Bochenia
Bochenia » Świadomość Duchowa » 2009 » Kwiecień » Nieludzka Ziemia rodziła też czasami perły

Nieludzka Ziemia rodziła też czasami perły

Na Chruszczowa seans ten wywarł wstrząsające wrażenie. Wkrótce potem wydano w ZSRR trzy książki: Chatterdji, Roy'a i Radhakrishnana, przy czym ta ostatnia jest całkowicie obiektywna i przeciwstawna nauce materialistycznej. Wszystkie jednak zostały wydane w bardzo małych nakładach, lecz poszukujący znajdują.

W latach 1956-1958, zesłany do Aszahabadu akademik Borys L.Smirnow przetłumaczył i wydał po rosyjsku Mahabharatę oraz Upaniszady, a do poszczególnych rozdziałów Bhagawad Gity napisał wspaniały ezoteryczny komentarz. Wszystkie te dzieła pozwoliły ludziom w ZSRR zdobyć pewne podstawowe wiadomości o ezoterycznym pojmowaniu świata i człowieka. Trudno było by przecenić wpływ tych książek, ponieważ od 1917r. w Rosji nic z tej dziedziny nie wydawano, a sprowadzanie jakichkolwiek wydawnictw zagranicznych było zabronione. W umysłach ludzi zaczął dokonywać się przewrót. Był to tajemny i niewidzialny wybuch, którego rezultaty dziś są widoczne. Wprawdzie nie przejawiły się one jeszcze w pełni, lecz praca ta odbywa się intensywnie na planie duchowym...

Oderwałem się na chwilę od naszego obozowego życia, by pokrótce zilustrować Czytelnikowi, co w tym czasie działo się w kraju.
Zajęcia nasze podczas studiowania ezoteryzmu podtrzymywała niewidzialna ręka. Różnymi drogami docierały do nas potrzebne książki i dość długo udawało nam się przebywać razem w jednym obozie lub więzieniu z ludźmi o podobnych dążeniach, co oczywiście było wielce pomocne. Grupa przyjaciół, studiujących indyjski okultyzm, stale rosła. Wszyscy też jednocześnie staraliśmy się studiować Biblię, lecz było to dość trudne, gdyż w ZSRR książka ta jest zabroniona jako antyradziecka i do koncentracyjnych obozów w ogóle nie dopuszczana.

W obozie, na więziennej pryczy, widziałem jak Eugeniusz Gryciuk tłumaczył z angielskiego na ukraiński książkę Joganandy Autobiografia Joga, jak Wołodia Worobiew trudził się nad opracowaniem rosyjsko-sanskryckiego słownika, jak po wielekroć były przepisywane odręcznie biblijne teksty. Zaprawdę, spełniła się biblijna przepowiednia, że nadejdą dni głodu i pragnienia, lecz nie chleba i wody, ale Słowa Bożego będą szukali ludzie.

W latach 1960-1963 udało mi się nawiązać korespondencję (najpierw jednak przeważnie nielegalnie, gdyż dozwolony był tylko jeden list na miesiąc i to za pośrednictwem cenzury) z niektórymi osobami zajmującymi się na wolności ezoteryzmem, a w szczególności z jasnowidzącą Ireną Mikołajewną Kiersnowską, mieszkającą wtedy na zesłaniu w Karagandzie, a za jej pośrednictwem otrzymałem w 1958r. niespodziewaną wiadomość, że w Moskwie otwarte zostało jakieś laboratorium do badań zjawisk parapsychologicznych, którym kieruje dr Dymitrij Gieorgiewicz Mirza.

Napisałem z obozu do Moskwy i otrzymałem od niego odpowiedź, że gotów jest współpracować z naszą grupą i byłby rad ze spotkania po zwolnieniu. Przysłał mi też niektóre książki, a w szczególności dwie książki prof. Wasiliewa na temat telepatii, które zostały w tym czasie wydane. Utworzenie laboratorium parapsychologii, wobec oficjalnego przemilczania zagadnień okultyzmu w ZSRR, było bardzo dziwne. Wtedy jeszcze nie przychodziło nam do głowy, że potrzebne to jest rządowi komunistycznych zabójców w celu dalszego ujarzmiania ludzi i oddziaływania na umysły i dusze ludzi oraz po prostu dla celów wojennych.

Wtedy też zacząłem korespondować z akademikiem B.L.Smirnowem. Listy jego były napełnione bardzo interesującą treścią. Krąg ludzi zajmujących się ezoteryzmem stale rósł. Wypadło mi nawet napisać coś w rodzaju wykładu wprowadzającego w zagadnienia okultyzmu, by nie powtarzać ciągle, w rozmowach z początkującymi, podstawowych zasad.
W obozach dla więźniów politycznych przebywałem do 1963r. i zostałem niespodziewanie zwolniony z warunkiem zesłania do Karagandy.

Po drodze z obozu nielegalnie wstąpiłem do Moskwy, by odwiedzić rodzinę i zaszedłem do dr D.G.Mirzy, który przyjął mnie bardzo uprzejmie i z wyrazem żywego zainteresowania moją osobą. Zapoznał mnie ze swoimi współpracownikami - M.S.Smirnowem, T.Kisieljewą i in. - oraz z kierownikiem naukowych badań parapsychologicznych prof. Salomonem Grigoriewiczem Gelersztejnem. Poprosili mnie o wygłoszenie odczytu na temat parapsychologii w obozach koncentracyjnych i pokazali mi (nieoficjalnie) swoje laboratorium oraz organizowany w tym czasie Instytut Parapsychologii, pod oficjalną nazwą Institut Problem Peredaczi Informacji [Instytut Problemów Przekazu Informacji]. Od razu zorientowałem się, że cały ten Instytut pracuje pod patronatem i ścisłym nadzorem Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego KGB i Ministerstwa Obrony Narodowej. Współpracownicy Instytutu sami siebie nazywali żartobliwie państwowymi czarodziejami. Z moją przeszłością i wyznawanymi poglądami nie mogłem tam oczywiście zostać zatrudniony, lecz moje stosunki ze współpracownikami Instytutu ułożyły się na stopie przyjaźni i postanowiliśmy podtrzymywać kontakt drogą korespondencyjną.

Następnie, zgodnie z decyzją władz obozowych, musiałem wyjechać w charakterze zesłańca do Karagandy. Tam spotkałem się z Iriną Kiersnowską, z którą zawiązały się bardzo przyjazne stosunki. Czcigodna ta staruszka przeżyła w ZSRR ciężką Karmę: przeszła przez liczne obozy, więzienia i spędziła w nich długie lata, oczywiście niewinnie! Lecz duchowe jej bogactwo podtrzymywało ją i podtrzymuje nadal na pięknym i godnym podziwu poziomie. Poznała mnie z wieloma swoimi przyjaciółmi, także interesującymi się żywo ezoteryzmem i opowiedziała mi wiele z okresu swego dzieciństwa i okultystycznych doświadczeń. Irena Mikołajewna nie tylko dzieliła się ze mną swoimi doświadczeniami i wiadomościami, lecz również demonstrowała swoje umiejętności i osiągnięcia jasnowidzenia na odległość lub zdolności widzenia z zamkniętymi oczyma, np. kto idzie lub stoi za węgłem domu, niekiedy widziała poprzez stałe materialne przedmioty, np. przez ściany pokoju, murowane ogrodzenie itp. Posiadała zdolność postrzegania aury ludzkiej i zachodzącej w aurze zmian. Odmówiła współpracy z Instytutem Parapsychologii. Dążenia jej skierowane były głównie na doskonalenie swych duchowych możliwości i niesienie pomocy ludziom.
Z nowych przyjaciół, pozyskanych w Karagandzie, wymienię tylko dwie osoby bez podawania ich nazwisk, ponieważ w ZSRR interesowanie się i zajmowanie okultyzmem jest przez władze zabronione. Wymienię też tylko takie osoby, które same działają otwarcie.
Swietłana Siemionowna, lat około 50., z zawodu historyk i pedagog. Całe życie mieszkała z rodzicami w Chinach. Do ZSRR powróciła w 1955r. W młodości utrzymywała znajomość z Mikołajem Rerichem. Teozofią interesuje się od najmłodszych lat. Nadnormalne zdolności pojawiły się u niej w Chinach, kiedy miała 15-16 lat. Pewnego razu, w stanie porannej drzemki, wyraźnie zauważyła, że idzie przez długi, podziemny korytarz, jasno oświetlony elektrycznymi lampami, a po obu stronach widać było szereg żelaznych drzwi. Uświadamia sobie, że jeśli spotka kogoś na drodze, to grozi jej niebezpieczeństwo. Kierunek, w którym powinna iść, jest jej także wiadomy. Podchodzi do jednych drzwi i po otworzeniu ich widzi na podłodze dużej więziennej celi trupy dwóch rozstrzelanych. Nie odczuwając żadnego strachu, podchodzi do nich z myślą, że to właśnie jest celem jej przybycia, wobec czego odwraca ich na wznak i przekonuje się, że jeszcze żyją. Zaczyna nimi potrząsać, jakby budząc ze snu i ponagla wołając: Chodźcie! Toż ja obiecałam, że przyjdę i pomogę wam! Zabici podnoszą się i cała trojka wychodzi przez ten sam korytarz na pole, gdzie Swietłana uścisnęła ich i pocałowała, po czym obaj uratowani, z radością, oddalają się. Swietłana Samojłowna dobrze zapamiętała twarze zabitych, wydawały jej się całkiem znajome. Rano zobaczyła w gazecie fotografie tych samych ludzi, których widziała we śnie, i tak się przejęła, że krzyknęła ze strachu. Na pytania bliskich opowiedziała swój sen i potem przeczytała w gazecie, że w ZSRR zostali rozstrzelani Jona Jakir i Blucher, wyżsi sowieccy dowódcy.

Po upływie szeregu lat miała znów widzenie, w którym otrzymała objaśnienie tego spotkania z rozstrzelanymi. Zobaczyła wtedy skromnie urządzone mieszkanie ze starym prostym umeblowaniem i siebie jako młodego chłopca, czytającego fragment Biblii. Do pokoju weszło dwóch ludzi, tych właśnie rozstrzelanych, w uniformach wojskowych i z mieczami przy boku. Zwrócili się do niej, a raczej do niego, i zaczęli ganić za tchórzostwo, wzywając do walki z tymi, którzy ujarzmili Ojczyznę. Ona zaś (on) odpowiedziała, że jej celem jest Biblia, a nie wojna i że drogą wojny niczego nie osiągną, a jedynie będą, ze swoim uporem, dręczyć się w daremnych wysiłkach. Odchodząc, bracia jej (wtedy zrozumiała, że są to jej bracia) powiedzieli: Jeżeli zobaczymy, że nie mamy w życiu racji, to wezwiemy ciebie.
Swietłana Siemionowna uważa, że oni zrozumieli i to spotkanie w podziemiach było jak gdyby ich krzykiem o pomoc.

Jeszcze na pięć lat przed wyjazdem z Chin, Swietłana Siemioniowna widziała wszystkie miasta, w których wypadnie jej żyć i oczekujące ją najważniejsze znajomości, a pośród osób swych przyszłych znajomych dobrze pamiętała też i moją.
Druga moja znajoma, Anna Pawłowna, były więzień polityczny, w wieku około 60.lat, z zawodu lekarka, w okresie naszej znajomości mieszkała w głuchej wiosce na stepach Kazachstanu, w odległości 500.km od kolei. Niespodziewanie zaczęła widzieć w swojej izbie najpierw jakby wielki ekran telewizora i na nim prawie stale tych samych ludzi, budynki i rakiety, skierowane głowicami w górę. Pomyślała, że traci zmysły i wyjechała, próbując się leczyć. Po powrocie owe widzenia nie tylko nie znikły, ale trwały nadal i teraz towarzyszył im dźwięk - zaczęła słyszeć ludzkie głosy i rozmowy. Inni ludzie, znajdujący się w jej izbie, nie spostrzegali tych zjawisk. Często widziała tę samą osobę albo przy rakietach, albo przy biurku. Pewnego razu zobaczyła jakąś maleńką kabinę i w niej człowieka w masce, na wpół leżącego w fotelu podobnym do dentystycznego. Nagle twarz tego człowieka wykrzywił ból, zaczął krzyczeć, oczy wychodziły mu z orbit. Widząc ten koszmar, Anna Pawłowna przestraszyła się, wybiegła w nocy na ulicę i w tym momencie spostrzegła świetlisty pas na niebie, a po chwili coś spadło na ziemię.

O widzeniu tym napisała do laboratorium dr D.G.Mirzy. Ponieważ mieszkałem wtedy niedaleko od niej, prof. S.Gelersztejn poprosił mnie, bym skontaktował się z Anną Pawłowną i postarał się wyjaśnić szczegóły zjawiska. Na prośbę prof.Gelersztejna, Anna Pawłowna opisała to widzenie na około 60.stronach maszynopisu.
Później wyjaśniło się, że jako jasnowidząca, Anna Pawłowna widziała prace przy rakietach na Kosmodromie Bajkonur, a twarz kierownika należała do prof. Kiełdysza, prezydenta Akademii Nauk ZSRR. Wszystkie te zjawiska widziane były jeszcze przed 1960r., to jest przed oficjalnym wystrzeleniem w kosmos rakiet z ludźmi. Interesujące jest przy tym, że akademik Kiełdysz odwiedził potem Annę Pawłowną, niezwykle zainteresowany jej widzeniami i zaobserwowaniem śmiertelnego wypadku z Kosmonautą.



Komentarze (0)

Napisz komentarz

Tytuł Twojego komentarza
Twoje Imię lub Pseudonim
Twój email
Twój Komentarz
Wpisz tekst po prawej
Jeśli Twój komentarz nie pojawi się od razu po wysłaniu, to znaczy, że został skierowany do moderacji i najprawdopodobniej pojawi się w najbliższym czasie. Przepraszamy za utrudnienie. Pamiętaj, że wszelką ewentualną odpowiedzialność za zamieszczone komentarze biorą ich autorzy. REGULAMIN KOMENTARZY