Bochenia
Bochenia » Partnerstwo dla przyjaźni » 2009 » Kwiecień » Leokadia KOMAISZKO, tom: "Nawet ptaki wracają"

Leokadia KOMAISZKO, tom: "Nawet ptaki wracają"

***

Niepokaźne drewniane domy. Przybudówki. Obok - kupy obornika. Rozjeżdżona na wszystkie strony droga w  pozasychanym  błocie, które wygląda jak jakie   wiejskie wzory. Na tej drodze - dzieci, gęsi,  świnie. Dalej -  łąka, wsysająca jezioro. Wzgórza.  Na najwyższym z nich - cmentarz. Wspinamy się   nań. Przeważają  tu drewniane katolickie krzyże. Malowane na niebiesko. Niektóre są  otulone długą  zeschłą   trawą. Patrzę,  jak drobna pomarszczona ręka zrywa tę  trawę. Motyką  wydobywa korzenie... Wtem kobieta przerywa pracę. Wyprostowuje się. Spogląda  na nas okrągłymi niebieskimi oczyma. Pyta, czy szukamy tu krewnych.
- Nie krewnych, ale po prostu  - Polaków...
- O, i tu Polaki pochowane, i tu - mówi, wskazując ręką  na groby wokoło.
- A pani...  może Polka?
- Polka ja, Polka. Antosia Timofiejewna Szarik! Tata był  Ruski. Ale mama - Polka. Aniela Lewko. W naszym domu wyłącznie po polsku się  rozmawiało. Ciotka umiała czytać, mnie też   nauczyła. Kiedy poszłam do szkoły, nie umiałam ani po rusku, ani po rumuńsku. Cztery klasy  rumuńskie skończyłam... A teraz rodzinnej mowy zapominam. Boże mój, Boże! Mama zmarła i wszystko odeszło. Czy to kiedy  odżyje?
- Powinniśmy w to wierzyć !.. Szczęść  pani, Boże!
Milczy zafrasowana.
- Nie umieju ja! - raptem odezwała się  po rosyjsku. - Wsio zabyła! - załzawiła się .
- Chcieliśmy powiedzieć  - do widzenia!
- A, do widzenia, do widzenia! - z przejęciem pokiwała głową .
Ruszyliśmy.  Zajęczał  besarabski wiatr. Sypnął   stepowym piaskiem w oczy. “Hej,  he-hej!”- rzucił  kawałkiem ukradzionego gdzieś  echa. ”Hej, he-hej!”- powtórzyło się  mocniej. Odwróciliśmy się.  Za nami biegła Antosia. Coś  krzycząc,  wymachiwała rękami.  Zatrzymaliśmy się. Antosia wkrótce się  z nami zrównała. Chciała jeszcze trochę  z  nami poobcować. Powtórzyła  raz jeszcze wszystko, co już  powiedziała.

***

Droga do Pierwomajska była prawdziwie krzyżowa. Uciążliwa i długa. Zapowiedziane dwa kilometry ciągnęły się  w nieskończoność . Oślepiało słońce, męczył  głód.  Na jednym z poletek dostrzegliśmy pracującego mężczyznę. Zaczepiliśmy go.
Przedstawił  się  jako Mikołaj Lewko.  Jego dziadkowie też  tu za ziemią przyszli. Z Kamieńca Podolskiego. Dziad był  Polakiem, a on  w dowodzie osobistym zapisany na Ukraińca. Kim się  czuje naprawdę ? - A, Hybryd Iwanowicz, wot kto ja! - rzuca na w pół   żartem.  Żart wypada jednak gorzko.
Oto ostatnie wzgórze, porośnięte krzewami. Przezierają  przez nie zabudowania. Jest to prawdopodobnie  “Polsza”. Okoliczna nazwa Pierwomajska.
Po obu stronach mocno podniesionej szosy przycupnęły nieduże domki. Kiedy idziemy szosą, ludzie schodzą  z niej. Jakby uciekali przed nami.
- Izwinitie ! - zaczepiamy pewną  staruszkę . - Eto - “Polsza”?
- A kowo  wy ce szukate? - odpowiada mieszanką  jezykową.

Wyjaśniamy.  Doradza nam pójść  do Pompy. To są   zaledwie trzy kilometry stąd. Tam ludzie rozmawiają  po polsku. Mieszka w Pompie Jan Zarzecki, który wyjechał  z Pierwomajki.
- Czy w tej wsi  naprawdę  już  nie ma Polaków? - pytamy.
 Staruszka milczy przez chwilę  niezdecydowana. - A ja też  Polka - odzywa się  raptem po polsku, starannie dobierając słowa. - U nas dużo takich: familii polskie, a zapisane na Ukraińców! - uśmiecha się  zażenowana.
-  Lubońskie, Krajewskie, Kałuckie, Wasilkowskie, Grabowieckie - słyszę   niespodziewanie wielogłose podpowiedzi. Nie zauważyliśmy, jak otoczyło nas kilka osób.
-  Zdrasti! - zabrzmiało głośno i dziarsko. To jeszcze jeden pierwomajszczanin, ciekaw nowin.
- Też  Polak? - rzucamy.
- A jakże! Kajetan Luboński!

***

W Pompie ludzie są  bardziej skryci. Mieszkaj  tu różne narodowości. I czasy teraz są   niespokojne.  Żona Zarzeckiego długo i wnikliwie przygląda się  nam. Parokrotnie prosi powtórzyć, z czym przychodzimy do jej męża. Nareszcie woła go: - Wania, Wania, k tiebie!
Jan zostawia bronowanie na działce. Wyciera ręce o boki kufajki. Przychodzi z niepewnym uśmiechem na twarzy.
- Z redakcji? Czytam ja gazety - zaczyna dość   poprawną  polszczyzną . - Oto! - wyciąga z kieszeni  “Sielską  Żiźń”( rosyjska gazeta –„Wiejskie Życie”). - I mniej dumnie dodaje: - Kiedyś  czytałem  i po polsku, i po rumuńsku. W Wojsku Polskim byłem. A teraz... Tutaj wszystkie Ruskie, to też  musisz być  Ruski.   Żona - Rosijanka. Ale bierzmowana. Jako Emilia. Brata mam w Polsce. Co roku przyjeżdża.  Przyniosę  jego listy - może mnie pani przeczyta?
Podaje kilkanaście listów. Biorę  pierwszy z góry. Jest pisany po rosyjsku. - A ten? - wyciąga p. Jan następny. Również  - po rosyjsku. Przeglądamy wszystkie. Wszystkie są  w tym języku.
- Pisał, pisał do mnie brat po polsku! - zniecierpliwił  się  Zarzecki, otwierając raz jeszcze każdy list z osobna. Potem się  poddał: - Ostatnio prosiłem go, by pisał  po rosyjsku, bo tak najlepiej jest mi odczytać .
Na Pompę  spojrzała chłodna besarabska luna. Ziewnęła, przełykając ciemną  chmurę . I znów zajaśniała metalowym blaskiem.
- Powiedzcie prawdę  - poprosił na pożegnanie p. Jan. - Czy pozwolą  nam tu jeszcze spokojnie pożyć ?

***
Załadowany wózek, skrzypiąc, przesunął   się   po linie tuż  nad głową  autobusu. Powiózł  glinę  z kopalni. Za nim, pojękując, sunęły następne. Autobus uciekł.  Ścianą  stanęły obok niego skały. Jak warta. Dumnie wypinały swą  twardą  pierś. Uśmiechały się   żółto-złoto-brązowo. Raptem zza nich wyłonił  się  Dniestr. Modry, przystrojony w zielone brzegi. Ale nie był  uspokojony. Bez przerwy marszczył  swą  taflową  twarz.
- To tu jest Raszków z  “Ogniem i mieczem“ Sienkiewicza! - szepnął   Igor.
“...Rok 1647. Ziemia była de nomine Rzeczypospolitej, ale pustynna, na której pastwisk  Rzeczpospolita Tatarom pozwalała... Ile tam walk  stoczono, ile ludu legło, nikt nie zliczył, nikt nie spamiętał . Orły, jastrzębie i kruki jedne wiedziały (...). I może niegdyś, dawno, za czasów Jagiełłowych, krzewiło się  tu  życie ludzkie, dziś  wzgórze owo i cała okolica aż  po Raszków była głuchą  pustynią, w której gnieździł  się  tylko dziki zwierz...”
- Patrz! - przerwał  moje zamyślenie Igor. - Patrz, jaki piękny jest zjazd do Raszkowa!

(...)

[email protected]
 Mołdawia
Buna   zio, połonez!
Leokadia KOMAISZKO

< Wstecz12Dalej >


Komentarze (1)

Leokadia KOMAISZKO, tom: "Nawet ptaki wracają" - Gratulujemy Pani Leokadi Komaiszko!

Napisane przez Józef, 26 November 2010
W Paryżu ukazał się właśnie tom znanej w Wilnie reportażystki i poetki, Leokadii Komaiszko, od połowy lat 90. XX w. związanej z Belgią. W Liège, miejscu swego zamieszkania, pisarka edytuje polonijne „Listy z Daleka”, pismo tworzone przez Polaków, rozrzuconych po całym świecie. „Listy...” są zapisem rzeczywistości, kroniką wydarzeń, przemyśleń i twórczości tych, którzy potrafią (i chcą) podzielić się nimi z polską diasporą i rodakami w kraju. Francuska oficyna „Mon Petit Editeur” wydała „Leodium, qui sera à moi” dzięki współpracy wielu osób. Wyboru wierszy dokonała autorka, zaś wstępem opatrzyła je Flamandka, Katia Vendenborre. Utwory Leokadii Komaiszko przetłumaczyli studenci Wydziału Slawistyki Wolnego Uniwersytetu w Brukseli, pod kierownictwem swojej szefowej, Doroty Walczak. Autorce gratulujemy. Wypada tylko czekać na jej kolejną wizytę nad Wilią. I spotkanie z polskimi czytelnikami - tak „Listów z Daleka”, bo wszak i tu ich nie brak, jak utworów pisarki, która potrafi łączyć poprzez swoją twórczość nie tylko odmienne kultury, ale też ludzi.
 

Napisz komentarz

Tytuł Twojego komentarza
Twoje Imię lub Pseudonim
Twój email
Twój Komentarz
Wpisz tekst po prawej
Jeśli Twój komentarz nie pojawi się od razu po wysłaniu, to znaczy, że został skierowany do moderacji i najprawdopodobniej pojawi się w najbliższym czasie. Przepraszamy za utrudnienie. Pamiętaj, że wszelką ewentualną odpowiedzialność za zamieszczone komentarze biorą ich autorzy. REGULAMIN KOMENTARZY