Bochenia
Bochenia » Na Linii Czasu » 2009 » Listopad » Geniusze-kosmopolici w kulturach planet staniemy z czym?

Geniusze-kosmopolici w kulturach planet staniemy z czym?

Geniusze-kosmopolici w kulturach planet staniemy z czym? (...) Z rodzin i narodów oczyszczeni, geniusze-kosmopolici w kulturach planet staniemy ? z czym?

Rodziny
Powstajemy z łona rodzin – niby z kłębków
pospolitej przędzy – modne pulowery.
Gdy w ostatnich ściegach supły zawiązane,
z rodzin wywleczeni, otrząsamy się z balastu.

Z tych rodziców, którzy nas rozwinąć
jak potrzeba, nie umieli. I z rodzeństwa, co nas
wszystkim przypomina. Kpimy sobie więc z obcymi,
że rodziny są najlepsze na obrazkach!

Wstyd nas goni, arogancko się zrzekamy
naszych miejsc i naszych czasów. Z rodzin
i narodów oczyszczeni, geniusze-kosmopolici
w kulturach planet staniemy – z czym?

Leokadia Komaiszko

linia

Rozmowa z Leokadią Komaiszko przeprowadzona przez red. nacz. "Przeglądu Australijskiego"- Teresą Podemską-Abt

Na KrecieOdkąd w latach 80-tych i później los z wielu powodów rzucił nas w różne strony świata, i Polska przestała być naszym domem, często zadajemy sobie i wzajem pytania o to jak się zmieniliśmy, kim jesteśmy, jak spojrzeć na siebie w warunkach emigracyjnych i w czasie naszych powrotów do Polski. Wielu z nas nie jest też obojętne jak widziani jesteśmy w krajach naszego osiedlenia oraz jak mówią i piszą o nas Polacy i nasi bliscy w Kraju.

Pytanie kończące „Rodziny” – wiersz Leokadii Komaiszko, dziennikarki-poetki zamieszkałej w Belgii – otwiera na łamach naszego magazynu dyskusję na temat tożsamości Polaków zamieszkałych poza granicami Polski. Dyskusje takie ani w sztuce ani literaturze, a zatem w naszej polskiej i polonijnej rzeczywistości, nie są nowe. Toczymy je przez całe wieki; wystarczy wspomnieć Wielką Emigrację Romantyczną czy Emigrację Powojenną i pisarstwo krytyczne w tym temacie. Emigracja Solidarnościowa i posolidarnościowa sprowokowały już nie jeden film i nie jedną publikację. Z całą pewnością Kultura Polska urzeczywistnia się nie tylko w Polsce. Współtworzą ją także emigranci, a nawet twórcy obcy. To współtworzenie właśnie zdaje się absorbować i niepokoić wielu Polaków, nie tylko tych, przebywających na emigracji. Pytają oni o drogę i efekt przeżywanej drogi, pytają o kierunek rozwoju i granice kultur i człowieczeństwa. Kim jesteśmy i kim będziemy, gdy zanurzeni w intertekstualności lub aluzji literackiej zdajemy się na wszechobecną interkulturowość i globalizację? W twórczości emigracyjnej owo współtworzenie kultur (-y) manifestuje się w poetyckich i filozoficznych pytaniach o nieznane i przeczuwane, o to czego się obawiamy lub co chcemy uchronić od zapomnienia.

Leokadio, zainteresowałaś mnie swoim wierszem zatytułowanym „Rodziny”. Jest w nim wiele literackich aluzji i odniesień do rzeczywistości. Zainspirujesz nim pewnie wiele osób. Wiersz został nagrodzony, opowiesz mi o tym?

– Wiersz „Rodziny” wysłałam wiosną tego roku na ogólnopolski konkurs „Podróż Poetycka 2009”. Został dostrzeżony i wyróżniony, co zaowocowało m.in. drukiem tego utworu w polskim czasopiśmie „Exlibris43bis”, w sierpniu bieżącego roku. Wyróżnienie ucieszyło mnie i tą radością podzieliłam się również z Tobą, Tereso, którą znam jako poetkę i literatkę ambitną; oraz która życzliwie patrzysz na twórczość innych osób. Gdy powiedziałaś mi: – "To dobry wiersz, Leokadio" – poczułam się zaszczycona i uhonorowana nie mniej, niż w wymienionym konkursie. Dziękuję Ci więc serdecznie za zaproszenie do dzisiejszej rozmowy! Jeśli „Rodziny” będą inspirować czytelnika po prostu spełnią się jako wiersz.

Sytuacja poetycka Twojego wiersza wpisuje się nie tylko w topos rodziny, a zatem tradycji, ale przekracza te granice. Naturalnie węzeł, który symbolizuje nieśmiertelność, ciągłość, zgodę, miłość, pokrewieństwo, może być metaforą powikłań, labiryntu uczuć i koligacji, także – niepożądanych związków. Metafora przędzy uruchamia skojarzenia z losem, biedą, życiem, które przędziemy. Wiersz otwiera naszej wyobraźni tzw. światy możliwe, znamy je z własnego doświadczenia, kondycja ludzka przemieszcza nas z miejsca w miejsce. Jeśli natomiast światów tych nie znamy, to o nich czytaliśmy, mamy zgeneralizowaną, encyklopedyczną wiedzę i posługujemy się auto- i heterostereotypami kulturowymi. Stąd, jasne jest znaczenie i użycie formy my. My – ludzie, tak właśnie powstajemy, żyjemy jako rodziny, społeczności, narody. Wszystko wspaniale! ALE oto do całej tej mojej interpretacyjnej harmonii Twojego wiersza wkrada się wywleczenie z rodzin i balast! Dlaczego Leokadio?

– Owo usilne wywlekanie się z rodzin zaobserwowałam szczególnie w krajach Europy Zachodniej, gdzie obecnie mieszkam, czyli w Belgii. Tu ludzie są większymi indywidualistami niż n.p. w Europie Wschodniej (skąd pochodzę, a mówiąc dokładniej – urodziłam się i wychowałam na Litwie). Na Zachodzie młodzież chce się szybciej usamodzielniać – a i ma ku temu warunki, ponieważ gospodarka funkcjonująca przede wszystkim na inicjatywie prywatnej rozwija się dynamiczniej i prężniej – lecz jednocześnie pojawia się dylemat, gdy fascynacja „materią” zaczyna dominować nad walorami natury duchowej. Jakże często słyszę aroganckie: – Ja nikogo nie potrzebuję do życia. Potrafię wszystkiemu zaradzić samodzielnie! Jakże często obserwuję sytuacje rozłamu między generacjami rodzin i wewnątrz tychże generacji. W takich sytuacjach rodzina, staje się nieraz dla nas balastem właśnie. Dlaczego? Rodzina żyje według pewnych konwenansów. Rodzina stawia wymagania. Rodzina zobowiązuje, przywiązuje emocjonalnie. A dzieci, młode pokolenia, chcą żyć lekko, mamy odmienne od rodziców marzenia, ambicje, aspiracje; chcemy ewoluować, wylatywać nad poziomy, wznosić się coraz wyżej, pragniemy realizować się jako plan lepszej przyszłości, jak napisało się mi w innym mym wierszu. Dnia któregoś zauważamy, że proces emigracji zmienił nas. Nasza mentalność nie jest już ta ze Wschodu, lecz nie stała się też i stuprocentowo ta właściwa "zachodniakom". Zaczynamy zastanawiać się wówczas nad sobą i nad wartościami, które poniesiemy w sobie dalej, które warto nieść w sobie dalej.

Tak, ale pamiętajmy, że w końcu to w pierwszym rzędzie właśnie rodzina pozwala nam na te wzloty, i… wspomaga w upadkach. Balastem jest raczej nie rodzina, a to, czym nas kulturowo, obyczajowo, językowo, itd. obdarza niezależnie od naszej woli! Stąd i wywlekanie ma tu znaczenie dychotomiczne, podwójne – i pozytywne i negatywne. Literalnie rzecz biorąc, pulower tkany jest oczko po oczku, każde – jest samodzielne, a jednak dopiero ich zawleczenie, powiązanie, daje skończone ubranko, dzieło, całość. Pola semantyczne czasownika wywlec są szerokie, na przykład "zawlec się" przenośnie znaczy pokryć się cienką warstwą czegoś, w efekcie otrzymać coś nowego – modny pulower. Ale można – zawlekając się – zastygnąć we własnym kokonie, otoczyć się warstwą czegoś. Pozorów? Przyzwyczajeń? Stereotypów? Język polski pozwala tu na wiele skojarzeń. Można też powiedzieć, że zasnuwamy się sami, w sobie samych – w tradycjach i standardach kulturowych, w naszym wizerunku świata; jednocześnie zaś – powlec się (powlekać się) czymś to nawarstwiać, analogicznie – powoli tworzyć z gromadzonych doświadczeń, opinii, lekcji życia siebie i innych ludzi, zmieniając się stopniowo i będąc tworzonym.

Leokadio, porozmawiajmy teraz o Twoim się tworzeniu i Twoim języku. Twojej tożsamości. Nie chce się wierzyć, że ktoś spoza Polski, otoczony obcymi kulturami, i na dodatek – wtedy w ZSRR – indoktrynacją, tak plastycznie używa języka polskiego!? Można powiedzieć, że, Ty "wywlekłaś się" z Rodziny bez balastu! Raczej z wianem i schedą. Powiedz, jak się broniliście – Ty i język, i Twoja polskość przed zrusyfikowaniem i kulturowym wykorzenieniem, będących według prof. Ewy M. Thompson, radziecką polityką kolonizacyjną Litwy (i oczywiście Polski, ale w innym wymiarze)? Nie ukrywam, że Twoje doświadczenia i opinia w tym względzie ciekawią mnie także ze względu na analogie, jakie zapewne da się poprowadzić między radziecką polityką kolonizacyjną i reżimem komunistycznym, a procesami kolonizacji Australii i obecnego tu głównego anglosaksońskiego nurtu kulturowego.

– Urodziłam się na Wileńszczyźnie w polskiej rodzinie o silnych tradycjach patriotycznych. Odkąd siebie pamiętam, słowo polskie miało w naszym domu wartość chleba. Ojciec mój całe swe życie śnił o Polsce. Myślę, że było to dziedzictwo duchowe po Jego Ojcu, oficerze polskim w armii carskiej. Choć Tata był Polską zaślepiony, nigdy się nie repatriował. Tych radykalnych zmian obawiała się najpierw Jego Matka, a następnie i Jego żona, czyli moja Mama.

Rodzice uczynili jednak wszystko, by Polska – lub dokładniej – polskość – została mocno zakorzeniona w nas, trójce ich dzieci. Wszystkie poszłyśmy do polskiej szkoły, choć sąsiedzi i dalsza rodzina sceptycznie patrzyli na ową decyzję Rodziców. Mówili: – Podcinacie dzieciom skrzydła!... Przecież studia wyższe są wszędzie po rosyjsku bądź po litewsku...

Po latach, widząc jak już tylko z Siostrą Marią – bo dwudziestoletniego brata zniszczyło nam wojsko sowieckie (podczas służby naszego Janka poraziło prądem elektrycznym, a pomoc nadeszła zbyt późno) – awansowałyśmy tzn. ukończyłyśmy z wyróżnieniem wyższe studia; siostra – pedagogikę po litewsku, a ja – dziennikarstwo po rosyjsku i białorusku; później dostałyśmy dobre stanowiska i zarabiałyśmy jako młode specjalistki lepiej niż nasi rodzice po długich latach pracy (bezrobocie w tamtym czasie w Związku Radzieckim nie istniało), to krewni nasi, których dzieci po ukończeniu rosyjskich i litewskich szkół, uplasowały się w mniej atrakcyjnych zawodach, pospiesznie posyłali do polskich szkół swoje wnuki, widząc na żywym przykładzie, że polska szkoła nie hamuje rozwoju, wręcz przeciwnie – stymuluje i pomaga. Podsumowując, jedenaście lat "nauk podstawowych i średnich" minęło mi w języku polskim. Maturę zdałam na tzw. złoty medal, czyli z najwyższą oceną. Po studiach pracowałam w zawodzie reporterki w codziennej gazecie polskiej na Litwie.

Opowiedz o tej pracy. Ona także Cię kształtowała. Socjologowie twierdzą, że naszą tożsamość formuje także miejsce i nasze z nim związanie. A praca wiąże i z miejscem i z ludźmi.

– Był to jedyny tytuł prasowy w ZSRR, redagowany i wydawany po polsku. Nazywał się „Czerwony Sztandar”. Później, w latach „pieriestrojki”, został on przemianowany na „Kurier Wileński”. Cenzura oczywiście istniała i nie pisało się wtedy tak, jak myślało, choć najważniejsze idee – kultywowania polskości – dziennikarze przekazywali swym czytelnikom pomiędzy liniami. Moją karierę dziennikarską rozpoczęłam już w okresie wiosny ludów, więc nawet w delegację do Kazachstanu, śladami zesłanych Polaków, mogłam już pojechać, a po jakimś czasie moje reportaże również opublikowano. Już w Belgii, zebrałam wszystkie tamte teksty, jak również z Syberii, Uzbekistanu, Kauzkazu, Białorusi, Łotwy – w książce pt: „Nawet ptaki wracają”. Ta praca istotnie wpłynęła na mnie, poprzez poznawanie innych ludzi, identyfikowanie się z ich problemami, opisywanie ich, nauczyłam się także siebie.

Leokadio, opowiadasz o sobie i swojej polskości, jesteś Polką z pochodzenia, częściowego wykształcenia, pracujesz w materii polskiej, ale całe swoje życie żyjesz poza Polską! Jak to wpływa na Twoją tożsamość? Ludzie określają swoją tożsamość w rozmaity sposób. Co składa się na Twoją tożsamość, co i kto jest Leokadią? Pewna autorka aborygeńska – Ginibi – określa swą tożsamość nawet z imion, jakie kiedykolwiek miała i Jej nadawano.


– Kto i co jest Leokadią?... – hmm, bardzo ciekawe pytanie zadajesz! Przypomina się mi właśnie książka poznana chyba jeszcze w dzieciństwie, o przepięknym Pegazie, o imieniu Leokadia, który fruwał jak motyle i mówił ludzkim językiem... Następnie, myśląc o sobie przypominam sobie małą grecką wyspę Lefkada, Leucada, co się tłumaczy po polsku jako – Leokadia... I też miejscowość Leokadiów na Lubelszczyźnie, obok której pewnej jesieni jechałam... I też miasto w którym obecnie mieszkam; jego francuska nazwa „Liège” po łacinie brzmi jako „Leodium”, co pewien znajomy muzyk sparafrazował mi na „Leokadium”. Może więc owo belgijskie Leodium było mi od zawsze pisane? Czytałam gdzieś, że każde imię i nazwisko ma w sobie odpowiedni nośnik wibracji. Jeśli tak, chciałabym tedy potrafić odczytać jak najdokładniej moją energetyczną wibrację i pokierować nią jak najmądrzej, żeby kiedyś, gdy się dołączę do Drogi Mlecznej czy innej, został po mnie na Ziemi ślad odpowiedniej wartości. Tyle – w sferze najgłębszych marzeń.

Leokadio, jeszcze chwila o szkole – jasne jest, że nas "urabia" i szkoła i nauczyciele i wiedza, którą z różną wrażliwością wchłaniamy. Zrozumiałam, że w byłym ZSRR mieliście wybór szkoły? Ty pod wpływem Rodziców wybrałaś polską, etniczną. Czy polski był w niej językiem wykładowym? Czy szkoła oferowała dodatkowo litewski, białoruski, niemiecki, francuski? Co z historią? ZSRR? Rosji? Litwy, Polski?

– Na Litwie radzieckiej, a i teraz, polskie szkoły istniały na równi z litewskimi i rosyjskimi. Nazywano je szkołami narodowościowymi, lub – jeśli wolisz – etnicznymi. To były pozytywy polityki radzieckiej. Jeszcze niedawno takich szkół na Litwie było około 120-stu. Nauczanie w szkole polskiej było i jest stuprocentowo po polsku. Lecz zamiast historii Polski uczyliśmy się historii Związku Radzieckiego i Republiki Litewskiej. Historię Polski "po łebkach" poznawaliśmy dzięki wspaniałomyślności polonistów, podczas lekcji literatury polskiej. Dlatego ja w tej materii gdzieś tam ciągle czuję się nieukiem. Programy nauczania w szkołach narodowościowych różniły się. Na przykład język litewski i literatura w polskiej szkole były poznawane w o wiele węższym zakresie niż w szkołach litewskich.

Rosyjskiego (i literatury) uczyliśmy się od trzeciej klasy. Litewskiego – od klasy drugiej, czyli od lat ośmiu. Litewski jest bardzo odmienny od polskiego. To język kraju, w którym się urodziłam, ale używałam i używam litewskiego wyłącznie w komunikacji zawodowo-administracyjnej. Lekcje języka obcego były w programie od klasy piątej. Moja szkoła proponowała wyłącznie język niemiecki, więc wyboru nie miałam. Szkoły początkowe w ZSRR były czteroletnie. Po następnych czterech nauk obowiązkowych w podstawówce, można było iść do szkoły profesjonalnej lub technikum uczyć się zawodu. Jednakowoż, młodzież kontynuowała często nauki ogólne przez 11 lat, co w sumie dawało szkołę średnią, a oceny z matury decydowały o szansie dostania się osiemnastolatka na studia. Naturalnie studia wyższe odbywały się wyłącznie po rosyjsku i litewsku. Dla maturzysty ze szkoły narodowościowej było to nie lada trudnością, ponieważ terminologię w tej czy innej dziedzinie poznawał po polsku.

Pytasz o historię. Mnie przerażał egzamin z historii ZSRR po rosyjsku, ponieważ ja nauczyłam się jej po polsku, i kiedy słuchałam profesora na lekcjach przygotowawczych, byłam pewna, że przez tę "tabulę rasa" nie przebrnę. Poszło inaczej. Tu muszę Ci powiedzieć, że jako złota medalistka mogłam dostać się na studia po złożeniu egzaminu wstępnego tylko z jednego przedmiotu, zamiast czterech czy pięciu, nie pamiętam już dokładnie ile to było, pod warunkiem, że ten pierwszy egzamin zdam na piątkę. Zapewne już się domyślasz? W moim przypadku egzamin był z rosyjskiego i literatury rosyjskiej. Na szczęście udało się, bo pytania wylosowałam z tematu przerabianego w mojej polskiej szkole. A później podczas pierwszych miesięcy, gdy i studiować i rozmawiać musiałam po rosyjsku, byłam zaskoczona sama sobą, ponieważ widziałam jak słabą miałam znajomość rosyjskiego.

< Wstecz12Dalej >


Komentarze (0)

Napisz komentarz

Tytuł Twojego komentarza
Twoje Imię lub Pseudonim
Twój email
Twój Komentarz
Wpisz tekst po prawej
Jeśli Twój komentarz nie pojawi się od razu po wysłaniu, to znaczy, że został skierowany do moderacji i najprawdopodobniej pojawi się w najbliższym czasie. Przepraszamy za utrudnienie. Pamiętaj, że wszelką ewentualną odpowiedzialność za zamieszczone komentarze biorą ich autorzy. REGULAMIN KOMENTARZY