Bochenia
Bochenia » Świadomość Duchowa » 2009 » Kwiecień » Nieludzka Ziemia rodziła też czasami perły

Nieludzka Ziemia rodziła też czasami perły

Nieludzka Ziemia rodziła też  czasami  perły JOGA W GUŁAGU ...... Urodziłem się i wychowałem w tych czasach, kiedy Rosja znajdowała się już pod panowaniem komunizmu, rządzącego siłą strachu, metodami skłócania ludzi między sobą i budzenia nienawiści wszystkich przeciwko wszystkim.

Bazą dla tego celu jest rozmaicie szczepiony w narodzie, w nauce i myśleniu materializm. Nic więc dziwnego, że w takim środowisku, jakakolwiek myśl lub słowo, niezgodne z panującym wszechwładnie materialistycznym myśleniem, muszą być zakazane. Osiągnąłem wiek dojrzały, nic nie wiedząc ani o Biblii, która w ZSRR jest po prostu książką surowo zakazaną, ani o okultystycznych poglądach na świat i przyrodę

Teraz, patrząc z perspektywy zdobytej wiedzy, rozumiem, że dusza, która przebyła już swój inkarnacyjny cykl, szukała tego, co było dla niej bliskie. Dlatego sam znalazłem i Biblię, i pewne okruchy ezoterycznej wiedzy jeszcze w 1953r., czyli na granicy swego trzydziestolecia.

Lecz stało się wówczas ze mną to, co przeżył mój ojciec w 1938r. - zostałem aresztowany przez KGB. Ojciec, po dziesięciu latach pobytu w obozie koncentracyjnym, zmarł w 1948r.

Moją drogę po różnych obozach zacząłem od wyroku skazującego na 25 lat przymusowej pracy w jednym z takich obozów, a ponadto na 5 lat zesłania i 5 lat pozbawienia praw obywatelskich. Nie było wątpliwości, że całe moje życie zostało w ten sposób pogrzebane. Lecz był to dopiero początek wszystkiego, co później wypadło mi przeżyć. Drogi Karmy, jak wiadomo, są dla nas niezbadane.

W 1954r., na więziennym punkcie przesyłkowym w Tajszecie, na Trasie śmierci, jak zwali ją więźniowie, odnalazł mnie w tłumie jednakowo ubranych w szare podarte bluzy katorżników z numerami na piersiach i podszedł do mnie wysoki, chudy mężczyzna o spokojnych oczach i surowym spojrzeniu. Powiedział: Chciałbym z panem zapoznać się i porozmawiać. W ten sposób poznałem swego pierwszego nauczyciela. Wśród współwięźniów znany był pod nazwiskiem Michała Kaganowa.

Możecie sobie wyobrazić zdumienie takiego prostaka jak ja, nie wiedzącego jeszcze nic o okultyzmie, kiedy usłyszał następujące słowa: Pan powinien przejść u mnie kurs z zakresu całkiem osobliwej filozofii. A ja powinienem udzielić panu początkowych wiadomości z języka sanskryckiego, który będzie panu potrzebny do dalszych postępów w późniejszym życiu. Pokonałem w sobie naturalne uczucie sprzeciwu i pomyślałem, że mam przed sobą umysłowo chorego. Zgodziłem się jednak słuchać jego wykładów, wobec czego poprosił mnie, bym przyszedł do niego na drugi dzień o oznaczonej godzinie. Poszedłem z zeszytem, by notować wykład, lecz on powiedział: Nie trzeba nic zapisywać. To, co panu potrzebne, zapamięta pan bez notatek, zaś to, co w trakcie wykładu może zostać powiedziane przedwcześnie - zapomni pan jako jeszcze niepotrzebne.

Tak rozpoczęły się moje lekcje trwające co dzień dwie godziny. Umysł mój chciwie chłonął to, na co dawno czekałem: podstawy ezoterycznego pojmowania Wszechświata i otaczającego mnie życia były mi udzielane silnym strumieniem. Tak trwało okrągłe dwa tygodnie. Piętnastego dnia Kaganow został wywołany wraz z innymi rozkazem przygotowania się do wymarszu. Kiedy już stał w sformowanej kolumnie więźniów, powiedziałem do niego z uczuciem głębokiego żalu i prawdziwej rozpaczy: Pan odchodzi... A ja jeszcze tak mało wiem. I cóż teraz powinienem czynić?
Na to on odpowiedział: Niech pan wyobraża sobie, że z obszaru jednego kilometra kwadratowego posiadł pan jeden kwadratowy centymetr. Lecz nie jest to jeszcze powód do rozpaczy. Uczynił pan początek i to już jest bardzo wiele. Niech pan teraz kieruje swoją świadomość po tej rozpoczętej drodze, a na pewno przyjdą do pana odpowiedni ludzie i książki, które będą mu potrzebne.

Jak byłem nieokrzesany w tym czasie, dowodził mój ówczesny stan emocjonalny, bo powiedziałem: To już mistyka, a mnie potrzebny jest Pan i dalsze jego lekcje.
Kaganow nic na to nie odrzekł i kolumna odmaszerowała.
Dopiero po upływie dłuższego czasu zrozumiałem, jak dalece ważna i słuszna była ta jego rada. Zaczęli do mnie przychodzić zarówno ludzie, wiedzący już więcej niż ja, jak i - za ich pośrednictwem - potrzebne książki. Zaczęło się od tego, że po paru miesiącach w jednym z sektorów obozu spotkałem aresztanta z Chin. Był to Rosjanin, który wyemigrował z Rosji w 1919 r., a w 1945r. aresztował go KGB, kiedy wojska sowieckie zajęły Tsindao. Do tego współwięźnia, które nazwiska nie będę wymieniał, przyjechała z Chin żona i zamieszkała na wsi nieopodal obozu. Kobieta owa przywiozła ze sobą książki, które dawała do czytania mężowi (a udawało się to za pomocą współwięźniów nie nadzorowanych, co było zabronione). Pośród tych książek po raz pierwszy spotkałem dzieła H.P.Bławatskiej i Mikołaja Roericha, a później, za pomocą innych, nie mniej dziwnych kanałów, otrzymałem ezoteryczną literaturę całkiem różnego autoramentu (do Światopoglądu Różokrzyżowców włącznie. W ciągu dziesięciu lat, które spędziłem w obozie koncentracyjnym, spotkałem tam też jednego z adeptów hinduskiej szkoły Jogi i kilka razy wiodłem z nim poważną rozmowę.

Stopniowo wokół mnie zaczęli zbierać się obozowi przyjaciele, pragnący poznawać nauki okultystyczne, ale wiedzący mniej ode mnie. Dla nich byłem pierwszym spotkanym na drodze duchowych poszukiwań. Tak powstawały kontakty i zbliżenia trwające później całe lata, a niektóre z nich nawet i dotychczas nie zostały przerwane. Spróbuję choć pokrótce scharakteryzować niektórych z tych przyjaciół.

W jednym z bardzo odległych obozów karnych w syberyjskiej tajdze spotkałem chuderlawego młodego człowieka średniego wzrostu o nazwisku Wolt Mitrejkin. Wpatrując się we mnie przez okulary opowiadał mi, że jeszcze na Kołymie wpadła mu do rąk Hatha Joga Ramaczaraki i od tej pory jest całkowicie pochłonięty zgłębianiem Jogi. Marzy o tym, by zdobyć Radża Jogę i wszystkie pozostałe książki traktujące o Jodze. Wolt okazał się też nieprzeciętnym poetą, toteż oba te punkty bardzo nas zbliżyły i kontakt z nim trwał przez długie lata.

Trudno było by opisać, w jakich warunkach zajmowaliśmy się Jogą. Wystarczy powiedzieć, że w barakach, na dwupiętrowych pryczach, stłoczonych ze sobą mieszkało od dwustu do pięciuset ludzi. Niemożliwe było znalezienie nawet kąta z czystym powietrzem. Zdobywaliśmy się więc na różne wybiegi: wstawaliśmy jeszcze przed świtem i przekradaliśmy się po kryjomu przed strażnikiem do umywalni. Ponieważ chodzenie po terenie obozu przed rozkazem ogólnego wstawania było surowo zabronione, więc nie raz wsadzano nas do aresztu za takie naruszenie obozowego regulaminu. Ale i w tych warunkach, stojąc przy uchylonym lufciku, odbywaliśmy ćwiczenia pranayamy i innych technik jogicznego oddychania.

Wolt pierwszy otrzymał Radża Jogę, którą przyniosła mu matka i wręczyła podczas widzenia. Byliśmy wtedy na więziennym odosobnieniu i przekazywanie książki z celi do celi było niemożliwe. Wypadło mi dobrowolnie zgłosić się do porządkowania obozowego terenu i wtedy, stojąc z łopatą pod oknem celi Mitrejkina, słuchałem i starałem się zapamiętać Radża Jogę czytaną mi przez Wolta, który nie widział mnie, lecz wiedział, że stoję pod oknem. Mitrejkin przesiedział w obozie 18 lat, skazany za nielegalną młodzieżową organizację, która wydała ulotkę, ganiącą nieprawidłowości władzy sowieckiej. Teraz znajduje się on już na wolności.

Drugim z moich przyjaciół był Genadij Czerepow - także nieprzeciętny poeta. O ezoterycznym światopoglądzie dowiedział się po raz pierwszy od nas, w obozie. Pogrążył się w studiowanie tych zagadnień z całą namiętnością swej impulsywnej natury. Genadij, wysokiego wzrostu, bardzo chudy, o dużych szarych oczach z rzadkimi brwiami, chodził lekko kulejąc, (ponieważ uszkodzono mu w obozie kręgosłup), lecz zawsze energicznie. Chód jego w czymś przypominał bieg postrzelonego ptaka. Długo i uporczywie pracował nad przebudzeniem ognia Kundalini, uzyskując znaczne osiągnięcia.

W tym czasie, kiedy przebywaliśmy razem, otrzymałem jedną z pierwszych popularyzatorskich prac na temat Hatha Jogi w ZSRR - broszurę Jewtiejewa Wolskiego, w której wykłada on, jak należy zajmować się Hatha Jogą. Historia tej broszury była bardzo interesująca. Ona właśnie dała początek dzisiejszemu szerokiemu zainteresowaniu ludzi w ZSRR, którzy przedtem nic nie wiedzieli o utajonych siłach istniejących w człowieku.

Jewtiejew Wolski był nauczycielem śpiewu w Moskiewskim Konserwatorium i nie miał w ogóle nic wspólnego z okultyzmem. W 1950r. poważnie zachorował i doszedł do takiego stanu, że lekarze kremlowskiego szpitala uznali go za nieuleczalnie chorego i wypisali z lecznicy, by umierał w domu. Miał on wówczas gruźlicę kręgosłupa, paraliż połowy ciała, zwapnienie międzykręgowych wiązadeł szyjnych, prawie nie działała już wątroba i nie funkcjonowały nerki. Gdy pozostawał w takim beznadziejnym stanie zdrowia, odwiedził go jeden z przyjaciół i zaproponował przeczytanie Hatha Jogi.

Jewtiejew zaczął swoją kurację od pranayamy i po upływie półtora roku był całkowicie zdrów. Udał się do kremlowskiego szpitala, poprosił o potwierdzenie swojego wyzdrowienia i wydanie mu oficjalnego zaświadczenia - w jakim stanie został wypisany ze szpitala i w jakim jego organizm znajduje się teraz. Po otrzymaniu urzędowego potwierdzenia swego cudownego wyzdrowienia, uzyskał od władz zezwolenie na występowanie z odczytami w instytutach medycznych oraz w Akademii Medycznej.

Napisał niewielką broszurę, którą jeden z instytutów medycznych wydał oficjalnie. Należy wiedzieć, że jakakolwiek nieoficjalna publikacja jest w ZSRR surowo zakazana przez prawo. Od tej chwili w Moskwie ludzie zaczęli rozczytywać się i rozpowszechniać broszurę Jewtiejewa w wielu tysiącach egzemplarzy, a już w 1955r. nieoficjalny nakład broszury osiągnął nadzwyczajne rozmiary. Należy dodać, że w tym właśnie roku ówczesny premier rządu ZSRR N.S.Chruszczow był akurat z wizytą w Indiach, gdzie był obecny na zdumiewającym pokazie Jogi, na którym demonstrowano nadnormalne zjawiska mocy jogicznych (m.in. samochód przejechał joga nie miażdżąc go, lecz na skutek wstrzymania przezeń oddechu i wyłączenia pracy serca, lekarze stwierdzili śmierć. Po niespełna godzinie jog ów całkowicie ożył i okazał się zdrowy, nie wykazując żadnych uszkodzeń ciała).

< Wstecz123Dalej >


Komentarze (0)

Napisz komentarz

Tytuł Twojego komentarza
Twoje Imię lub Pseudonim
Twój email
Twój Komentarz
Wpisz tekst po prawej
Jeśli Twój komentarz nie pojawi się od razu po wysłaniu, to znaczy, że został skierowany do moderacji i najprawdopodobniej pojawi się w najbliższym czasie. Przepraszamy za utrudnienie. Pamiętaj, że wszelką ewentualną odpowiedzialność za zamieszczone komentarze biorą ich autorzy. REGULAMIN KOMENTARZY