Bochenia
Bochenia » Na Linii Czasu » 2018 » Grudzień » Moja niezapomniana Wigilia

Moja niezapomniana Wigilia

Moja niezapomniana  Wigilia Legenda o tym, że zwierzęta przemawiają ludzkim głosem w dzień Wigilii ma jednak głęboki sens. To zwierzę, które w nas tkwi, ma przemówić. Przemówić, czyli ofiarować kawałek serca również swoim wrogom.

linia

Było to dawno temu, kiedy jeszcze nikt z nas nie posiadał telefonów komórkowych, samochód był szczytem bogactwa a nazwa „komputer”   jeszcze nie była powszechnie znana, za to młodzieńcza radość i ułańska fantazja oraz ciekawość przygody  rekompensowały, jak się powszechnie mówiło za żelazną kurtyną, wszystkie niedostatki socjalizmu.
Jako młode małżeństwo postanowiliśmy spędzić pierwszą naszą wspólną wigilię u rodziców żony a moich teściów mieszkających niemal na drugim końcu Polski.

zdjecieByliśmy wówczas na tyle wybrańcami losu, że nowo zakupiony samochód „Dacia” był naszą dumą a jego nabytek stanowił jeden  z wielu powodów do zaszpanowania  w nowej dla mnie rodzinie.
Piękny, wymuskany, lśniący blaskiem czerwieni pędził, jak na dotarciu z niezbyt dużą prędkością, zważywszy, że drogi były wówczas wąskie, ośnieżone i często wyboiste.
Pracowało się w tych czasach jeszcze w wigilię, więc jeden wigilijny dzień urlopu teoretycznie dawał szansę na spotkanie przy wigilijnym stole wraz z cała rodziną, choć niekoniecznie już przy pojawieniu się pierwszej gwiazdki na niebie.

Początkowo podróż zdawała się spełnieniem marzeń i nic nie zapowiadało przeszkód w szybkim dotarciu do  oczekującej na nas rodziny. Jednak w połowie drogi nagle poczuliśmy dziwne turbulencję, jak gdyby coś wpadło pod koła samochodu. Wyskoczyłem natychmiast na „równe nogi” i ku mojemu przerażeniu zobaczyłem jak moja piękna Dacia wspiera się na 3 kołach gdyż czwarte  zostało bez powietrza.  Nie problem - pomyślałem i  wyciągnąłem nową oryginalną pompkę próbując uzupełnić deficyt powietrza. Okazało się, że bracia Rumuni włożyli na wyposażenie atrapę, która z wyglądu tylko przypominała użyteczny przedmiot.  Pozostał ratunek w kole zapasowym. Założyłem „zapasówkę”  i z ulgą ruszyliśmy w dalszą drogę. Tym razem komfortowa podróż trwała parę minut i identyczne objawy turbulencji wprowadziły nas w panikę. Wszystkie możliwości pomocy nie wchodziły w rachubę, gdyż późna pora nie rokowała gdziekolwiek naprawy i nie przewidywała żadnego wsparcia. Na drodze byliśmy niemal sami więc sytuacja stawała się niemal beznadziejna.

zdjecieW odległości kilkuset metrów zobaczyliśmy jakiś dom, z komina którego wychodziły kłęby czarnego dymu. Kierując się tym widokiem przywoływałem w duchu wszystkie Moce, by znaleźć jakiś ratunek. Jakaż była moja radość, gdy zauważyłem na ścianie budynku napis „Wulkanizacja”.  No, to nie mógł być  zbieg okoliczności, ale prawdziwa ręka Opatrzności zaprowadziła nas na to jedyne w całej drodze w tym czasie miejsce ratunku. Serce z radości waliło coraz  mocniej uzupełniając  zapasy  nowej energii na przyszłą drogę. Wszedłem do środka małego pomieszczenia warsztatu, w którym widoczne były tylko kłęby czarnego, jak smoła dymu. Właściciel już wygaszał  palenisko  kończąc pracę.

Przedstawiłem mu swoje beznadziejne położenie i niemal ze łzami w oczach błagałem o pomoc.
Jak się można było spodziewać nie było entuzjazmu w jego głosie. Zaklął coś pod nosem, skarżąc się, że jest ostatnim głupcem w Polsce, który do tego czasu jeszcze w wigilię pracuje. W tym narzekaniu dało się wyczuć w jego głosie zmiękczenie i przełamanie oporu. No, wyjątkowo zrobię to panu – wykrztusił. Nawet nie wiem jakim cudem, niemal na skrzydłach przyniosłem oba koła a mechanik rozpalił ponownie ognisko wytwarzając parę do wulkanizacji.

Po ściągnięciu opon pokazały się na obu dętkach same łaty a w dodatku wewnątrz nich jakieś metalowe części, które jak się można było domyślić, wybijały podczas jazdy nowe dziury.
Problem został zażegnany i z ogromną wdzięcznością pożegnałem pana mechanika solennie go wynagradzając i życząc mu jak najlepszych w życiu świąt i cierpliwości dla takich jak ja klientów. 

zdjecieSłońce już chowało się za horyzontem a tym samym nadzieja na dotarcia na wigilijną kolacje z pojawieniem się pierwszej gwiazdki  przesuwała się na widok  całej mgławicy gwiazd.
Nic to jednak w porównaniu z wizją spędzenia całych świąt w zepsutym zimnym samochodzie, pilnując naszego dorobku bez nadziei na jakikolwiek ruch. Młodzi Czytelnicy zapewne zaproponowaliby pomoc drogową, hotel i wiele innych dobrodziejstw obecnej cywilizacji, ale niestety to wszystko było wówczas  daleką wizją przyszłości, która w wielkich bólach realizowała się po latach Bez większych już przeszkód w ogromnym zmęczeniu, zmarznięci, wybrudzeni i głodni dotarliśmy wreszcie do wymarzonego celu.

zdjecieDuży, okazały dom rodzinny żony tętnił życiem. Przy wielkim, okrągłym stole siedziała cała rodzina mile gawędząc podczas spożywania już szóstego w kolejności dania. Zgodnie z tradycją rodzice przygotowali 12 różnorodnych bardzo pysznych dań. Dwa miejsca zastawione czekały na nas i nikt nie tracił wiary, że zasiądziemy z nimi wspólnie do kolacji. Nasz wygląd po tych tarapatach i fizycznych pracach z samochodem oraz psychicznym zmęczeniu nie przedstawiał się chyba najlepiej, bo wszyscy zaoferowali nam pomoc w myciu, przebraniu się, przyniesieniu bagaży, tak, że w krótkim czasie dołączyliśmy do wspólnej rodzinnej biesiady.

zdjecieNie muszę chyba pisać jak  mogły smakować podane na stół pyszności, których zapach i kolorystyka i tak nie byłaby do opisania.  Nadrabiając zaległości od 1 do 6 potraw przy wszystkich uczestnikach biesiady wstrzymujących się od dalszego jedzenia dla wyrównania jednakowych szans, odzyskaliśmy nastrój i utracone drogą siły. Teraz dopiero pozwolono nam na złożenie życzeń i wszyscy również odwzajemniali się obdarowując nas i siebie wzajemnie skromnymi prezentami. 

Tato zainaugurował wigilijną ceremonię kolędą „Bóg się rodzi”. Z oczu rodziców popłynęły łzy i gdzieś tam w przerwie dał się słyszeć ich cichy  szloch spowodowany z jednej strony radością obecnej chwili, ale równocześnie natłokiem wspomnień o wszystkich minionych wigiliach spędzonych na nieludzkiej syberyjskiej ziemi, czy w przypadku ojca na Syberii i na szlaku wojennym od Lenino do Berlina. Rozpoczęły się wspomnienia o  wyniszczających głodach, niewyobrażalnych dla naszego klimatu mrozach, które dziesiątkowały z każdym tygodniem  ciężko pracujących, wygłodzonych ludzi.

Absolutnie nic, żadne mrozy, głód czy choroba nie zwalniały nikogo z obowiązku wykonania przydzielonej normy pracy w syberyjskich tajgach. Pierwszymi ofiarami tych zbrodniczych wymogów stawali się ludzie starsi i dzieci. Śmierć dziadka na zapalenie płuc była wielkim wstrząsem dla rodziców Był przecież rodzinnym mentorem, podtrzymującym na duchu całą rodzinę.  W krótkim czasie zmarła również babcia pogłębiając ból  i żal w rodzinie. Atmosfera beznadziei, podsycana przez bolszewików o braku jakichkolwiek szans powrotu do kraju, gdyż Polska już nie istnieje i nigdy nie będzie jej na mapie, gasiła najmniejszą iskrę nadziei powrotu do kraju.

W pewnym momencie tato poszedł na piętro i po chwili wrócił do nas w wojskowym mundurze w stopniu podporucznika rezerwy z pełną piersią zawieszonych medali z lewej i prawej strony piersi. Wyglądał niezwykle dostojnie i majestatycznie. Każdy z otrzymanych medali to zdjecienagroda za zwycięską bitwę na tym niewyobrażalnie długim szlaku walk: Lenino – Berlin. Rdzenny pułk spacyfikowany już u źródła pod Lenino był w dalszej drodze kilkanaście razy uzupełniany nowymi posiłkami. Tych pierwszych towarzyszy broni pozostało do końca walk zaledwie kilku, wśród nich ojciec. Długo słuchaliśmy tych niesamowitych opowieści zarówno od mamy i taty do późnej nocy. Słuchając z głębokim wzruszeniem tych realistycznych i autentycznie  szczerych opowieści rodziców zrobiło mi się wstyd przywodząc na pamięć niedawne użalanie się nad przygodą z samochodem w drodze na to spotkanie. 

zdjecieTe opowieści miały dla mnie największą, bo bezpośrednią, pochodzącą prosto ze źródła wartość historyczną, były lekcją prawdziwego patriotyzmu.   Ludzie, którzy bezinteresownie poświęcili swoje życie a w najlepszym przypadku zdrowie, jak rodzice, nie żądali zadośćuczynienia, odszkodowań od państwa, wręcz państwo ich jeszcze wykorzystało odbierając skromny finansowy dodatek przyznany im wraz z odznaczeniem Krzyżem Kawalerskim. 
Długo by wspominać naszą wigilijną biesiadę rodzinną, ale i tak nie sposób byłoby oddać jej klimatu dominujących uczuć goryczy wspomnień z czasu młodych straconych lat, ale obecnego również prawdziwego szczęścia rodzinnego, radości życia w wolnym, niepodległym kraju z dostatkiem tak upragnionego kiedyś pożywienia, czego symbolicznym wyrazem było przygotowanie aż 12 dań na kolację wigilijną.

Józef Łacki



Komentarze (0)

Napisz komentarz

Tytuł Twojego komentarza
Twoje Imię lub Pseudonim
Twój email
Twój Komentarz
Wpisz tekst po prawej
Jeśli Twój komentarz nie pojawi się od razu po wysłaniu, to znaczy, że został skierowany do moderacji i najprawdopodobniej pojawi się w najbliższym czasie. Przepraszamy za utrudnienie. Pamiętaj, że wszelką ewentualną odpowiedzialność za zamieszczone komentarze biorą ich autorzy. REGULAMIN KOMENTARZY