Bochenia
Bochenia » Partnerstwo dla przyjaźni » 2009 » Kwiecień » Leokadia KOMAISZKO, tom: "Nawet ptaki wracają"

Leokadia KOMAISZKO, tom: "Nawet ptaki wracają"

Leokadia KOMAISZKO, tom: Zabrałeś mnie,Igorze, na fascynujący spacer po Twojej Ojczyźnie.Trzy dni pełne wrażeń. W towarzystwie historii i teraźniejszości. Pamięć mi ciągle je wraca.Proszę Cię-pójdźmy tam znowu!


...Szarobrązowy krzew winogronowy rozpaczliwie wyciągał  w górę  zaschnięte ramiona. Marcowe słońce go rozbudziło. Chciał  więc patrzeć  na  świat zielonymi listkami. Ale one jeszcze się  nie rodziły. Potrzebne im były dwa tygodnie ciepła. Czarnowłosa kobieta o smagłej cerze oderwała wzrok od autobusowego okna. Pochyliła się  nad torbą. Wyciągnęła garść  słonecznikowych pestek. Zaczęła je powoli  łuskać. Ciemne oczy znowu  śledziły odskakujący do tyłu krajobraz. Połacie zoranej ziemi. Przykrywające horyzont wzgórza. Rozwalone doliny. Przez  jedną  z nich - szeroka wydeptana droga. A obok - wykute w metalu hasło: ”Lenin w wiesznik wiu” (“Lenin zawsze  żywy”).
- Będziesz zieńkać   (fotografować )? - zapytał  Igor.

- To państwo do kościoła? - prawie jednocześnie szepnęła mi do ucha stojąca opodal kobieta.
- Do kościoła, do kościoła...

***

Bielcy. Nieduże rejonowe miasteczko. Dworzec w słońcu, kurzu i piosenkach rosyjskiej grupy ”Łaskowyj Maj”. Tu pospiesznie przełykamy  śniadanie  - tłuste pierożki z jabłkami. Potem - przesiadka. Kierunek - Staryj Bieliczan (Stary Wiek). Według spisu ludności - to wieś  mołdawska.
Oto jesteśmy. Jakże wyblakły  po zimie ten Staryj Bieliczan!  Żywotności dodają  mu kobiety w jaskrawych strojach i kwiecistych chustach.
- Buna zio! (Dzie  dobry!) - witają  się, przechodząc. Nie podnoszą  przy tym głowy ani wzroku.
Dowiaduj  się,  że Mołdawianie są  z natury skryci. Ostatnio bardzo niechętni wobec Słowian. ”Słowianie przynieśli nam niewolę  - mówi . - Wyzwolenie? Częściowo daje religia”. Jest tu estmar (świątynia prawosławna) i pop. Cerkiew nowa, pop młody. Jednak czemuś  jest bliższa mieszkańcom tej wsi stara przydrożna kapliczka. Przed nią  się  wszyscy  żegnają. Niektórzy twierdzą,  że kapliczka jest katolicka. Choć  trudno to dziś  określić , bo tyle tu różnych wpływów.
- Czasami myślę,  że to przed moim domem Mołdawianie  żegnają  się   - mówi Rosjanin Wasilij. Mieszkam tu od niedawna, jestem niewierzący... Nie ma to jednak, jak  żyć  między swoimi, Słowianami! Choć by to w pobliskiej wsi - Koada Jazułuj (Ogon Jeziora). Tam pracuje moja  żona. Teść   mieszka. Wiem,  że Ukraińców tam dużo. Rodzina  Łopacińskich chyba z dwadzieścia  osób...

Chciałam odwiedzić  tych  Łopacińskich. Pojechaliśmy więc. Autobus wdrapał  się  na wzgórze. Tam kończyło się  ogromne jezioro. Rozumiałam teraz, dlaczego wieś  nazywa się  Koada Jazułuj (mołdawskie: ogon jeziora). Pierwszą  napotkaną  kobietę  zapytaliśmy o drogę  do  Łopacińskich.
- Nie rozumiem! - odburknęła po rosyjsku i skierowała się  ku domostwom.
- A po co ich szukacie? - zaciekawiła się  inna.
- Szukamy Polaków.
- Połonez?- zapytała po mołdawsku. I dodała po rosyjsku: -Nie ma ich tu. Tylko parę  nazwisk we wsi po nich zostało.

***
Szukamy wtedy samodzielnie. Tak, byli tu Polacy! Pośrodku wsi jest pomnik bohaterów Drugiej Wojny  Światowej, mieszkańców Koada Jazułuj. Czytamy nazwiska: Tyrnawski Aleksander  s. Ludwika,  Pynzar Aleksander s. Piotra,  Pynzar Włodzimierz s. Piotra, Halicki Piotr s. Aleksego,  Kosowicz Mikołaj s. Antoniego, Murzakiewicz Paweł  s. Oriona, Czyżewski Antoni s. Józefa, Miłosławski Ludwik s. Grzegorza, Miłosławski Andrzej s. Grzegorza, Twarżyński Filip s. Antoniego, Kowaczyński Mikołaj s. Stefana, Jasiński Franciszek s. Pawła, Kulczyński Filip s. Ludwika,  Jakubowicz Teodor s. Dymitra.
- I teraz mieszkają  tu Polacy - twierdzi bibliotekarka Jadwiga Marandiuk. Ona też  ma w sobie polskiej krwi.  Ze strony matki Emilii Czyżewskiej. Czyżewscy,  Łopacińscy, Jasińscy, Kulczyccy,  Łagozińscy, Jaworscy są  w Koada Jazułuj od paru setek lat. Uciekali z Galicji przed pańszczyzną  i biedą .

 W Besarabii szukali wolności i ziemi.
- Byli Polakami, a stali czort znaje kim! - machnęła ręką  68-letnia Maria  Łopacińska. - Ja ochrzczona. Matka do Bielc wszystkie dzieci woziła. Bo tu poniatija nie ma,  żeby był  ksiądz... - zamyśliła się. Potem powiedziała do córki: - Zina, przynieś  nasze  żurnały! - Sama, opierając się  o werandę, ociężale podniosła się  z niskiego stołka. Przebierała ziemniaki do sadzenia. Wstała,  spróbowała iść. Nie jest  atwo.  Nogi chore, nadwaga. Kiedyś  trzynaścioro dzieci urodziła.
“Nasze  żurnały”- to bukurija familej (mołdwaskie: radość   rodziny). W albumie wklejone są  reportaże  z mołdawskiej prasy o wielodzietnej matce  Łopacińskiej. Zdjęcia. Pierwsze trojaczki: Wiera,  Nadieżda, Lubow. Następne - Zina, Tania, Wala...
- Dzieci mówią  po rusku i po tutejszemu - ciągnie pani Maria. - Kiedy Kazik, mąż,  żył  - to było tego polskiego w chacie!
- Jeżeli dostaniemy polskie książki,  to wszystko odnowi się ! - zapala się  stojący przy płocie  sąsiad. - Mowa moja niezapomniana jeszcze z czasów Wojska Polskiego. A jakże  - służył  ja! Tak jak wszyscy Polacy. Trzy medale za to miał. Pogubił. Nikt tego nie pilnował. Dzieci małe, wiadomo, tylko  łobuzować, niszczyć ... A nazywam się  ja Mieczysław Stanisławowicz Czyżewski.  Ja tak  myślę : - Mołdawianin niech sobie  żyje na zdrowie, ale i ja, Polak - też !  W naszej wiosce dużo takich jak ja. Dużo w Wojsku Polskim było. Tylko teraz w tym języku mało kto tu mówi. W Grygorówce czy Pierwomajce, czy Nowych Jezioranach poszukajcie. Bo
my - zapomniane. Ani tu kościoła, ani polskiej szkoły dla dzieci. Człowiek tyle widzi, co robota z rana do wieczora.

< Wstecz12Dalej >


Komentarze (1)

Leokadia KOMAISZKO, tom: "Nawet ptaki wracają" - Gratulujemy Pani Leokadi Komaiszko!

Napisane przez Józef, 26 November 2010
W Paryżu ukazał się właśnie tom znanej w Wilnie reportażystki i poetki, Leokadii Komaiszko, od połowy lat 90. XX w. związanej z Belgią. W Liège, miejscu swego zamieszkania, pisarka edytuje polonijne „Listy z Daleka”, pismo tworzone przez Polaków, rozrzuconych po całym świecie. „Listy...” są zapisem rzeczywistości, kroniką wydarzeń, przemyśleń i twórczości tych, którzy potrafią (i chcą) podzielić się nimi z polską diasporą i rodakami w kraju. Francuska oficyna „Mon Petit Editeur” wydała „Leodium, qui sera à moi” dzięki współpracy wielu osób. Wyboru wierszy dokonała autorka, zaś wstępem opatrzyła je Flamandka, Katia Vendenborre. Utwory Leokadii Komaiszko przetłumaczyli studenci Wydziału Slawistyki Wolnego Uniwersytetu w Brukseli, pod kierownictwem swojej szefowej, Doroty Walczak. Autorce gratulujemy. Wypada tylko czekać na jej kolejną wizytę nad Wilią. I spotkanie z polskimi czytelnikami - tak „Listów z Daleka”, bo wszak i tu ich nie brak, jak utworów pisarki, która potrafi łączyć poprzez swoją twórczość nie tylko odmienne kultury, ale też ludzi.
 

Napisz komentarz

Tytuł Twojego komentarza
Twoje Imię lub Pseudonim
Twój email
Twój Komentarz
Wpisz tekst po prawej
Jeśli Twój komentarz nie pojawi się od razu po wysłaniu, to znaczy, że został skierowany do moderacji i najprawdopodobniej pojawi się w najbliższym czasie. Przepraszamy za utrudnienie. Pamiętaj, że wszelką ewentualną odpowiedzialność za zamieszczone komentarze biorą ich autorzy. REGULAMIN KOMENTARZY