Bochenia
Bochenia » Partnerstwo dla przyjaźni » 2010 » Grudzień » Edukacja domowa

Edukacja domowa

Edukacja domowa " Najlepsza droga do poznania świata prowadzi przez zaprzyjaźnienie się ze światem" - Ryszard Kapuściński


-No, i jak, Basiu, dziś było w szkole? – spytałam córeczkę, gdy tylko weszła do domu. Mała smętnie pokiwała glowa, co miało zapewne znaczyć „w porządku”. A ja doskonale wiedziałam, ze w porządku wcale nie było…
Moja córeczka miała siedem lat. Od dwóch miesięcy chodziła do pierwszej klasy. Ogromnie cieszyła się na szkole, na spotkania z innymi dziećmi, na sama naukę… Była bardziej rozwinięta od rówieśników. Już w wieku pięciu lat potrafiła czytać i pisać. Do momentu pójścia do pierwszej klasy, Basia miała na swoim koncie mnóstwo przeczytanych książek. Interesowało ja właściwie wszystko. W domu również staraliśmy się rozwijać dzieci. Poza Basia, mamy jeszcze czteroletnie bliźniaki: Julie i Pawelka. Oboje z mężem zdecydowaliśmy, ze nie ma sensu, abym pracowała. Dzieci potrzebują kontaktu z mama, a mąż był w stanie sam zapracować na nasza rodzinkę. Poświęcałam dzieciom naprawdę wiele uwagi. Robiłam przy nich praktycznie wszystko sama, ale wpojone przeze mnie zasady odzywały się wzmożonym echem. Dzieci potrafiły przy sobie wszystko zrobić, były grzeczne i kulturalne. Wiele z nimi robiłam. Zabierałam je do teatrzyku kukiełkowego, chodziliśmy na wystawy przeznaczone dla najmłodszych, odwiedzaliśmy zoo i ogrody botaniczne. Moje dzieci łaknęły wiedzy, dlatego dużo im czytałam. Basia potrafiła to już sama.

Zaciekawiona, spytałam, co dziś robiła w szkole.
- Mamo, pani kazała wszystkim czytać jedno zdanie, ale ja w tym czasie miałam przeczytany już cały rozdział. Pani była niezadowolona i kazała ci jutro przyjść. – po tych słowach Basia zatopiła się w „Dzieciach z Bullerbyn”.
Rozmowa z wychowawczynią córeczki nie należała do najprzyjemniejszych. Dowiedziałam się, ze moje dziecko jest nieprzygotowane do życia w klasowej społeczności, jest typem samotnika i nie chce angażować się w klasowe obowiązki. Podobno twierdzi, ze wszystko jest dla niej za nudne. A na końcu nauczycielka dodała, ze Basia jest przemądrzała. Nie wyjaśniła, co ma na myśli.

Wieczorem usiadłam do stołu razem z mężem i Basia. Bliźniaki już spały. A my przy kolacji staraliśmy się porozmawiać o problemie. Mamy na tyle inteligentna córeczkę, ze można ja traktować na równi z dorosłymi. Opowiedziałam przebieg rozmowy z wychowawczynią i poprosiłam córeczkę o wyjaśnienia.
- Mamusiu, ja bardzo chce robić wszystko z innymi dziećmi. Tylko ze one teraz uczą się literek, a ja umiem doskonale czytać. Wiec po co mam robić po raz drugi to samo? – moja córeczka była szczera. I dodała, ze zamiast sylabizować, wyciąga z tornistra książkę i ja czyta. A pani się za to gniewa.
- Basiu, wychowawczyni powiedziała, ze jesteś przemądrzała. Czy ja o czymś nie wiem? – spytałam podchwytliwie.
- Nasza pani dwa dni temu na przyrodzie wymieniała nazwy ryb. I miedzy innymi wymieniła delfina. Mamusiu, a ja jej powiedziałam, ze przecież każde dziecko wie, ze delfin to nie ryba, tylko ssak. Wtedy pani powiedziała, ze jestem przemądrzała.

Ręce opadały. Nie mogłam być zła na dziecko, ze poprawiło nauczycielkę na lekcji. Nie mogłam być zła, ze córeczka posiada wiedze i umie z niej skorzystać. Mogłam tylko to pochwalać i namawiać dziecko do dalszej nauki. Co ze tego, skoro szkoła to hamowała? Rozmowa z mężem nie przyniosła rezultatu. Zapisanie Basi na dodatkowe zajęcia pozalekcyjne nie wchodziło w rachubę. I tak uczęszczała na większość z nich, a mnie samej było ciężko ja wszędzie dowozić. I to jeszcze z bliźniakami.

Następnego dnia rano wyprawiłam córeczkę do szkoły. Nie wykazała entuzjazmu. Spakowała natomiast do tornistra „Krainę baśni”. 100 – stronicowa…
Cały ranek zastanawiałam się, jak rozwiązać problem. Przed południem zadzwoniła moja siostra. Od wielu lat mieszka w Stanach Zjednoczonych, jest asystentka na jednym z uniwersytetów w Arizonie.
- Jaki masz problem, siostrzyczko? – spytała po pierwszych zdaniach powitania.- Poznaje po glosie, ze cos cie trapi.
Otworzyłam się przed starsza siostra. Powiedziałam o Basi i problemach w szkole.
- Ja tu widzę tylko jedno rozwiązanie – Jadwiga odezwała się po chwili. – Musicie zastanowić się nad edukacja domowa.
- A na czym to polega? – spytałam zdumiona, gdyż po raz pierwszy spotkałam się z takim określeniem. I Jadwiga zaczęła mi opowiadać. Edukacje domowa przeprowadzają w domu rodzice. Sami uczą dzieci, które pod koniec każdego roku szkolnego musza zdać egzaminy sprawdzające. Zdaja je przed komisja złożoną z pedagogów szkolnych. Jadwiga opowiedziała mi, ze w Stanach Zjednoczonych taki system edukacji jest bardzo rozpropagowany. Podawała nazwiska znanych osób, które uczyły się pod okiem rodziców, a potem osiągały sukcesy.
- I nie zrażaj się opiniami innych ludzi. Prawdopodobnie wielu będzie wmawiało ci, ze wychowasz w ten sposób odludka albo dziwaka, nieprzystosowanego do życia w społeczeństwie. Walcz o Basie. Dziecko powinno rozwijać się, a nie uwsteczniać. – dodała Jadwiga na zakończenie rozmowy.

Chwile później usiadłam do Internetu. Po wielu trudach odnalazłam grupkę rodzin, zajmujących się edukacja domowa w Polsce. Jeszcze tego samego popołudnia nawiązałam z nimi kontakt. Krok po kroku, życzliwie wyjaśniali mi, co powinnam zrobić i gdzie się udać. Opowiadali o swoich problemach i uczulali, na co mam zwracać uwagę. Wieczorem porozmawiałam z mężem. Do pomysłu edukacji domowej zapalił się podobnie jak ja.
Następnego dnia wybrałam się do szkoły Basi. Dyrektor przyjął mnie życzliwie, dopóki nie wyjaśniłam mu, o co chodzi. Próbował przekonywać, ze dziecku najlepiej będzie w szkole, pod opieka wykwalifikowanych pedagogów – ja jednak nie ustępowałam.
- Potrzebne w takim razie będzie zaświadczenie z poradni psychologicznej, ze pani dziecko nie nadaje się do nauki w warunkach szkolnych – powiedział to takim tonem, jakby moje dziecko było umysłowo w tyle za innymi.

Przełknęłam i te gorzka pigułkę.
Parę dni później znowu zjawiłam się w gabinecie dyrektora. Miałam w reku opinie poradni, w której jak byk było napisane, ze moja córeczka jest rozwinięta znacznie mocniej niż rówieśnicy i na tym etapie szkoła zwyczajnie ja może uwsteczniać. Dyrektor z kwaśną mina podpisał zezwolenie na domowa edukacje i dal mi program nauczania. Ja i tak w domu miałam przygotowany własny program. Spędziłam nad nim cala noc, ale efekt był znakomity. Znalazły się tam i lista lektur, i zajęcia na uniwersytecie dziecięcym, i wycieczki krajoznawcze…
- Aha, jeszcze jedno – dyrektor miał chyba wrodzona uszczypliwość – Jeżeli dziecku nie idzie nauka w szkole, to winę ponosi ono – bo się nie przykłada. Jeżeli natomiast nic nie wyniesie z nauki w domu, to winę ponosi pani.
A ja w duchu gratulowałam sobie słusznie podjętej decyzji. I z nadzieja wróciłam do domu.

Dorota Schrammek



Komentarze (0)

Napisz komentarz

Tytuł Twojego komentarza
Twoje Imię lub Pseudonim
Twój email
Twój Komentarz
Wpisz tekst po prawej
Jeśli Twój komentarz nie pojawi się od razu po wysłaniu, to znaczy, że został skierowany do moderacji i najprawdopodobniej pojawi się w najbliższym czasie. Przepraszamy za utrudnienie. Pamiętaj, że wszelką ewentualną odpowiedzialność za zamieszczone komentarze biorą ich autorzy. REGULAMIN KOMENTARZY