Poeta. Hobby to czy profesja?
... Wejdź i się rozgość. Bądź jak u siebie. Pachniesz Australią, Szwecją, Niemcami, Polską a może... Wilnem ? Pozwól, kochanie, że się do Ciebie przytulę... Myśl się z myślą połączy. I serce z sercem. My nie znamy pojęcia granic. Jesteś więc u mnie; za chwilę pójdę do Ciebie. Wypijmy kawę!... - Leokadia Komaiszko
Po listopadowej Polsce nie podróżowałam od lat. W którejś chwili postanowiłam darować sobie zmaganie się z ciemnościami, deszczem, wiatrami, śniegiem, ale gdy uniesiony pasją duch zdecydowanie zawoła, a w sercu zrodzi się pragnienie i myśl się skrystalizuje, niedogodności przenosin ciała w to czy inne miejsce nabierają mniejszego znaczenia, stąd, po przyjęciu zaproszenia Poznańskiego Oddziału Związku Literatów Polskich, wybrałam się do Wielkopolski na XXXVI-e Międzynarodowe Spotkania Poetyckie na trzy dni.
Samolot do Wrocławia był zapełniony, rozchodziły się po nim skrawki rozmów polsko-francuskich, radosny śmiech i inne emocjonalne pokrzykiwania. Emigranci tłumnie jechali w ojczyste strony; rodziny próbowały się łączyć w trwających właśnie w Polsce celebracjach Wszystkich Świętych i Zaduszek. W te dni tradycyjnie odwiedza się cmentarze i składa się na grobach kwiaty, a wciąż utrzymany w Polsce i na Kresach zwyczaj zapalania świec i zniczy wywodzi się z prasłowiańskiego ceremoniału rozpalania ognisk na mogiłach i wiary, że w ten sposób ogrzewane są błąkające się dusze.
Nocna podróż pospiesznym pociągiem do odległego o sto pięćdziesiąt kilometrów Poznania trwała pięć godzin i refleksje się potęgowały. Myśl cofnęła mnie do onegdaj listopadowego wojażu do Chełma (r. 1993), gdy jechałam po główną nagrodę poetycką. Opisany później w reportażu „Tolerancja”, wypad znalazł się w książce Nawet ptaki wracają. Wtedy za oknem widniały już pierwsze płachty śniegu, kobiety przykrywały głowy puszystymi chustami z koziej wełny, a mężczyźni mieli zaś czapki z króliczego i lisiego futra, teraz – moi sąsiedzi w przedziale byli bez nakrycia głów i w lekkich jeszcze kurtkach, jesionkach, marynarach. Lustrowałam szaro-brązowo-antracytową mroczność przepływającego za oknem nocnego świata. Wrocławskie tereny były mi mało znane, lecz wyobraźnia umiejscawiała na nich wyraźnie zasłyszane kiedyś opowieści ciotek i wujów o ich repatrianckich tu doświadczeniach. Myślałam też o Wrocławianach rozsianych po świecie i złączonych poprzez Listy z daleka. Mój intelekt podszeptywał mi pierwsze strofy mojego wiersza , zatytułowanego później „Jesień w Poznaniu”.
Wczesny poranek na dworcu w Poznaniu był właściwie jeszcze malowniczą nocą. Stałam przez pewien czas śledząc rosnący żółto-różowy brzask i pomniejszającą się granatowość nieba. W pobliskim parku buki i brzozy coraz śmielej ukazywały bogatą pozłotę sukien, a nowoczesny, migoczący mocnymi barwami dworzec, w miarę jak odchodziłam odsuwał się szybko, wyglądając z daleka jak porzucona w szarości wydłużona cukierkowa landryna. Wnet odnalazłam uniwersytecki hotel „Jowita” i rozgościłam się w przestrzennym schludnym pokoju z łazienką, gdzie wszystkie przedmioty typu szamponik czy mydełko znakowało logo wszechnicy UAM (Uniwersytet im. A. Mickiewicza). Spałam na dobre, ale stanowcze pukanie do drzwi przywróciło mnie do rzeczywistości. W drzwiach ukazała się główna organizatorka Poetyckiej Jesieni Danuta Bartosz i usłużnie informowała o przebiegu dnia. Po kolejnym pukaniu zobaczyłam swoją współlokatorkę. Krystyna Konecka przedstawiła się pospiesznie i zaczęła opowiadać o wizycie w rodzinnym Dobiegniewie i o Białymstoku, gdzie obecnie mieszka. Wspominała też o naszym dawnym spotkaniu poetyckim związanym z Wilnem. Autorka sonetów! Tak, przypomniałam sobie Krystynę, jej kresowe pochodzenie i dziennikarski zawód. Wtedy białostocką naszą imprezę utrwaliłam w reportażu „Idźmy kraść ogień w górach, bo mniej nie warto”(...)
Przybywali kolejni goście z Polski i spoza niej, poznani podczas Maja Poetyckiego w Wilnie (relacja w n-rze 94 Listów z daleka); witaliśmy się radośnie z Romualdem Mieczkowskim, Urszulą Zyburą, Marią Duszką, Birutė Jonuškaitė, Jazepem Januszkiewiczem, Kaliną Ziołą. Wchodziliśmy w komitywę ze Zdzisławą Kaczmarek, Madgą Pocgaj, Stefanem Jurkowskim, Oleksandrem Gordonem, Lechem Konopińskim, Michałem Bukowskim, Dariuszem Lebiodą, polskim poetą wietnamskiego pochodzenia – Lamem Quang My, z Markiem Kośmiderem, z którym pierwsze rendez-vous odbyło się wirtualnie na stronach australijskiego Pulsu Polonii, z Dariuszem Bereskim – poetą i aktorem. o Dariuszu Listy z daleka pisały w n-rze 92 „Wszystkie oczy w słowach”.
- Uczynimy wszystko, aby zebranym poetom w Poznaniu się podobało – powtarzał co rusz Paweł Kuszczyński, prezes ZLP/Poznań i wraz z wiceprezeską Danutą Bartosz oddanie zabiegał o sprawne funkcjonowanie imprezy. Pomyślano i o tak ważnej sprawie jak honoraria za spotkania autorskie. Miło było się poczuć poetą profesjonalnym, użytecznym dla ogółu społeczności. Ruszaliśmy małymi grupkami do bibliotek i domów kultury, na lekcje poetyckie do szkół Leszna, Kalisza, Konina, Śremu, Grodziska Wielkopolskiego, Nowego Tomyśla, Lubonia, Pniew, Lwówka Wielkopolskiego, Swarzędza, Międzychodu, Wronek, Obornik, Wielkopolskich, Piły.
W Poznaniu, w Pałacu Działyńskich, Bibliotece Raczyńskich, w salach Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza, braliśmy udział w prelekcji o fraszkach, prezentacji koła Młodych przy ZLP, w słynnym turnieju jednego wiersza, gdzie poeci zagraniczni mogli prezentować swe utwory w języku kraju zamieszkania. Towarzyszył nam duch Juliana Tuwima i oczywiście Adama Mickiewicza.
Wyjeżdżaliśmy na Biesiadę Poetycką do Muzeum Maszyn Rolniczych w Szreniawie. Opychaliśmy się poznańskimi bigosami, leniwymi pierogami, pieczonymi jabłkami, domowym chlebem ze smalcem i z twarogiem, popijaliśmy ciemne miodowe piwo... W szreniawskim muzeum słyszeliśmy o podkuwanych gęsiach, pędzanych do Niemiec jako dania na wystawne przyjęcia i o dwutonowych buhajach zaprzęganych do orania polskiej ziemi (konie oszczędzano do celów wojskowych). Poznańska poetka Zdzisława Kaczmarek rewelacyjnie prowadziła wieczór w wiejskiej stodole, gdzie mówione słowo przeplatało się ze śpiewanym i każdemu z nas udostępniono miejsce do popisu.
W Poznaniu sypały się nagrody: upamiętniano twórców lokalnych, miła to tradycja by nie krępować się wznosić na piedestał autorów macierzystych. Wszystkich obdarowano egzemplarzami almanachu Słów szukając dla żywego świata. W tej 128 stronicowej książce zaprezentowano po jednym wierszu i krótkim biogramie 107 autorów polskich i zagranicznych. Z przyjemnością zobaczyłam tu mój wiersz „Razem jesteśmy Ziemią”. Inna niespodzianka to CD z wierszami czytanymi w poznańskim radiu Emaus, otrzymałam również małe zielone opakowanie z moimi utworami. Obecnie, dzięki Józefowi Łąckiemu (portal bochenia.pl), nagrania owe znalazły się na YouTube.
Jak opowiadać o sobie i osiągnięciach tak, by zachować równowagę? Jak nie wdać się w przepychankę i bałwochwalstwo, lecz nie umniejszać się przesadnie? Naprawdę trudna to sztuka – bycie literatem i własnym promotorem jednocześnie!
Z chwilą przestawienia zdolności pisania wierszy z kuluarów hobby na scenę zawodową otwierają się miejsca pracy: impresaria/menedżera, muzyka, kolportera, tłumacza poezji na inne języki, krytyka literackiego, nauczyciela poezji, itp., itd. Jeden zdrowy pomysł może generować dziesiątki innych, równie dla rozwijającego się społeczeństwa pożytecznych. W Poznaniu i Liège, w Chicago i Wilnie, w Europie i na świecie, w mediach literackich i przy Listach z daleka – gdziekolwiek – aktywizujemy się twórczo, parafrazując Agnieszkę Osiecką, czasem chce się do kultury.
Myślałam o tym wszystkim, żegnając już indywidualnie ozłocony dostojny magnacki niegdyś Poznań. Przeszłam się ulicą Świętego Marcina, która od początku XX wieku jest najbardziej reprezentacyjną i najważniejszą arterią miasta, nieustępującą miejsca Staremu Rynkowi z jego kawiarniami i restauracjami, placami i atrakcyjnymi sklepami. Wstąpiłam oczywiście do domu św. Marcina, Patrona Kościoła nazwanego jego imieniem, zjadłam też po drodze parę pysznych i niezwykle sycących marcińskich rogali.
Odjeżdżając, czułam promieniejące ciepło pozostającej nad Wartą stolicy Wielkopolski. Emanowało zeń echo cenionego tu ciągle kresowego poety Mickiewicza i jego brata Franciszka. Tętniło sercami spotkanych na tegorocznej imprezie poetów, trzydziestą szóstą Jesienią Poznańskiego Oddziału Związku Literatów Polskich.
Leokadia KOMAISZKO, Liège, Belgia