy to rozpocząłem samodzielne chodzenie. Mówiono, że przez dłuższy czas obserwowałem, jak chodzi moja starsza, o nie całe dwa lata, kuzynka. Po takiej obserwacji puściłem się trzymanego krzesła i samodzielnie poszedłem w ślad za starszą Anią. Jest to moje najdawniejsze wspomnienie, notabene przypomniane mi, w którym puściłem się czegoś, aby zrobić coś samodzielnie. Zauważam tutaj też korzystanie z wyobraźni. Kiedy patrzyłem, jak wykonuje tę czynność podobny do mnie mały człowieczek, musiałem przecież użyć wyobraźni. Wyobrazić sobie, jak kolejno stawia nogi i przenosi ciężar ciała do przodu, posuwając się krok za krokiem w obranym kierunku.
Tak, jest to moje pierwsze wspomnienie, do jakiego sięga moja pamięć, kiedy to puściłem się czegoś, co robiłem do tej pory. W tym przypadku było to raczkowanie.

Później, a było to zapewne za kilka lat puściłem się matczynej spódnicy. Pewnie po drodze były jakieś inne puszczenia, może smoczek, pieluchy. Nie wiem dokładnie, jaka była kolejność tych ważnych kroków. Wiem na pewno, że każdy taki krok wymagał podjęcia jakiejś ważnej decyzji. Decyzje te ciągną się za nami przez całe nasze życie, bez względu na to, z jaką świadomością je podejmujemy. Czy zdajemy sobie z tego sprawę, że w każdej chwili podejmujemy jakieś decyzje, czy też nie zdajemy sobie z tego sprawy. Konieczność decydowania stanowi istotę ludzkiego życia.

Następnym ważnym dla mnie puszczeniem było pożegnanie się z pewną teorią zaszczepioną mi przez rodziców. Była to prawda na temat tego, skąd się biorą dzieci. Moja prawda, jaką znałem, prawda przejęta od rodziców. Bardzo precyzyjnie i szczegółowo zbudowana, gdyż należałem do dociekliwych, których niełatwo zbyć jednym zdaniem. Ta wielka prawda skrzętnie budowana przez rodziców o bocianach, które prosto z nieba, od Boga przynoszą dzieci ludziom proszącym o nie w modlitwach. Taką wielką prawdę, budowaną przez wiele lat, zdruzgotał starszy o dwa lata kolega. Było to w okolicach trzeciej lub czwartej klasy. Wtedy to upadła moja, jakże ślicznie zbudowana, teoria. Według mnie nie miała ona słabych punktów. Bo jakże nie wierzyć bezgranicznie rodzicom. A mój kolega na uwiarygodnienie swojej prawdy o rozmnażaniu się ludzi, zaproponował mi obserwację zwierząt, których na wsi nie brakowało. Poradził mi wtedy obserwować naturę i samemu wyciągać wnioski. To była wielka rada, do dziś o niej pamiętam. Jak to się stało, że taka wzniosła prawda, zaszczepiona przez najważniejszych wówczas ludzi, runęła w ciągu kilku dni? Prawda zawierająca wyższe przesłanie, że człowiek pochodzi od Boga. Taka prawda zawaliła się jak domek z kart w przeciągu kilku dni. Dlaczego?
Teraz już wiem. Teraz mogę sobie odpowiedzieć. To była prawda zbudowana w oparciu o dogmaty. Ona cała była dogmatem. Takie prawdy nie wytrzymują próby sił w zestawieniu z prawdą pochodzącą od Natury. Wtedy jednak w tym dziesięcioletnim młodym człowieku zaistniały o wiele głębsze przeobrażenia.
Przeżył on ogromny ból. Być może pierwszy raz zawiódł się na najwyższym autorytecie. Pierwszy raz skrzętnie budowana teoria przez młody, chłonny, poszukujący umysł okazała się prawdą na glinianych nogach. Nie wytrzymała żadnej próby wyjaśnień. Pierwszy raz ujawniło się, że rodzice nie mają racji, że rodzice kłamią, aby ułatwić sobie życie. Ten twór na glinianych nogach zawalił się, ciągnąc za sobą inne teorie o wątpliwych fundamentach. Wówczas to najbardziej ucierpiała teoria zaszczepiana od dziecka przez rodziców, później przez katechetów i księży. Teoria o Bogu. Ta teoria również stworzona była przez autorytety i nie wytrzymywała żadnej próby w skrzętnej obserwacji Natury. Już wtedy w młodym, dziecięcym umyśle powstał trend do obserwacji świata, obserwacji Natury. Być może już wtedy powstały we mnie, w mojej wyobraźni pierwsze symptomy separacji w stosunku do najwyższych autorytetów.
Wtedy to, zapewne jeszcze nieświadomie, zacząłem zwracać się do wewnątrz.
 
Pierwszy raz puściłem się najwyższych autorytetów, by spojrzeć w głąb siebie i w naturalny sposób wsłuchać się w intuicję. Bo tak już z tymi ludzkimi stworzeniami bywa, że kiedy zawodzi je świat zewnętrzny, zawsze mają możliwość ucieczki do świata wewnętrznego, do natury. Tam spotkają się ze swoją intuicją, tym szóstym zmysłem, albo ze swoją sferą duchową. Z tym tylko, że do tych ostatnich swoich spostrzeżeń doszedłem stosunkowo niedawno, po wielu latach poszukiwań i błądzenia. Takiej ucieczki do wewnątrz swojego JA możemy dopatrzyć się również u zwierząt, czyli podglądając Naturę. Zwierzę, któremu świat zewnętrzny dokuczył, sprawił ból, również przełącza się na swój świat wewnętrzny. Możemy to obserwować oglądając pieski w schronisku dla niechcianych zwierząt. Możemy to dostrzec również, patrząc w oczy zwierzęciu wiezionemu na rzeź.

Tak, prawdopodobnie tamto puszczenie się w wieku dziesięciu lat swoich teorii i przekonań na temat rozmnażania się gatunku ludzkiego, zwątpienie w teorie budowane w oparciu o dogmaty religijne oraz głębokie zwątpienie w niepodważalność, w prawdomówność najważniejszych autorytetów, zaszczepiło we mnie chęć poszukiwań na własną rękę. Już wtedy musiałem, w jakiś nieuświadomiony sposób, zaszczepić w sobie swój wewnętrzny autorytet. Nie, nie! Nie pomyśl sobie, że od tamtej pory byłem taki dobry w sięganiu po swoje wewnętrzne duchowe zasoby. Nie, ja byłem całkiem normalnym dzieciakiem.

Niczym się nie wyróżniałem. Nie występowałem z pochodu, ani nie rzucałem się w oczy. Może poza tym, że często uciekałem w samotność i w marzenia. Były to moje ucieczki w głąb siebie. Z tą religią to też nie jest tak, jak mógłbyś sobie pomyśleć. Bo mieć wątpliwości, to nie to samo, co wyrażać swoje opinie w wieku, gdy jest się pod kuratelą rodziców. Rodziców nie uznających sprzeciwu. Był to czas kiedy przekonania rodziców należało bez szemrania i w pokorze przyjmować jako swoje własne. O, myśleć sobie inaczej - to tak, ale cichutko, przed sobą samym. Lecz wyrażanie swoich uczuć czy emocji wówczas, gdy kolidowały one ze z góry narzuconymi regułami, było nie do pomyślenia.
Tak oto analizując jedno z najważniejszych w moim życiu puszczeń, mogę teraz, z perspektywy
czasu i dojrzałego, jak mi się wydaje, charakteru, dojrzałej postawy spojrzeć na to życie jak kształtuje człowieka po to, by w odpowiednim wieku był gotowy do wypełnienia swojej misji. Misji swojej duszy, o czym szerzej zajmę się w dalszej części tej książki. Analiza taka zezwala nam na wydobycie wszystkich pozytywnych aspektów duchowego przeobrażenia. Wydawałoby się, że rodzice tracąc autorytet w oczach dziecka, wyrządzają mu tym wielką szkodę. Dzisiaj można dojść do zupełnie innych wniosków. Dzisiaj można na to zdarzenie spojrzeć oczami duszy i dostrzec w nim celowość działania sił wyższych, które kształtują charaktery, które przygotowują do innych ważniejszych wyzwań. Tak było i wówczas. Gdyby nie było zawodu, gdyby nie było załamania się wiary w najwyższy autorytet, trudno byłoby odszukać w swoim wnętrzu coś większego. WEWNĘTRZNY AUTORYTET. Być może nie doszłoby do ucieczki ze świata zewnętrznego, który wówczas zawiódł. Ta droga do świata wewnętrznego została odkryta przypadkowo na skutek doznanego bólu. Czy musiało tak się stać? Nie wiem. Być może trafienie w tym czasie na inny autorytet, który wyjaśniłby tę trudną do zrozumienia dla młodej istoty prawdę, przyniosłoby inne rozwiązanie. Nie było wówczas takiego autorytetu. Któż mógłby dziecku zastąpić rodziców? Jedynie towarzystwo z marginesu społecznego. Na szczęście w owym czasie środowisko wiejskie było raczej spokojne i dlatego prawdopodobnie wybrałem ucieczkę do świata wewnętrznego.
To, że tak wtedy wybrałem, że podjąłem taką, a nie inną decyzję, wcale nie świadczy o tym, że już wówczas byłem taki mądry. Nie, wcale nie. Patrząc jednak z obecnej pozycji i mając obecną wiedzę o umyśle, o budowie podświadomości i jej roli, jaką odgrywa w życiu człowieka, dostrzegam o wiele więcej.
Teraz wiem, że podświadomość jest jak góra lodowa zanurzona w oceanie. Tylko znikoma jej część wystaje ponad powierzchnię. I tylko ta wystająca część kojarzy nam się z uświadomioną częścią naszej JAŹNI. Ta ogromna większość znajdująca się pod powierzchnią wody, to ta część podświadoma, która istnieje i wpływa zdecydowanie na całokształt osobowości, zachowań i reakcji każdego człowieka.
Kształtowanie się tej części świadomej jak i nieświadomej odbywa się podobnie jak z górą lodową, w procesie zwanym życiem. Widzimy człowieka, dostrzegamy jego postawę, zachowanie, reakcje na bodźce zewnętrzne, ale nie wiemy, co powoduje te jego cechy. Otóż, jest to ta cała część nieuświadomiona, która jakże często wprawia w osłupienie nawet samego zainteresowanego. Jakże często reagujemy w sposób schematyczny, indywidualny i niepowtarzalny dla innych ludzi. Jest to wynikiem naszego zaprogramowania, przyjęcia cech, (czytaj przekonań) od naszych wzorców, które kształtowały nasze charaktery i postawy. To tak jak góra lodowa kształtowała swoją bryłę, zanim oderwała się od swojej matki i wyruszyła w samodzielną podróż. Jej kształt, wielkość, oraz moment i miejsce odłączenia mają istotny wpływ na jej przyszłe losy.

< Wstecz12345Dalej >


Komentarze (0)

Napisz komentarz

Tytuł Twojego komentarza
Twoje Imię lub Pseudonim
Twój email
Twój Komentarz
Wpisz tekst po prawej
Jeśli Twój komentarz nie pojawi się od razu po wysłaniu, to znaczy, że został skierowany do moderacji i najprawdopodobniej pojawi się w najbliższym czasie. Przepraszamy za utrudnienie. Pamiętaj, że wszelką ewentualną odpowiedzialność za zamieszczone komentarze biorą ich autorzy. REGULAMIN KOMENTARZY