Bochenia
Bochenia » Partnerstwo dla przyjaźni » 2014 » Luty » Poeta. Hobby to czy profesja?

Poeta. Hobby to czy profesja?

Poeta. Hobby to czy profesja? ... Wejdź i się rozgość. Bądź jak u siebie. Pachniesz Australią, Szwecją, Niemcami, Polską a może... Wilnem ? Pozwól, kochanie, że się do Ciebie przytulę... Myśl się z myślą połączy. I serce z sercem. My nie znamy pojęcia granic. Jesteś więc u mnie; za chwilę pójdę do Ciebie. Wypijmy kawę!... - Leokadia Komaiszko

linia

Po listopadowej Polsce nie podróżowałam od lat. W którejś chwili postanowiłam darować sobie zmaganie się z ciemnościami, deszczem, wiatrami, śniegiem, ale gdy uniesiony pasją duch zdecydowanie zawoła, a w sercu zrodzi się pragnienie i myśl się skrystalizuje, niedogodności przenosin ciała w to czy inne miejsce nabierają mniejszego znaczenia, stąd, po przyjęciu zaproszenia Poznańskiego Oddziału Związku Literatów Polskich, wybrałam się do Wielkopolski na XXXVI-e Międzynarodowe Spotkania Poetyckie na trzy dni.

Samolot do Wrocławia był zapełniony, rozchodziły się po nim skrawki rozmów polsko-francuskich, radosny śmiech i inne emocjonalne pokrzykiwania. Emigranci tłumnie jechali w ojczyste strony; rodziny próbowały się łączyć w trwających właśnie w Polsce celebracjach Wszystkich Świętych i Zaduszek. W te dni tradycyjnie odwiedza się cmentarze i składa się na grobach kwiaty, a wciąż utrzymany w Polsce i na Kresach zwyczaj zapalania świec i zniczy wywodzi się z prasłowiańskiego ceremoniału rozpalania ognisk na mogiłach i wiary, że w ten sposób ogrzewane są błąkające się dusze.

Nocna podróż pospiesznym pociągiem do odległego o sto pięćdziesiąt kilometrów Poznania trwała pięć godzin i refleksje się potęgowały. Myśl cofnęła mnie do onegdaj listopadowego wojażu do Chełma (r. 1993), gdy jechałam po główną nagrodę poetycką. Opisany później w reportażu „Tolerancja”, wypad znalazł się w książce Nawet ptaki wracają. Wtedy za oknem widniały już pierwsze płachty śniegu, kobiety przykrywały głowy puszystymi chustami z koziej wełny, a mężczyźni mieli zaś czapki z króliczego i lisiego futra, teraz – moi sąsiedzi w przedziale byli bez nakrycia głów i w lekkich jeszcze kurtkach, jesionkach, marynarach. Lustrowałam szaro-brązowo-antracytową mroczność przepływającego za oknem nocnego świata. Wrocławskie tereny były mi mało znane, lecz wyobraźnia umiejscawiała na nich wyraźnie zasłyszane kiedyś opowieści ciotek i wujów o ich repatrianckich tu doświadczeniach. Myślałam też o Wrocławianach rozsianych po świecie i złączonych poprzez Listy z daleka. Mój intelekt podszeptywał mi pierwsze strofy mojego wiersza , zatytułowanego później „Jesień w Poznaniu”.

Wczesny poranek na dworcu w Poznaniu był właściwie jeszcze malowniczą nocą. Stałam przez pewien czas śledząc rosnący żółto-różowy brzask i pomniejszającą się granatowość nieba. W pobliskim parku buki i brzozy coraz śmielej ukazywały bogatą pozłotę sukien, a nowoczesny, migoczący mocnymi barwami dworzec, w miarę jak odchodziłam odsuwał się szybko, wyglądając z daleka jak porzucona w szarości wydłużona cukierkowa landryna. Wnet odnalazłam uniwersytecki hotel „Jowita” i rozgościłam się w przestrzennym schludnym pokoju z łazienką, gdzie wszystkie przedmioty typu szamponik czy mydełko znakowało logo wszechnicy UAM (Uniwersytet im. A. Mickiewicza). Spałam na dobre, ale stanowcze pukanie do drzwi przywróciło mnie do rzeczywistości. W drzwiach ukazała się główna organizatorka Poetyckiej Jesieni Danuta Bartosz i usłużnie informowała o przebiegu dnia. Po kolejnym pukaniu zobaczyłam swoją współlokatorkę. Krystyna Konecka przedstawiła się pospiesznie i zaczęła opowiadać o wizycie w rodzinnym Dobiegniewie i o Białymstoku, gdzie obecnie mieszka. Wspominała też o naszym dawnym spotkaniu poetyckim związanym z Wilnem. Autorka sonetów! Tak, przypomniałam sobie Krystynę, jej kresowe pochodzenie i dziennikarski zawód. Wtedy białostocką naszą imprezę utrwaliłam w reportażu „Idźmy kraść ogień w górach, bo mniej nie warto”(...)

Przybywali kolejni goście z Polski i spoza niej, poznani podczas Maja Poetyckiego w Wilnie (relacja w n-rze 94 Listów z daleka); witaliśmy się radośnie z Romualdem Mieczkowskim, Urszulą Zyburą, Marią Duszką, Birutė Jonuškaitė, Jazepem Januszkiewiczem, Kaliną Ziołą. Wchodziliśmy w komitywę ze Zdzisławą Kaczmarek, Madgą Pocgaj, Stefanem Jurkowskim, Oleksandrem Gordonem, Lechem Konopińskim, Michałem Bukowskim, Dariuszem Lebiodą, polskim poetą wietnamskiego pochodzenia – Lamem Quang My, z Markiem Kośmiderem, z którym pierwsze rendez-vous odbyło się wirtualnie na stronach australijskiego Pulsu Polonii, z Dariuszem Bereskim – poetą i aktorem. o Dariuszu Listy z daleka pisały w n-rze 92 „Wszystkie oczy w słowach”.

- Uczynimy wszystko, aby zebranym poetom w Poznaniu się podobało – powtarzał co rusz Paweł Kuszczyński, prezes ZLP/Poznań i wraz z wiceprezeską Danutą Bartosz oddanie zabiegał o sprawne funkcjonowanie imprezy. Pomyślano i o tak ważnej sprawie jak honoraria za spotkania autorskie. Miło było się poczuć poetą profesjonalnym, użytecznym dla ogółu społeczności. Ruszaliśmy małymi grupkami do bibliotek i domów kultury, na lekcje poetyckie do szkół Leszna, Kalisza, Konina, Śremu, Grodziska Wielkopolskiego, Nowego Tomyśla, Lubonia, Pniew, Lwówka Wielkopolskiego, Swarzędza, Międzychodu, Wronek, Obornik, Wielkopolskich, Piły.

W Poznaniu,  w Pałacu Działyńskich, Bibliotece Raczyńskich, w salach Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza, braliśmy udział w prelekcji o fraszkach, prezentacji koła Młodych przy ZLP, w słynnym turnieju jednego wiersza, gdzie poeci zagraniczni mogli prezentować swe utwory w języku kraju zamieszkania. Towarzyszył nam duch Juliana Tuwima i oczywiście Adama Mickiewicza.

Wyjeżdżaliśmy na Biesiadę Poetycką do Muzeum Maszyn Rolniczych w Szreniawie. Opychaliśmy się poznańskimi bigosami, leniwymi pierogami, pieczonymi jabłkami, domowym chlebem ze smalcem i z twarogiem, popijaliśmy ciemne miodowe piwo... W szreniawskim muzeum słyszeliśmy o podkuwanych gęsiach, pędzanych do Niemiec jako dania na wystawne przyjęcia i o dwutonowych buhajach zaprzęganych do orania polskiej ziemi (konie oszczędzano do celów wojskowych). Poznańska poetka Zdzisława Kaczmarek rewelacyjnie prowadziła wieczór w wiejskiej stodole, gdzie mówione słowo przeplatało się ze śpiewanym i każdemu z nas udostępniono miejsce do popisu.

W Poznaniu sypały się nagrody: upamiętniano twórców lokalnych, miła to tradycja by nie krępować się wznosić na piedestał autorów macierzystych. Wszystkich obdarowano egzemplarzami almanachu Słów szukając dla żywego świata. W tej 128 stronicowej książce  zaprezentowano po jednym wierszu i krótkim biogramie 107 autorów polskich i zagranicznych. Z przyjemnością zobaczyłam tu mój wiersz „Razem jesteśmy Ziemią”. Inna niespodzianka to CD z wierszami czytanymi w poznańskim radiu Emaus, otrzymałam również małe zielone opakowanie z moimi utworami. Obecnie, dzięki Józefowi Łąckiemu (portal bochenia.pl), nagrania owe znalazły się na YouTube.

Jak opowiadać o sobie i osiągnięciach tak, by zachować równowagę? Jak nie wdać się w przepychankę i  bałwochwalstwo, lecz nie umniejszać  się przesadnie? Naprawdę trudna to sztuka – bycie literatem i własnym promotorem jednocześnie!
   
Z chwilą przestawienia zdolności pisania wierszy z kuluarów hobby na scenę zawodową otwierają się miejsca pracy: impresaria/menedżera, muzyka, kolportera, tłumacza poezji na inne języki, krytyka literackiego, nauczyciela poezji, itp., itd. Jeden zdrowy pomysł może generować dziesiątki innych, równie dla rozwijającego się społeczeństwa pożytecznych. W Poznaniu i Liège, w Chicago i Wilnie, w Europie i na świecie, w mediach literackich i przy Listach z daleka – gdziekolwiek – aktywizujemy się twórczo, parafrazując Agnieszkę Osiecką, czasem chce się do kultury.
   
Myślałam o tym wszystkim, żegnając już indywidualnie ozłocony dostojny magnacki niegdyś Poznań. Przeszłam się ulicą Świętego Marcina, która od początku XX wieku jest najbardziej reprezentacyjną i najważniejszą arterią miasta, nieustępującą miejsca Staremu Rynkowi z jego kawiarniami i restauracjami, placami i atrakcyjnymi sklepami. Wstąpiłam oczywiście do domu św. Marcina, Patrona Kościoła nazwanego jego imieniem, zjadłam też po drodze parę pysznych i niezwykle sycących marcińskich rogali.
   
Odjeżdżając, czułam promieniejące ciepło pozostającej nad Wartą stolicy Wielkopolski. Emanowało zeń echo cenionego tu ciągle kresowego poety Mickiewicza i jego brata Franciszka. Tętniło sercami spotkanych na tegorocznej imprezie poetów, trzydziestą szóstą Jesienią Poznańskiego Oddziału Związku Literatów Polskich.

Leokadia KOMAISZKO, Liège, Belgia



Komentarze (0)

Napisz komentarz

Tytuł Twojego komentarza
Twoje Imię lub Pseudonim
Twój email
Twój Komentarz
Wpisz tekst po prawej
Jeśli Twój komentarz nie pojawi się od razu po wysłaniu, to znaczy, że został skierowany do moderacji i najprawdopodobniej pojawi się w najbliższym czasie. Przepraszamy za utrudnienie. Pamiętaj, że wszelką ewentualną odpowiedzialność za zamieszczone komentarze biorą ich autorzy. REGULAMIN KOMENTARZY