Byłam po tamtej stronie!
W POSZUKIWANIU PRAWDY
Wypłynęłam przez okno szpitalne z drugiego piętra wprost na ulicę. Z góry widziałam przejeżdżającego mężczyznę. Ale ja skierowałam się do stacji WKD, by udać się do domu. Na stacji była już godzina 1:20 w nocy. O tej porze WKD (pociąg) już nie kursuje. Wiedziałam, że nie mogę wrócić do domu, bo nie ma już dojazdu. Wróciłam się na osiedle Wyględówek i szukałam kontaktu z ludźmi. Przez chwilę zastanawiałam się, dokąd się udać, gdyż pora była późna, a ludzi na ulicy nie widać. Ruszyłam w kierunku ulicy Ewy, tam zobaczyłam pod klatką chłopaka z dziewczyną. Podeszłam do nich i patrzyłam im w oczy. Sądziłam, że mnie za to zbesztają, ale oni nie reagowali.
- Czy wy mnie nie widzicie?! - krzyczałam.
Obeszłam ich, ale nadal na mnie nie reagowali. Chłopak przytulił do siebie dziewczynę, bo zrobiło się jej zimno. Zaraz po tym postanowili się rozstać. Zaczęłam się denerwować i coraz bardziej zdawać sobie sprawę, że ja nie mam kontaktu z ludźmi, że między mną a rzeczywistością jest jakaś bariera. Nie rozumiałam nadal jak to się mogło stać i dlaczego. Mimo to nadal nie rezygnowałam. W pewnej chwili usłyszałam głosy niesfornej grupki młodzieży. Szybko podążyłam w ich stronę. W mgnieniu oka przy nich się znalazłam i stanęłam tak, by moja obecność ich poruszyła. Czułam lęk i obawy, przed krzywdą, jaka mi z ich strony może grozić, ale silniejsze było to, by wzbudzić u nich reakcję. Byli już tuż, tuż - a ja czekałam jak się wobec mnie zachowają. Nagle wchodzą i mijają mnie jakby mnie tam nie było. Uczynili to, bez żadnego oporu i wyzwisk pod moim adresem. Myślę sobie: „oni mnie nie zauważyli, bo niemożliwe jest by dla mnie byli grzeczni i nie sprowokowali najmniejszej reakcji”. Strasznie byłam zdziwiona, a zaraz po tym zdenerwowana. Mojemu zdenerwowaniu zaczął towarzyszyć lęk o swoją pozycję w dalszej egzystencji. Obejrzałam się jeszcze za nimi i ze zwątpieniem i narastającym lękiem, ruszyłam dalej.
-, Co teraz mam ze sobą począć, gdzie się udać i co dalej robić.
Moja wnikliwość była bardzo silnie rozbudowana i to, co z jednej strony było miłe i przyjemne, to z drugiej strony rodziło strach i obawę o siebie i miejsce bytowania. Czułam się jak śmieć odrzucony przez wszystkich. Do końca walczyłam o kontakt z ludźmi i było to coraz bardziej rozpaczliwe.
Lecąc dalej między blokami moją uwagę skupiły palące się jeszcze światła w oknach. Była jeszcze jakaś szansa, by nawiązać kontakt z ludźmi.
Zapukałam do okna na piętrze. Podeszła młoda dziewczyna i wyjrzała przez okno. W tym czasie ja wśliznęłam się do środka mieszkania, pełna nadziei, że w końcu mi się udało. Do tej dziewczyny podeszła matka i pyta się:
-, Kto pukał w okno?
- Nie wiem nikogo nie widziałam - odpowiada dziewczyna.
Wtedy już nie wytrzymałam po raz kolejny.:
- To ja pukałam, jestem przy was. Czy wy mnie nie widzicie?! - krzyczę na nie już zrozpaczona.
Matka dodała do córki: "Kończ tę naukę i kładź się spać". Po czym wyszła.
Był to mój ostatni kontakt. W żadnym z nich nie udało mi się nawiązać łączności, choć był jedyny moment, na który człowiek zareagował, a było to pukanie do okna, które usłyszała dziewczyna. Powróciłam do szpitala. Ciało moje leży na stole, lekarzy jest już mniej, nikt go już nie ruszał. Zaniepokojona tym zdarzeniem, bardzo zirytowana i spanikowana, próbowałam jeszcze wpłynąć na własne ciało. Jednak i ono nie dawało żadnej reakcji. Tak bardzo zapragnęłam połączyć się z nim - gdybym potrafiła to bym do niego weszła i połączyła się w jedność. Siedząc u boku ciała nastała chwila, w której zastanawiałam się nad tym, co będzie ze mną dalej, stawiałam sobie mnóstwo pytań:
- Co się ze mną teraz stanie? Dlaczego ludzie na mnie nie reagują? Gdzie się znalazłam i co to ma wszystko znaczyć?
Niepewna swojego dalszego losu, całkowicie bezradna i bezsilna - bo takie uczucie w danym momencie mi towarzyszyło, zaczęłam rozmyślać: "To jakaś pułapka bez wyjścia, która bardzo boli”. Jest ona niczym duże akwarium, gdzie ściany zbudowane są z luster, przez które można podglądać zewnętrzną stronę, a z zewnętrznej strony nie widać tego, co znajduje się w środku. Ja jestem zamknięta w tym akwarium.
Cóż z tego, że mogę widzieć wszystko i wszystkich, cóż z tego, że mogę sobie latać, kiedy nie mogę uczynić nic, by wpływać na zdarzenia i być w kontakcie z tymi, co są po drugiej stronie - przytoczonej lustrzanej ściany. Nie tylko jestem niewidzialna, ale także i niesłyszalna".
Stan ten przestawał być już zabawny. Wpadłam w czarną rozpacz o własną przyszłość. Nie potrafiłam ani ja, ani nikt poza mną, wyjaśnić mi, dlaczego tak jest. Nie nauczono tego w tamtej rzeczywistości nie przygotowywano nas na możliwość takich doświadczeń.- Nie wiem, co mam teraz ze sobą począć. - Czym ja zawiniłam, że muszę tu tkwić w tym dziwnym, nieznanym mi dotąd świecie, w którym nie ma odbiorcy i nie ma nadawcy i w którym nie można uczestniczyć jak normalny człowiek. Nawet nikogo podobnego do siebie tu nie spotkałam. Przez swoją bezradność i zwątpienie nie chciałam się już nigdzie ruszać.
KU ŚWIATŁOŚCI
W tej beznadziejnej dla mnie sytuacji pojawiło się coś, co mnie zbawiło. Dostrzegłam promień świetlisty. Mój wzrok skierował się na niego. Promień był lśniąco biały. Nie parzył i nie raził. Z każdą chwilą stawał się coraz bardziej rozwarty i jaskrawszy, tak jakby nabierał większej mocy. Uderzał on na mnie z góry. Wrażenie było niesamowite. W pewnym momencie nie wiedząc czemu, powstałam i skierowałam się w jego stronę. Nie wiem też skąd wiedziałam, że mam iść w jego blask. Z jego źródła odbierałam telepatycznie informacje:” Podążaj za mną, ja ci drogę wskażę”. Wtedy stało się ze mną coś dziwnego. Bez oporu podążałam ku tym promieniom. Poczułam się bardzo bezpiecznie. Nie broniłam się przed nimi. Nie bałam się pójść. To nie ja tak reagowałam. To podziałał na mnie ten promień. To on zdjął ze mnie strach, to on otoczył mnie ciepłem i gwarancją bezpieczeństwa. Stałam się całkowicie posłuszna światłości. Czy mogłam się przed nią bronić? Czy mogłam nie ufać tej energii? Nie było nawet takiej możliwości. To działo się tak szybko. Nie było sposobu, aby się nad tym zastanawiać. Chyba świadomie energia ta otoczyła mnie uczuciem spokoju i bezpieczeństwa, abym mogła bez najmniejszego oporu podążać do określonego celu. Mimo, iż tego absolutnie nie rozumiałam, działałam mechanicznie, jak noworodek w rękach matki. Została wyłączona moja samokontrola.
Zostałam zahipnotyzowana, choć oczy czuły i widziały każdy etap tego procesu. To coś, co mną owładnęło było jak inteligentna świadomość. Nie powstydzę się określić tego też w taki sposób - inteligentne światło. Wykonałam wszystkie polecenia i wtedy zaczęłam wznosić się po tym promieniu ku górze, coraz to wyżej. Wiedziałam, że mam iść do punktu, który cały czas widziałam przed sobą, hen w oddali. Nie odwracałam się za siebie. Przypuszczam, że nawet nie byłabym w stanie się odwrócić. Z tej wędrówki nie pamiętam nic, poza wyjątkiem swego celu. Nie byłabym w stanie również określić czasu drogi w tej światłości. Musiałam osiągnąć punkt na jej szczycie i to był jedyny cel i polecenie od promieni.
Nadeszła ta chwila, gdy dotarłam do punktu końcowego świetlistej drogi i wtedy dech zaparło w mojej duszy ze szczęścia. To co ujrzałam było prześliczne, biło blaskami różnych kolorów o intensywnej barwie. To coś wyglądało jak rajska kraina.
Widok na krainę był bardzo rozległy. Na horyzoncie widoczny był las o różnych odcieniach zieleni. Nawet trzon i konary były zielone. Wszystko to biło i promieniowało czystością tej barwy, niesamowitym spokojem i miłością. Od lasu ku mnie rozciągała się łąka usłana dywanami z kwiatów. Wszystkie były ułożone w zespoły jednej barwy. Białe osobno, żółte, czerwone i niebieskie także osobno. Wszystkie razem tworzyły niepowtarzalny układ barw - dywan wzorów. Patrząc na to z góry widać jest kompozycję zgodną z kształtami tęczy. Sama tęcza rozpościerała się ponad moją osobą, a ja mogłam dotykać ją rękami. W tej krainie najwięcej kwiatów było czerwonych, a najmniej było białych. To mi nie przeszkadzało, bo zachwyt i oczarowanie nimi nie ustępowało przez cały czas pobytu. Nie ustępowała też zażarta chęć namalowania tego, co dostrzegłam. Na widok tych cudności krzyknęłam do siebie: ”Jakie to wszystko jest śliczne, ja to muszę namalować i pokazać ludziom, bo tak tu pięknie!”. Fakt ten sprawił, że był to impuls do powrotu na ziemię.
Rozglądałam się wokoło. Mój wzrok chwytał każdy fragment tej krainy. Spojrzałam za siebie i nagle zobaczyłam zawieszony ponad horyzontem obraz, który znajdował się w szaro-szklistej kuli. W środku niego był kadr ze sceną szpitalną. Wizerunek kuli i krainę łączyła tęcza. Jej promienie rozpościerały się bardzo blisko mnie. Byłam w jej zasięgu i mogłam rękami jej dotykać. Za każdym razem, gdy spoglądałam ku kuli wizerunek nie znikał. To nie pozwalało mi zapomnieć skąd pochodzę i w jakich okolicznościach się tu znalazłam - była to swoista pamięć. Zauważyłam, że kadr ze szpitalem miał brzydkie barwy - takie jak naprawdę są na ziemi. Kontrast tego obrazu i krainy był tak ogromny, że nawet dziwiło mnie to bardzo - nie pasował do tego miejsca. W rzeczywistości sala operacyjna miała zielony wystrój, a lekarze zielone kitle. W obrazie tym widać było łono natury, a na nim stół operacyjny z lekarzami w brudno białych kitlach - prawdopodobnie nie miało znaczenia jako dokument, lecz określenie czynu. Będąc pod wpływem tego obrazu zapragnęłam powrotu do siebie na ziemię, bo chciałam przekazać ludziom to, co zobaczyłam. Jednocześnie żal mi było rozstania z tym cudem życia, którym nie sposób się było nacieszyć. To była trudna decyzja, ale konieczna.