Walentynki czy Dzień Miłości i Przyjaźni?
Prawdziwa miłość nie wyczerpuje się nigdy. Im więcej dajesz, tym więcej ci jej zostaje" (Antoine de Saint-Exupery)
Walentynki, święto zakochanych, które cała Ameryka Północna i Europa obchodzą każdego roku 14 lutego, w krótkim czasie, na bazie przemian demokratycznych, znalazły swoje miejsce również nad Wisłą. Święto to kojarzy się nam z młodością, flirtami, okazją do afirmacji miłości, wyznawania mniej lub bardziej swobodnie uczuć swoim partnerom czy nawiązywaniem nowych znajomości.
Dla mnie wydaje się jednak być świętem niekompletnym, gdyż nie ma w nim miejsca dla osób, które znalazły się niejako poza sferą zainteresowań w tym obszarze atrakcyjności, chociażby ze względu na chorobę, wiek, ubóstwo czy wykluczenie środowiskowe.
Kierując się niejako potrzebą większej wrażliwości na te środowiska chciałoby się to święto ubogacić komplementarnością wszystkich osób, również starych, chorych opuszczonych czy wyobcowanych, nie wykluczając również świata zwierząt. Czyż Ci, którzy tej miłości najbardziej potrzebują z racji różnych niesprzyjających im życiowych okoliczności mają się znaleźć poza marginesem społecznie i kulturowo należnych im uczuć?
Marketingowe święta Walentynek niewiele wnoszą wrażliwości w sferze wyższych uczuć leżących u podstaw par excellence miłości, współczucia, pomocy i często są sprowadzane tylko do wymyślnych i drogich prezentów. Nic więc dziwnego, że opierając się amerykańskim modom, niejako w proteście przeciw komercjalizacji Walentynek, Boliwijczycy wprowadzili swoje własne święto – Dzień Miłości i Przyjaźni.
Dzień ten ma stanowić memento o naszej nieczułości, braku miłości, niedowartościowania innych, braku relacji międzyludzkich i podobnych naszych zaniedbań i obojętności. Kiedy zawładnie nami głęboka refleksja o całej złożoności determinant wpływających na nasze najbliższe otoczenie i tym samym całe społeczeństwo, to z pokorą musimy przyznać jak wielka tam jest również i nasza wina czynnych lub biernych zaniedbań, niechęci, przemilczeń czy uprzedzeń. A oto tylko niektóre z nich:
1. Nieczułość
Leży po naszej stronie, nie ubogich. Jest naszą winą – zamknęliśmy oczy na problemy innych, poklepywaliśmy ich beztrosko po plecach mówiąc: spokojnie, jakoś dasz radę… zobaczysz, wszystko się ułoży. Nieprawda! Zostawiliśmy ich samych sobie, dlatego ich ubóstwo musi być naszym wyrzutem sumienia i naszą największą biedą. Potrzebujemy takich Dni Miłości i Przyjaźni, by otworzyć oczy nie tyle na biednych, ile na tych, którzy są najbliżej, bo obok nas.
2. Brak miłości
Niewątpliwie tym, czego każdy z nas szuka i czego najgłębiej potrzebuje, jest miłość. Każdy chcę być kochanym, bez względu na jakość swojego życia. Na początku wielu historii o ubóstwie jest - miłość, która została zniszczona. Zabrakło wokół nich ludzi, którzy by kochali bez względu na bezrobocie, nałogi, eksmisję. Ludzi ubogich odrzuciła kultura przydatności, mówiąca: jesteś tym, co robisz; nie udało ci się – przegrywasz!. Tak więc nasze ubóstwo w kochaniu, doprowadza ich do biedy. Ten „powód” to często nasze zaniedbanie, a ubodzy wokół nas są tylko jego ofiarami.
3. Niedowartościowanie
Najsmutniejsza to jest świadomość, iż nie wierzą oni, że cokolwiek w ich życiu się zmieni. Ubóstwo rok po roku staje się ich tożsamością. Gdy sięgamy głębiej w ich życie, okazuje się, że pierwszym było ubóstwo własnej wartości. Weszli w życie nie wierząc w siebie – w swoją godność, zdolności, umiejętności; słyszeli tylko: jesteś nikim, nic z ciebie nie będzie, jesteś skończony. Zanim zabrano im dom, rodzinę czy pracę, odebrano wiarę w to, kim naprawdę są. Bez niej są jak sparaliżowani, nie wierzą, że mają jeszcze wpływ na zmianę, już na zawsze zostanie tak, jak jest – mówią. Ten brak wartości rodzi bezradność. Ci bardziej zaradni wyciągną do innych na ulicy ręce, jednak odrzucą propozycję drobnej pracy lub kursów zawodowych. Na nic już nie liczą.
4. Ubóstwo relacji
Nie znający swojej wartości nie tworzą więzi z ludźmi. Są też zranieni odrzuceniem, odseparowani trwaniem w nałogu. Gdy dotyka ich materialna bieda, nie potrafią prosić o pomoc, o solidarność – ta w pierwszym momencie, kojarzy im się z upokorzeniem – bo wyciągnąć rękę do innych, to przyznać się do porażki. Dlatego tak ważne jest tworzenie z tymi ludźmi więzi, a nie tylko doraźne zaspokajanie ich braków. Pawłowe wezwanie „Jeden drugiego brzemiona noście” jest przypomnieniem, iż nikt z nas nie powinien być zostawiony samemu sobie.
5. Smutek
Bieda naszego ducha – identyfikujemy ją częściej jako skutek ubóstwa, niż jego przyczynę. Paradoks polega na tym, że widzimy więcej szczerej radości w tych, którzy ustawiają się w kolejce po naszą zupę, niż w tych, których mijamy na ulicy biegnących z lub do dobrze płatnej pracy. Najgłębszym ubóstwem naszej epoki jest nieumiejętność doznawania radości – to niezwykła diagnoza jaką postawił nam w 2000 roku kard. Ratzinger. Ten smutek to znużenie życiem postrzeganym jako bezsensowne i wewnętrznie sprzeczne. To źródło ubóstwa występuje zarówno w społeczeństwach materialnie zamożnych, jak i w krajach ubogich. Nieumiejętność doznawania radości jest skutkiem i zarazem źródłem nieumiejętności kochania – pisał Ratzinger – rodzi też zawiść, chciwość i wszelkie wady, które sieją zniszczenie w życiu jednostek i w świecie.
6. Bezgraniczna ufność w system
Gdy brak relacji, zwracamy się w stronę systemu i instytucji, bezgranicznie wierząc, że rozwiązanie problemów leży w ustawodawstwie, czy projektach socjalnych. Zaufanie w instytucje, to także myśl, że pieniądze, jadłodajnie, noclegownie rozwiążą wszystko. Jasne – złagodzą skutki – nie sięgną jednak do źródeł. Odpowiedzialność za naszych ubogich, przerzucamy na urzędników, fundacje czy biura charytatywne. Ci ludzie, robią wiele wspaniałych, istotnych rzeczy, są ważni i konieczni. Jednak ubóstwo jest wyzwaniem dla nas wszystkich. Doprawdy ubogie jest społeczeństwo, które swoją troskę i wrażliwość wobec ubogich, odda tylko i wyłącznie w ręce urzędników i „profesjonalistów” od pomocy, umywając całkowicie ręce od własnego zaangażowania.
7. Wiara w samowystarczalność
Jest ona odpowiedzialna za nasze ubóstwo materialne i duchowe. Mit, że muszę wszystko w życiu osiągnąć sam, że ten drugi jest moją konkurencją, rywalem, a wszyscy wokół i ja sam, mamy wobec siebie niebotyczne oczekiwania.
Również w życiu duchowym, zdając się tylko na własne siły bez odnoszenia się do transcendentnych i immanentnych głębin własnego jestestwa stajemy się puści i pogrążeni w biedzie jeszcze bardziej dokuczliwej niż materialna. Ten dokuczliwy stan, pełen frustracji i pretensji jakże szybko spycha nas na na peryferie komfortu i nędzy.
Dokonując zatem krótkiego resime naszych zaniedbań w stosunku do bliższych czy też dalszych znajomych musimy w jakimś procencie poczuć się współodpowiedzialni za obecny stan ich biedy, czasami degrengolady moralnej czy ich poziomu świadomości. Są to niestety zwykle tematy tabu, których najczęściej się nie dostrzega albo przemilcza. Stąd ustanowienie Dnia Miłości i Przyjaźni mogło by stanowić poświęcony czas na głębszą refleksję o naszych potrzebach wartości, przyjaźni i potrzebie wzrastania ku wyższej Świadomości.
Opracował Józef Łącki