Bochenia
Bochenia » Sacrum i profanum » 2019 » Grudzień » Świąteczne reminiscencje z wątkiem ludzkich tragedii

Świąteczne reminiscencje z wątkiem ludzkich tragedii

Świąteczne reminiscencje z wątkiem ludzkich tragedii Życie to taki dziwny teatr, gdzie tragedia miesza się z farsą, scenariusz piszą sami aktorzy, suflerem jest sumienie i nigdy nie wiadomo kiedy otworzy się zapadnia - Andrzej Majewski

linia

zdjeciePrzedstawiona historia wydarzeń w tym opowiadaniu oparta jest na faktach autentycznych. Rozgrywa się pod koniec 19 wieku w czasie wojny secesyjnej między Południem a Północą Stanów Zjednoczonych Ameryki. W listopadzie 1860 roku prezydentem Stanów Zjednoczonych został wybrany republikanin Abraham Lincoln. Głosowali na niego głównie mieszkańcy stanów północnych, natomiast w 10 stanach Południa nie otrzymał nawet jednoprocentowego poparcia.

Wybór Abrahama Lincolna na prezydenta stał się bezpośrednią przyczyną secesji (odłączenia się) 11 stanów południowych, które utworzyły odrębne państwo – Skonfederowane Stany Zjednoczone z liniaprezydentem Jeffersonem Davisem na czele i stolicą w Richmond w Wirginii. Ten fakt zadecydował o wybuchu wojny domowej, między stanami północnymi (Unią) a stanami południowymi (Konfederacją Południa), zwanej wojną secesyjną. Czteroletnie walki spowodowały wielkie straty w ludziach, zniszczenia materialne nie mówiąc już o szkodach moralnych, szczególnie na biednym Południu Stanów.  Stąd też wiele rodzin zubożałych i skonfliktowanych na tle politycznym marzyło o wyjeździe do rzekomo mlekiem i miodem  płynącej Północy USA.

Bohaterowie mojego opowiadania w małym miasteczku w Południowych Stanach kuszeni większym bogactwem Północy, czy też załamani zbyt dużymi zniszczeniami swojego kraju, czy też może i politycznym skonfliktowaniem ze swoim sąsiedztwem, korzystając z chaosu po działaniach wojennych, zorganizowali wyprawę do Północnego Stanu Ameryki. Kilkunastu osobowa grupa samozwańczych śmiałków przejęła organizację nad logistyką wyprawy, ustalając trasę, czas przejazdu, wielkość taboru, uzgadniając miejsce docelowe  i termin  wyprawy. Pogoda zapowiadała się sprzyjać całemu przedsięwzięciu, więc przed końcem jesieni, po zebranych plonach kilkanaście objuczonych taborów z konnym zaprzęgiem ruszyło do wymarzonego celu. Wszyscy pełni entuzjazmu, ze śmiechem i śpiewem na ustach ruszyli do obiecanego raju, gdzie mieli założyć swoją osadę szanujących się ludzi, znających siebie wzajemnie, swoje wady i zalety.

zdjecieHumor dopisywał wszystkim i nic nie zwiastowało najmniejszych kłopotów w wymarzonej drodze do Ziemi Obiecanej. Kilku dniowa podróż stała się jednak zbyt męcząca, co dało pretekst do rozbicia namiotów przynajmniej na jedno dniowy odpoczynek.  Wspólne ognisko przy dobrej kolacji, suto zakropionej alkoholem, mimo wzajemnej znajomości wszystkich, umocniło więzy towarzyskie kompanów wędrówki i lepszą integrację grupy. Nic więc dziwnego, że zabawa trwała do późnych godzin zarwanej nocy. Ranek a właściwie już wczesne południe zaskoczyło wszystkich dosyć obfitymi opadami śniegu. Początkowo to rzadkie i nader obfite zjawisko śnieżne przyjęto z entuzjazmem stwarzając sobie pretekst do kontynuacji wczorajszej zabawy czy nawet miłego odpoczynku po nocnej libacji. Śnieżyca jednak nie dawała za wygraną i przeciągała się zwiększając obfitość śniegu i spadek temperatury. Nie stanowiło to jednak większych niepokojów, gdyż doświadczenie  najstarszych osób spośród podróżnych nie sięgało pamięcią do dłuższych niż kilkudniowe opady śniegu, przechodzące zwykle w odwilż.

zdjecieTymczasem z każdą godziną śnieg pędzony złowieszczo wyjącym podmuchem wiatru piętrzył się i piętrzył w coraz to większe zwały zmrożonej masy sięgającej już ponad wysokości wozów. To już wzbudzało coraz większy niepokój, tym bardziej, że mróz  codziennie bezlitośnie wgryzał się w każdy zaułek namiotów i osobistą odzież podróżnych. Zwierzęta, którym nie można było zbudować namiotów, zostały skazane na powolne zdziesiątkowanie. Każdy dzień i przebyta noc wystawiały rachunek bezbronnej trzodzie oraz przerażonym i spanikowanym ludziom. Zamarznięte zwłoki zwierząt stanowiły z konieczności pokarm dla załogi, ale pieczenie i gotowanie stawało się nie lada problemem. Spalone szybko zapasy drewna nie mogły być uzupełniane w terenie zasypanym zwałami śniegu.

Kuchnia potrzebowała wciąż opału a namioty ogrzewania. Pod piły i topory poszły więc kolejne wozy a z czasem cały tabor. Atmosfera paniki już zaczęła udzielać się wszystkim. Noc spędzana w pozycji stojącej w kłębowisku ciał ludzkich, by ekonomicznie wykorzystać każdą kalorię ciepła ratując przed zamarznięciem, przynosiła coraz większe zmęczenie i wyczerpanie energii fizycznej i mentalnej ludzi. Każdy następny dzień to nowa udręka niekończących się cierpień z głodu i zimna. Najgorsze to, że śnieżyca i lodowaty wiatr nie ustępowały nawet na chwilę, by stworzyć choć odrobinę nadziei na koniec tej gehenny. Te piętrzące się góry zmrożonego śniegu, nawet przy poprawie pogody nie wróżyły możliwości wyjścia z ogromnej studni na dnie której  czekała na nich niechybna śmierć.

 W chwilach takiego zagrożenia życia zmienia się diametralnie sposób reagowania ludzi. Bezwzględny egoizm przetrwania za wszelka cenę, między nawet rodzinami czy zaprzyjaźnionymi ze sobą osobami, w niedługim czasie wytwarza wrogość i podejrzliwość.  Każdy nieufnie spoglądał jeden na drugiego, szczególnie widząc spalone wozy, skonsumowane wszystkie zapasy żywności z wybitym i zjedzonym inwentarzem i te złowrogie zwały śniegu ponad głowami. Głód stawał się nie do zniesienia, pogrążając wszystkich w beznadziei i depresji.

Zbliżały się święta Bożego Narodzenia, tak uroczyście kiedyś obchodzona wigilia z suto zastawionymi stołami gnącymi się od najbardziej wyszukanego jadła. Jeszcze niedawno rozśpiewane kolędami kościoły i rodzinne domy stanowiły o sile i mocach duchowych kontaktów z Sacrum dla tych ludzi. Tymczasem tutaj, w tym piekle surowej, bezdusznej przyrody, Nowo Narodzony niestety opuścił wszystkich wystawiając ich na  najcięższą próbę sprawdzianu wiary  nie tylko w Jego Boską Moc, ale również wiary w potęgę swoich własnych duchowych mocy. Byli tak  przygnębieni, że całkowicie już zwątpili  w sens walki o przetrwanie, a ich umysły ograniczyły myśli tylko do jednego problemu: jak zaspokoić swój niewyobrażalny głód i ochronić wynędzniałe ciało przed wszędobylskim zimnem.

W zespolę dało się zauważyć ciekawe zjawisko wyodrębnienia małej grupy kobiet w średnim wieku o mocnych kiedyś charakterach. Ta grupa odizolowała się od reszty towarzystwa, ale zarazem przejęła niejako nad nim kontrolę. Wszyscy początkowo zareagowali większym spokojem, gdyż kobiety te zorganizowały podział ról w zespole i bardzo rygorystycznie  wymagając od reszty bezwzględnego posłuszeństwa. O dziwo, znalazł się też nie wiadomo jak i z czego ugotowany bulion z kawałkiem mięsa dla każdego. To nic, że był niezbyt smaczny a mięso swym słodkim i mdłym smakiem mimo tych drobiazgów smakowało wszystkim wyśmienicie.
Co ciekawe, większość wiedziała o tajemnicy pojawienia się mięsa, ale nikt nie odważył się o tym mówić nawet do najbardziej zaufanych sobie bliskich osób.

W niedługim jednak czasie padł blady strach na mężczyzn, kiedy co kilka dni znikał jeden starszy mężczyzna i nie było żadnego śladu jego odejścia na zewnątrz obozowiska. Zresztą nie miałby najmniejszej szansy wyjścia ze śnieżnej studni. Nikt jednak o tym nic nie mówił chociaż, jak się po latach wydało, wszyscy doskonale to wiedzieli i tylko w swoich myślach typowali następną osobę, która nie koniecznie z własnej woli ratowała życie pozostałym.

Była też wigilijna kolacja przygotowana przez wyznaczoną grupę, która zorganizowała cała oprawę  i część artystyczną o ile ją tak można nazwać. Pierwsza gwiazdka wyczekiwana, nie tyle z uczucia duchowych tradycji, ile z potrzeby zaspokojenia  wszechobecnego głodu niestety nie wyłoniła się spod  grubej warstwy chmur. Śnieg z uporem maniaka nie tylko nie przestawał padać co wręcz  dawał popis swoich możliwości, pogrążając w smutku wszystkich zebranych w studziennym wieczerniku. Pijąc zimny rosół każdy dyskretnie rozglądał się po topniejącej z dnia na dzień grupie mężczyzn, nie dopuszczając nawet myśli o tym, że kryteria doboru żywności mogą się zmienić następnego dnia.

W takiej to atmosferze strachu, głodu i zimna leniwie upływały dni dziesiątkując ludzi bądź z powodu dotkliwych chorób, bądź potrzeb kulinarnych. W końcu jednak chmury odsłoniły niebo i cudowne słońce wyjrzawszy spoza nich spojrzało na blade, chore i najsmutniejsze oblicza jakie były na ziemi. Nikt się mimo to nie cieszył, gdyż zamarłe życie w każdym wymagało długoterminowej kuracji ozdrowieńczej. Cembrowina śniegowej studni w szybkim tempie zamieniała się w wodę, równie uciążliwą swoim zaleganiem i podnoszeniem swojego poziomu dna.

Niewielka grupka ocalałych, na wpół żywych istot ruszyła w dalszą peregrynację do swojego celu. Bez żadnej rozmowy, ze spuszczonymi głowami w ogromnym poczuciu winy za zdziesiątkowany oddział swoich znajomych i przyjaciół, na wpół umarłe istoty, snuły się bez kontaktu z sobą. Szli tak jeszcze kilkanaście dni spotykając już później mieszkańców upragnionego Stanu Północnego. Co jakiś czas ktoś z grupy odchodził na własną drogę, zmieniając wytyczony wcześniej cel, byle tylko oddalić się od siebie i wyrzucić na zawsze z pamięci tragicznie przeżyte wspólnie chwile.

 Powyżej przedstawiona historia na pozór bezpowrotnie odeszłaby wraz ze śmiercią tragicznie dotkniętych ludzi, gdyby nie dziwny przypadek kobiety, która niejako stała się świadkiem kontynuacji dalszego ciągu opowiadania. Niespełna sto lat od tego wydarzenia żyła w USA kobieta z rekordową wagą ciała - ponad 350 kg.  Gabaryty jej ciała były niespotykane i z każdym dniem pomimo niezwykle restrykcyjnej diety, graniczącej z możliwością nawet zejścia, powiększała swoją tuszę.  Wszystkie specjalności medyczne wykorzystywały najnowsze naukowe osiągnięcia wiedzy medycznej, by przyjść jej z pomocą.

Pomimo ogromnych wysiłków i szczerego zaangażowania obu stron nie udało się udzielić pomocy przerażonej kobiecie. Ktoś zaproponował przeprowadzenie regresingu w głębokiej hipnozie. Ostatnia deska ratunku stała się strzałem w przysłowiową dziesiątkę.  Kobieta zareagowała natychmiastowym wejściem w lata wojny secesyjnej USA opowiadając z najmniejszymi szczegółami przytoczoną przeze mnie powyższą historię. Cały dramat tego przeżycia był tak wzruszający dla hipnologa, że wszystko to nagrał i później opisał w szczegółach w medycznej gazecie.

Najciekawszy w tym wszystkim był koniec opowieści w hipnozie, kiedy ta nieszczęśliwa kobieta w poprzednim życiu (wcieleniu), jako jedna z niewielu ocalonych uczestniczek tej strasznej tragedii, opuszcza współtowarzyszy tych wydarzeń, nawet swoją matkę i wybiera przypadkowo spotkane miejsce, byle nie mieć z nikim kontaktu z tego towarzystwa. Nie potrafiła rozwiązać w sobie wewnętrznego konfliktu, że jest współodpowiedzialna za śmierć wielu mężczyzn, którzy wprawdzie uratowali ją od śmierci głodowej, ale obciążyli strasznymi wyrzutami sumienia.  Przed swoją śmiercią chciała wyrzucić z siebie głęboko tkwiący w niej krzyk rozpaczy a nie miała odwagi nikomu tego przekazać. Napisała więc książkę podając wszystkie szczegóły tej dramatycznej wyprawy a następnie zdeponowała je w muzeum swojego miasteczka. 

Hipnolog opisując relacje swojej pacjentki jako ciekawy przypadek regresingu zainteresował czytelników tym wydarzeniem. Natychmiast dotarto do wymienionego z nazwy muzeum i po długich poszukiwaniach natrafiono na taką książkę z opisem wydarzeń tak szczegółowych jak niemal stenogram z przeprowadzonego regresingu.
Najważniejszym w tym wszystkim był happy end tego opowiadania. Kobieta - olbrzym uległa całkowitej metamorfozie. Wstąpiła w nią radość życia, odblokowała w swojej podświadomości ogromny wyrzut sumienia czując się lepszym człowiekiem, pełnym entuzjazmu i radości życia. W niedługim czasie jej waga ku zdumieniu wszystkich lekarzy spadała każdego dnia aż powróciła do normy bez żadnych lekarstw czy ćwiczeń.

Powyższe opowiadanie oparłem na przeczytanej kilka lat temu książkce o tych wydarzeniach, więc wiele opisów z przeżyć bohaterki stanowi moją odtwórczą interpretację. Niemniej jednak starałem się trzymać dokładnych faktów tych dramatycznych wydarzeń.

Łącki Józef



Komentarze (0)

Napisz komentarz

Tytuł Twojego komentarza
Twoje Imię lub Pseudonim
Twój email
Twój Komentarz
Wpisz tekst po prawej
Jeśli Twój komentarz nie pojawi się od razu po wysłaniu, to znaczy, że został skierowany do moderacji i najprawdopodobniej pojawi się w najbliższym czasie. Przepraszamy za utrudnienie. Pamiętaj, że wszelką ewentualną odpowiedzialność za zamieszczone komentarze biorą ich autorzy. REGULAMIN KOMENTARZY