Byłam po tamtej stronie!
SPOWIEDŹ
Zjawa wyczuła moje zaniepokojenie i próżność, więc sama pobudziła temat, bo nagle przed moimi oczami pojawił się film przeszłości - film mojego życia. Bardzo szybko zrozumiałam, że muszę wyspowiadać się z tego. Przez moją świadomość przeleciał cień wstydu i nieśmiałości. Oczekiwałam najgorszego. Naprawdę przelękłam się. Czułam się jak uczennica wywołana do odpowiedzi. Miałam strasznie niemiłe uczcie. - Moje życie na taśmie?!
Film mojej przeszłości przemieszczał się bardzo szybko. Jednak i ja i Zjawa nadążałyśmy go odbierać. Film, który odbierałam w czasie tej spowiedzi, odtwarzany był na takiej samej zasadzie jak w kinie. Przed oczyma zobaczyłam ogromną taśmę - niczym taśma filmowa. Wszystko to było bezbarwne, jak negatyw. Każdy kadr zapisany na taśmie to jakaś scena życiowa. Kadry przewijały się z niesamowitą prędkością, mimo to oko za nimi podążało bez najmniejszego trudu.
Zatrzymywał się w momencie, gdy na dany fragment zareagowałam w szczególny sposób. Wówczas scena ta była omawiana, a ja pouczana jak należało na sprawę tę patrzeć i rozwiązać. Dostrzegłam również, że krawędzie tego filmu były niewidoczne. Wyglądało to tak, jakby na ich obrzeżach znajdowała się gęsta mgła, która przysłaniała, czy zamazywała te krawędzie, lub też krawędzie filmu były rozmyte i wtapiały się w otoczenie. W chwili, gdy zapis przeszłości pojawił się przed oczyma, myśli trysnęły na zewnątrz. Nie było chwili, aby zastanawiać się nad sensem tego zapisu, bo musiałam podążać za umykającym kadrem. Obrazy przeszłości przewijały się przede mną w bardzo bliskiej odległości, jakby zostały powiększone dla moich oczu w tej ciemnej próżni.
Oto przykłady z niewielu wybranych przeżyć, które zapisuję, by stanowiły wzór do zrozumienia sensu spowiedzi.
- Film zatrzymał się na Komunii Świętej. Tu obudziło się we mnie poczucie grzechu, gdyż jako katoliczka dość rzadko chodziłam do kościoła:
- Ja się do Nieba nie nadaję, bo nie chodziłam do kościoła i nie uczestniczyłam we Mszach Świętych. Nie przystępowałam też do Komunii.
Na moją skruchę otrzymałam taką odpowiedź:
- Kościół to miejsce na ziemi, stworzone przez człowieka. Jeśli miłujesz Boga, módl się w potrzebie, a znajdziesz go wszędzie; przy drodze, na kamieniu i innych miejscach.
Tę wypowiedź przyjęłam z wielką ulgą, zrozumiałam, że nie jestem potępiona, że moja wiara jest wolna i nie ogranicza się tylko do kościoła. Kamień spadł mi z serca. To było jedyne moje sumienie, które nie dawało mi spać spokojnie. Jakie to wspaniałe uczucie, że to, czego obawiałam się najbardziej nie stanowi niczego złego dla mojego sumienia. Ja tyle lat żyłam w przekonaniu, że noszę piętno grzechu. Teraz już przestałam się bać spowiedzi.
W dalszym filmie przeszłości widzę jak obojętna jestem na ludzi. Ich losy są mi obojętne. Ja się od nich oddalam - czego dowodzą poszczególne sceny z życia.
- Ja od dziecka przez ludzi doznawałam tylko cierpień. Ciągle otaczała mnie niesprawiedliwość - tłumaczę swoją postawę.
- Każdy człowiek urodził się po to by walczyć, chronić i wprowadzać światło do domu - rzekła.
Ta tak krótka odpowiedź otworzyła mi oczy na istotę życia. W reakcji na nią doznałam olśnienia, choć nie umiem wyjaśnić skąd ono się pojawiło, bo to było spontaniczne. Zgodnie z prawem natury każda forma musi walczyć o przetrwanie. W tym procesie słaby ginie, a brak walki jest oznaką godzenia się z tym światem, który w danej chwili dominuje. Jeśli zło dominuje w moim środowisku, a ja nic nie robię to oznacza, że również jestem zła, a w innym przypadku bezwartościowa. Przesłanie to obudziło we mnie wyższe wartości, dotychczas uśpione w głębi duszy, przez co stawałam się bezwartościowa.
Znów zatrzymałam się na scenie, w której pojawił się spór z sąsiadem. Dawał on nam wszystkim lokatorom w kość.
- Nie potrafię radzić sobie z ludźmi, dla których alkohol jest jedyną wartością życia, przez takich jak on mam zszargane nerwy.
-, Czego nie jesteś w stanie pokonać to omiń to, a o resztę poproś - odpowiada Zjawa.
I znów olśnienie zabłysło w moim umyśle. Jakie to proste. Z takimi ludźmi każdy spór rodzi "ogień" i zło się z niego wyzwała. Każde tak wyzwolone zło niszczy i uderza - daremny trud. W tych przypadkach należy ustępować, by nie "zaprószyć ognia".
Spowiedź, której tak się obawiałam stała się jeszcze jedną lekcją na życie. Nie umknęły mojej uwadze mądre powiedzenia Zjawy, bo wywarły na mnie bardzo silne wrażenia. Spowiedź to lekcja samokrytyki, to lekcja prawidłowego odbierania prostych recept na złożone przypadki życia. To nic innego jak rozsądne myślenie. W czasie całej tej spowiedzi Zjawa bardzo dokładnie przyglądała się moim przemyśleniom i dokładnie wiedziała, czy pojmuję właściwie, czy też niewłaściwie. Ona oczekiwała, iż będę się sama krytycznie oceniać i zdam sobie sprawę z tego, czy gdzieś zawiniłam, czy też nie zawiniłam. Nikomu nie uda się Zjawy oszukać, bo jak wcześniej zaznaczałam ona potrafiła wnikać w moje myśli i dokładnie wiedziała co chcę ukryć, czy też zmyślać. Ona jest jak rentgen, jak cząstka mojego umysłu i nic przed nią nie da się ukryć. Po swojej spowiedzi dopiero zrozumiałam jak bardzo mnie miłowała i dbała o moją uczciwość, wrażliwość i dobroć.
Jej dobroć, rozsądek i przyjazny stosunek do mnie, ośmielił mnie całkowicie. Czułam się wyzwolona, lekka i równa Zjawie. Moja spowiedź nie miała niczego wspólnego z tą spowiedzią, o której tyle mówiono w kościele. Dzięki mojej spowiedzi nabrałam już pełnego zaufania do Zjawy i oddałam się jej pieczy. Teraz dopiero poczułam, że jest mi ojcem, matką i przyjacielem. Teraz dopiero stałam się na tyle odważna, by z nią współpracować. Teraz dopiero dopatrzyłam się jak bardzo jest szlachetna i dobrotliwa. Teraz też poczułam, że między nią a mną utworzyła się więź, której nie da się opisać, bo jest to rodzaj miłości takiej, jaką oddajemy Bogu.
Poza nami nagle wszystko zaczyna zmieniać się w przyspieszonym tempie. Kraina była już na tyle daleko, że dostrzegłam całą nić tęczy, która niczym droga wiodła od Raju do nas. Ja i Zjawa wstępowałyśmy w jakąś niebieską materię - przestrzeń. Im bardziej się oddalałyśmy, tym przestrzeń ta była bardziej granatowa. Następnie pojawiła się fioletowa i też ciemniała, aż nabrała koloru czarnego. Przed nami jeszcze było widać zmniejszony obraz sali operacyjnej i jasny punkt po krainie. Teraz wyglądało to tak, jakby owe rzeczy istniały zawieszone w próżni i wyglądały jak hologram. W trakcie tych zawrotnych zmian jeszcze kilka razy zasugerowała mi, że mogę zmienić decyzję i wycofać się z obranego przez siebie powrotu. Czyniła to do chwili, gdy kraina wraz z tęczą całkowicie zniknęły nam z pola widzenia. Później już przestała o tym wspominać. Był to czas, gdy nawiązała się luźna rozmowa o mnie i moich potrzebach duchowych. Rozmowa ta poprowadziła nas do punktu wyjścia, gdzie przypomniałam sobie jak trudno mi było nawiązać kontakt z ludźmi zaraz po tym jak znalazłam się na sali operacyjnej. W tym momencie zaczęłam sobie zdawać sprawę z tego, że ja istnieję poza materią. Ja jestem duchem i nie posiadam ciała. Myślę sobie: "Zjawa miała rację, wprawdzie niczego mi nie brakuje z człowieka, to jednak człowiek nie lata. Ja mogę swobodnie przemieszczać się, gdzie tylko zechcę. Widzę to, czego inni dostrzec nie mogą. Ja również tego dotąd nigdy nie widziałam".
WIDZIEĆ I ROZUMIEĆ
W samym opisie ze spowiedzi podałam przykłady, które z powodu ogólnie przyjętych zasad postępowania, a także z powodu przeszkód nie do pokonania, są powszechnie spotykane w życiu. Jednak każdy w inny sposób reaguje i postępuje, a to niesie za sobą inne skutki. Dla mnie samej były to wskazówki jak należy postępować i na co zwracać uwagę, by mieć czyste serce i spełniać się na drodze swojego losu. Teraz już nie bałam się ze zjawą rozmawiać. Czułam się na tyle swobodnie, że postanowiłam zadawać jej pytania.
- Czy mogę zadawać pytania?
- Pytaj, a ja ci odpowiem.
Wszystkie rozmowy odbywały się telepatycznie, czyli drogą wymiany myśli. Czułam, że psychicznie jestem jej równa, jednak cały czas pamiętałam o tym, że jest ją stać na więcej i ma nade mną przewagę intelektualną i duchową. Ma to, czego ja nie miałam.
Miała pełną swobodę i wgląd w każde moje wewnętrzne przemyślenia - była jak rentgen, który mnie na przestrzał potrafił prześwietlić. Zdumiona byłam tym, że nie mogłam przed nią ukryć, rozważań, wątpliwości, czy też obaw - ona o wszystkim wiedziała i niezwłocznie reagowała. Kiedy moje rozważania szły w złym kierunku, zaraz wchodziła w temat i dawała do zrozumienia, że to widzi i odbiera. Nic nie dało się przed nią ukryć.
- Jak to jest, że w życiu nie wszyscy są szczęśliwi? - pytam.
- Ucz się dla siebie, a żyj dla innych, lecz nie czyń tego na odwrót, a wtedy będziesz szczęśliwa w całym istnieniu (za życia jak i po śmierci).
I znów nagłe olśnienie. Wydawało mi się, że to, co zabłysło w mojej głowie, leżało (gdzieś na jej dnie) przywalone zbytecznymi pojęciami. Szybko zrozumiałam, że nasze pojęcie szczęścia wyrażamy przez pieniądz - ale nie jest tym, o które chodzi Bogu. Szczęście usłane pieniędzmi nie jest lekarstwem na życie. Szczęście to zdolność brania z wiedzy tyle, ile jest się w stanie ogarnąć i korzystać. Tu chodzi o szczęście, w którym zawarta jest ta mądrość. Wtedy już nie miałam najmniejszej wątpliwości, zrozumiałam jak daleką drogę sobie obrałam, by osiągnąć własne szczęście. Zaraz po tym przyszła mi na myśl tragedia związana z II wojną światową, więc zapytałam się:
- Jak został osądzony Adolf Hitler?
Na odpowiedź czekałam dość długo - przez to kłopotliwe pytanie zrobiło mi się głupio. Jednak odpowiedź otrzymałam. Uznałam, że chyba musiała sięgnąć po informacje do historii ziemi, ale ku mojemu zaskoczeniu odpowiedź brzmiała:
- Został osądzony jako nauczyciel.
Nie takiej odpowiedzi spodziewałam się. Mimo to w mojej głowie ponownie olśnienie otworzyło mi oczy. Pojęłam jak ważne jest uznawanie kogoś za nauczyciela. Pojęłam też, że taka forma oceny ma wyższą cenę przed sądem ostatecznym i nie nam jednostkom o tym wiedzieć. Nie mniej jednak świadomość tego, że nie powinnam interesować się kimś, lecz sobą, uprzytomniła mi, że ja też jestem nauczycielem dla własnych dzieci. Powinnam zajrzeć w swoje wnętrze, by przemyśleć, jaka jest moja rola jako matki i nauczyciela zarazem. To pytanie, choć trochę uderzyło we mnie, przywróciło mi pamięć o tym, że nie jestem sama, ale mam męża i dzieci. Dziś już wiem, że choć dzieci są moje, to tak naprawdę do mnie nie należą - bo to są dzieci Boga. Na szczęście moje dzieci były jaszcze małe i jeśli popełniłam błędy, to już na pewno ich nie popełnię.