Bochenia
Bochenia » Sacrum i profanum » 2020 » Grudzień » Wigilia mojego dzieciństwa

Wigilia mojego dzieciństwa

Wigilia mojego dzieciństwa Choć radość jest krótka, poprzedza ją jeszcze długa nadzieja, a po niej zostaje jeszcze dłuższe wspomnienie. – Jean-Paul Sartre

linia

zdjecieOstatnio przeżywane przez nas krajowe i zarazem światowe dramaty przywołują mi na pamięć koniec czwartego i zarazem ostatniego wieku, Wieku Żelaza opisywanego w starożytnym utworze Owidiusza „Metamorfozy - 4 wieki ludzkości”  
Wiek ten miał być, zdaniem poety, wiekiem bezwstydu, zakłamania, niewierności, chytrości, zdrady, mściwości, chciwości, zbrodni, pełen przemocy i demoralizacji. Profetyczne opisy poety spełniły się, choć być może przedstawione były w łagodniejszym wymiarze niż obecne dzisiejsze realia.

zdjecieAle  na początku był też Wiek ZłotyÁurea príma satá (e)st aetás, quae víndice núllo…” , wiek mlekiem i miodem płynący, gdzie ludzie byli nieśmiertelni, spędzali czas na zabawach i biesiadach, żyli bez pośredników w kontakcie, ze swoimi bogami.
W tej nostalgicznej zadumie, tak sobie myślę, że przecież i mnie szczęśliwy los, choć niestety na krótko, obdarzył  paroma latami złotego wieku dzieciństwa. Żyjąc w nieskazitelnie czystym środowisku, wśród sadów, lasów i pachnących łanów zbóż i cudownych dywanach wszelkich polnych kwiatów, kochającej się rodziny, rodzinnych biesiad towarzyskich, cudownych bajek ukochanej cioci Kasi, wspaniałych w swojej mądrości przekazów dziadka, szybko upływał czas zdążając bezwiednie, ale nieubłaganie do Wieku Żelaza.

Długo by opisywać bajeczny świat dzieciństwa więc ograniczę się do mocno utkwionej w mej pamięci jednej z wielu  Nocy Wigilijnych. Były to dawne czasy, kiedy jeszcze technika daleko omijała małe miasteczka i wioski, nie spiesząc się z elektryfikacją, radiem, telewizją czy motoryzacją.  Tylko nieliczni mieli szczęście pracować zawodowo a pozostali zdani na łaskę bogatszych gospodarzy pracując u nich za przysłowiową miarkę zboża, pozwalającą na zaspokojenie zdjeciegłodu. Dzięki dużej zaradności kochanego dziadziusia a później taty mieliśmy duże gospodarstwo rolne na którym pracowało wielu bezrobotnych. Dziadzio Marcin pracował sezonowo i dobrze zarabiał na utrzymanie tego wszystko na tzw. Saksach, później w Wiedniu i Budapeszcie. Był wyjątkowo uzdolniony, zdobywał coraz to nowe zawody a to rzeźbę w kamieniu, murarkę, ciesielstwo, stolarstwo a szczególną jego pasją było pszczelarstwo. Jako pszczelarz pisał artykuły do „Pszczelarza Polskiego” dzieląc się najnowszymi tajnikami tego zawodu.

zdjecieZbliżały się Święta Bożego Narodzenia, pełne nadziei na przyjazd dziadka z „Saksów” i na ciekawe opowieści z szerokiego niezwykle bogatego w naszych oczach świata, pomimo wojennych zniszczeń. Bardzo śnieżna zima martwiła mnie czy dziadzio dotrze na wigilię i w ogóle czy  będą wymarzone prezenty. Już 3 dni przed wigilią rozpoczęły się przygotowania do świąt. Mama z babcią piekły serniki, makowce i tzw. „szczodraki” lub inaczej kukiełki dla kolędników. Była to również dla mnie żmudna praca, gdyż trzeba było ręcznie ucierać żółtka, oddzielnie białka z dużej ilości jaj. Wszędzie w domu pachniało wanilią, czekoladą i świeżo upieczonym ciastem.

zdjecie Najgorszym cierpieniem zwykle był wigilijny post, bezwzględnie obowiązujący wszystkich pod karą grzechu ciężkiego aż do pojawienia się pierwszej gwiazdy na niebie nazywanej betlejemską. Za wystrój mieszkania i całego domu odpowiadał tata. Oprócz gospodarskich obowiązków wraz ze mną ubierał choinkę, przygotowywał żłóbek, ścielił podłogę słomą na pamiątkę urodzin małego Jezuska w stajence betlejemskiej.

Moje wyczekiwanie na przyjazd dziadka przybrało niemal chorobliwą obsesję. Co parę minut wybiegałem na drogę w skryciu przed domownikami i zalewałem się łzami z powodu braku widoku nadjeżdżającego, mojego najbardziej oczekiwanego gościa. Aż wreszcie zobaczyłem pędzące sanie w dwukonnym zaprzęgu pokonujące duże śnieżne zaspy śniegu, mknące jak po czystej tafli lodu w moim kierunku. Niewiele zastanawiając się ruszyłem co sił w nogach w ich kierunku. Faktycznie, niemal w momencie znalazłem się w rekach Dziadzia i zapłakany ze szczęścia nie mogłem wypowiedzieć jednego słowa.

zdjecieSanie podjechały pod dom i wówczas pozostali domownicy wybiegli na powitanie tak długo wyczekiwanego gościa. Olbrzymie walizki niewątpliwie zrobiły na wszystkich duże wrażenie. Niestety ich skarby nie mogły być ujawnione do wigilii, co było dla mnie niewyobrażalnym cierpieniem,
Rekompensatą za te skrywane tajemnice stały się niemal bajeczne opowieści dziadka o swoich przygodach, interesującej pracy i podróży po świecie. Dziadek miał wielki gawędziarski talent przez co wszyscy słuchali go zawsze z otwartymi ustami. Minęła już północ i babcia wydała komendę do spania, zważywszy, że sen, mimo ciekawych opowieści zaczynał nas wszystkich zmagać.

zdjecieWczesny rankiem wyskoczyłem z łóżka jak kamyk z procy i popędziłem do dziadka w sąsiednim pokoju. Niestety byłem  już nieco spóźniony, gdyż dziadek powykładał wszystkie prezenty układając je pod choinką. Pomimo wielkiej miłości jaką mnie dziadek obdarzył, jednak ostro mnie skarcił, bym szerokim łukiem obchodził tajemnicze dary. Ogarnął mnie wówczas lęk, że może dziadek faktycznie zmienić decyzję co do mojego prezentu i już do samego wieczoru trzymałem się z dala od choinki, ale nie przestawałem obserwacji pojawiającej się pierwszej gwiazdy na niebie.  Głód wigilijnego postu stawał się nie do zniesienia i by go skrócić modliłem się o rychłe pojawienie się gwiazdy.

I stał się, według mego mniemania cud. Pojawiła się gwiazda. Pobiegłem do domu z ważną wiadomością spełniając wielką misje jak mi się wówczas zdawało. Dziadek zareagował prawidłowo zapraszając wszystkich do modlitwy, otworzył Pismo Święte i odczytał fragment Ewangelii św. Łukasza o narodzeniu Jezusa a następnie odmówiliśmy wszyscy wieczorny pacierz, po czym zabrał ze stołu talerz z opłatkami i zaczęliśmy sobie składać wzajemnie życzenia świąteczne. Atmosfera stawała się coraz bardziej doniosła i uroczysta, choć dla mnie głód dający się we znaki przekreślał całą radość tej ceremonii. Wreszcie nastąpiła właściwa kolacja.  Babcia zakomunikowała nam wszystkim, by zachować umiar w jedzeniu kolejnych potraw, gdyż dojście do finału 12-tego dania może nie być dane łakomczuchom.

Czego tu babcia z mamą nie przygotowały: zupa grzybowa, śledzie, karp smażony., kutia, pierożki z serem i kapustą i wiele innych do których już z braku możliwości nie dotarłem. Po tak obfitej kolacji ogarnęła mnie błoga senność do tego stopnia, że  najważniejsza ceremonia rozdawania prezentów nie była mi pisana. Na drugi dzień obudziłem się dosyć późno, a właściwie obudziła mnie mama w obawie czy coś mi nie zaszkodziło po tej kolacji. Byłem niepocieszony dowiadując się o mojej sromotnej klęsce. Pobiegłem do pokoju dziadków i o zgrozo nie było już nic pod choinką. Ku wielkiej uciesze dziadków rozpłakałem się gdyż stało się to czego się obawiałem. Nie było również mojego prezentu. Na nogi postawiła mnie dopiero dziwna, niebiańska muzyka i kolędy. W pierwszej chwili pomyślałem, że to kolędnicy, ale nigdzie ich nie odnalazłem ku uciesze dziadka. Czyżby jakiś cud się wydarzył, choć dziwne, że nie było w tym zdziwienia dziadków. Ogarnęła mnie lekka panika, gdyż nigdy takiej muzyki nie słyszałem.

zdjecieRozglądając się uważnie po pokoju zauważyłem mały, dziwny przedmiot. Podchodząc do niego bliżej słyszałem mocniejszy sygnał, co mnie już poważnie wystraszyło. Kochany, to jest radio – zakomunikował dziadek i objaśnił mi wiele szczegółów o nim, co i tak nie dało mi zaspokojenia mojej ciekawości. Przecież to niemożliwe, by w takim małym pudełku mogli pomieścić się kolędnicy z orkiestrą. W żadnym domu w najdalszej nawet okolicy nikt w tym czasie nie posiadał takiego wynalazku, ba nawet o nim nie słyszał. Dziadek jako prekursor wprowadzał nowości z szerokiego świata a były również nie znane w okolicy. Należały do nich drzewka czereśni, śliw węgierek, pszczoły, wszelkie narzędzia, no i to najdziwniejsze ustrojstwo – radio!.

Wieść o tym dziwnym, grającym prezencie rozeszła się szeroko i daleko lotem błyskawicy .
Nie powiem, że to było dla nas wielkie szczęście, gdyż od tego czasu dom stracił swoją intymność poprzez odwiedziny bliskich, dalszych a nawet nieznajomych nam ludzi. Na domiar złego mieszkanie wypełniały kłęby dymu, w których czułem się mało zauważalny i jakby mniej ważny dla rodziny, cierpiąc tym samym na samotność. Z czasem najważniejszą audycją stały się wiadomości z radia „Wolna Europa”. Z dnia na dzień wzrastało zainteresowanie polityką, która wcześniej nie odgrywała większej roli. Powstający coraz powszechniejszy bunt rolników przeciw obowiązkowym dostawom rolnym stawał się tematem dnia. Dziadek jako sołtys pisał petycje do rządu z setkami podpisów rolników, ale niestety bezskuteczne. Ale to już inny temat.

W krótkim czasie niemal u wszystkich mieszkańców pojawiały się takie same odbiorniki radiowe typu „Pionier” dzięki czemu nasz dom stawał się w miarę spokojny, ale atmosfera cudownych baśni, ciekawych opowieści, zainteresowań drugim człowiekiem odeszła bezpowrotnie. Całymi dniami przemawiało do nas radio wnosząc nowe poglądy na świat, nowych wartości, polityki, rzekomych postępów cywilizacyjnych. Naszymi mentorami bywali ludzie władzy, często malwersanci, złodzieje, ludzie bez honoru i godności, ludzie całkowicie zależni od swoich mocodawców, niekoniecznie z Polski. Dalsza historia znana już każdemu zbliża nas do finału profetycznej opowieści Owidiusza - Metamorfozy. do IV wieku, Wieku Żelaza, wieku bezwstydu, zakłamania, niewierności, chytrości, zdrady, mściwości, chciwości, zbrodni, pełen przemocy i demoralizacji.

Józef Łącki



Komentarze (0)

Napisz komentarz

Tytuł Twojego komentarza
Twoje Imię lub Pseudonim
Twój email
Twój Komentarz
Wpisz tekst po prawej
Jeśli Twój komentarz nie pojawi się od razu po wysłaniu, to znaczy, że został skierowany do moderacji i najprawdopodobniej pojawi się w najbliższym czasie. Przepraszamy za utrudnienie. Pamiętaj, że wszelką ewentualną odpowiedzialność za zamieszczone komentarze biorą ich autorzy. REGULAMIN KOMENTARZY