Bochenia
Bochenia » Blogi » Józef Łącki » 2009 » Wakacyjna lektura poparta nieprzypadkowym doświadczeniem

Wakacyjna lektura poparta nieprzypadkowym doświadczeniem

Jako antidotum na pełzającą po całym kraju eskalację wszelkich pomówień, nienawiści i uprzedzeń proponuję na okres letniej kanikuły zagłębienie się w samym sobie,

wszak już najstarsi filozofowie mówili „Poznaj samego siebie” – tu leży Prawda.  Odkryta Prawda będzie większa lub mniejsza, na miarę każdego z nas, uleczy jednak skołatane nerwy, wyciszy, zbliży nas do siebie a może da nam szanse na wielką przygodę z samym sobą. Przewodnikiem do takiej przygody może być dawno już wydana, ale wciąż aktualna lektura J. Redfielda "Niebiańskie proroctwo".

linia

Jest to niezwykła opowieść o odnalezieniu tajemniczego Rękopisu, skrywanego niemal od 2 tyś lat w ruinach świątyni Majów w Andach. Zawiera on Wielkie Wtajemniczenia dla ludzkości mające się urzeczywistniać wraz z rozwojem duchowym i intelektualnym każdego z nas. Czytając uważnie lekturę, czytelnik może osobiście, w konfrontacji ze swoim życiowym doświadczeniem, jego stopniem złożoności i skalą doznań, określić etap swojego zaawansowania w zrozumieniu poszczególnych Wtajemniczeń. Empiryczne odkrywanie ich w sobie daje każdemu z nas niewypowiedzianą satysfakcję, gdyż każdy, zależnie od zaangażowania w większym lub mniejszym stopniu uczestniczy w dotknięciu Wielkiej Tajemnicy.

 Pierwsze podstawowe wtajemniczenie objawia się nam wówczas, kiedy uświadamiamy sobie zbieżność wielu zdarzeń w naszym życiu, gdy przestajemy instynktownie wierzyć w przypadki a życie zaczyna się układać nam w bardzo logiczną całość przy zaskakującym tempie akcji.

Czytając po raz drugi powyższą lekturę, myśli moje samoistnie przeniosły mnie wspomnieniami do mojego, nieprzypadkowego „Wtajemniczenia” podczas spotkania nadzwyczajnego człowieka w równie wyjątkowych dla mnie okolicznościach.

Była piękna letnia pogoda. Senną atmosferę skwaru, niczym błyskawica przeszyła telefoniczna informacja koleżanki o przyjeździe do klubu „Athanor” w Krakowie znanego mi globtrotera, mistyka, lamy Ole Nydahla.  Człowiek legenda, jasnowidz i wielki mistyk z bogatym życiowym doświadczeniem, ciekawą ewolucją świadomości od materialistycznej filozofii, którą wykładał, poprzez dramat większości uzależnień aż do długich poszukiwań i ascezy wśród tybetańskich mnichów a na końcu wtajemniczony w wielką Mądrość przez żyjącego jeszcze wówczas w Lassie XVI Karmapę.

Na dziedzińcu Dworku Białoprądnickiego zasiadło co najmniej kilkaset osób z różnych stron kraju a nawet świata, biwakując na zielonej murawie w oczekiwaniu na Mistrza. Niemal rodzinną atmosferę przerwało wejście Gościa wraz z małżonką. Usiadł na przygotowanym podwyższeniu i w zupełnej ciszy, przerywanej od czasu do czasu cykadami świerszczy, skupiony, z wielką atencją długo wodził wzrokiem po licznie zgromadzonym tłumie. Wreszcie oczy zatrzymał na naszym sektorze a jego zapraszający gest w naszą stronę zdziwił nas wszystkich. Brak reakcji z naszej strony spowodował zejście lamy z zajętego miejsca i podejście do nas.

NIEPRAWDOPODOBNY SZOK! On szedł po mnie, wybrał mnie z tłumu i zaprosił przed swój podest. Wówczas nic z tego jeszcze nie rozumiałem i zawstydzony pokornie usiadłem z utkwionym w niego nie tylko wzrokiem, ale całym sobą. On zaś niemalże przez całą noc nie spuszczał ze mnie wzroku prowadząc równocześnie wykład. Dużo wydarzyło się tej nocy, ale ze względu na skromne ramy artykułu nie jestem wstanie tego opisać. Nad ranem pożegnał mnie tak przyjacielskim uściskiem, że przez długi czas go odczuwałem a podarowany mi talizman stał się niemal częścią mego ciała.

To dopiero było preludium do mojej wielkiej przygody jaka miała się wydarzyć w najbliższym czasie. Wszystkim zdarzeniom a nawet każdej myśli, towarzyszył On-Koryfeusz Duchowego Establishmentu. Przewrócił moje życie o 360 stopni inspirując mnie do ciągłych poszukiwań, studiów, zachwytu życiem i niemal chorobliwym pragnieniem jakichkolwiek doświadczeń poszerzających świadomość.

Rozsmakowany w nieznanej mi dotąd Jaźni nawet nie zauważyłem nadciągającej, niczym groźna burza, ciężkiej choroby tarczycy (pamiątka Czarnobyla). Na lekarską diagnozę o konieczności natychmiastowej operacji zamiast reagować smutkiem, ucieszyło mnie pojawienie się nowego, nieznanego mi jeszcze doświadczenia. W ciągu 3 dni od rozpoznania byłem już w szpitalnej bramie Narutowicza odpowiadając na wewnętrzne wezwanie mojego Przyjaciela. Bym nie czuł się osamotniony, Mistrz w swojej wyrozumiałości  podesłał mi już na wejściu do szpitala prawdziwą Galateę. Była dla mnie istnym objawieniem i szybko zrozumiałem że i ja byłem jej Pigmalionem. Po paru słowach wiedzieliśmy niemal wszystko o sobie a dłuższe i ciekawsze rozmowy czekały nas w szpitalnej sali przedzielonej tylko parawanem. Byliśmy jak bohaterzy co z wielkim uśmiechem i spokojem jeden po drugim w kolejce podążają na nową nieznaną nam przygodę życia. Po pięciu godzinach koszmaru operacji usłyszałem bardzo drażliwy głos lekarza wzywający mnie do następnej przygody. Była to niestety już zwyczajna, ponura szarość. Spojrzałem na sąsiednie łóżko w Sali Intensywnej Terapii, gdzie leżała moja znajoma. Nie był to już znany mi wcześniej Anioł, ale normalna, nawet mało efektowna fizycznie, zupełnie obca mi kobieta. Moje widzenie świata wracało do „normy” a nawet po ciężkiej infekcji, zresztą wszystkich pacjentów z sali, miesięczny koszmar walki o życie graniczył z załamaniem. Codzienne 42 stopniowe temperatury i wychodzenie z siebie przy jej gwałtownym zbijaniu, początkowo były szokiem, później stały się normą a w ostatnich dniach nawet promykiem nadziei na rychły już koniec.  Dalsze badania potwierdziły najgorsze co mogło się wydarzyć w przypadku nawet kilku dni opóźnienia operacji. Zrozumiałem wówczas dlaczego tak ponaglał mnie w swoistej ekspresji odczuć mój Dobroczyńca.

Powrót do domu był nowymi narodzinami ze wspomnieniem przeżytego cudu i nadzieją na powtórne spotkanie z Lamą. Kiedy więc po pół roku przyjechał ponownie do Krakowa, czułem się w obowiązku podziękować mojemu cudotwórcy za podarowane dalsze doświadczanie życia.  Aby utwierdzić się w racjonalnym myśleniu, ustawiłem się tak, by nie tylko się nie narzucać, ale nie być także w zasięgu Jego wzroku. Dostojny Gość przeszedł przez całą salę i jakby niezadowolony z wyznaczonego miejsca za stołem, wrócił ponownie na tyły kierując się w moją stronę. Wstyd się przyznać, ale wybuchłem wówczas spazmatycznym płaczem a Przyjaciel przytulił mnie znowu mocno do swojej piersi , włożył delikatnie rękę pod golf skrywający jeszcze świeżą bliznę i delikatnie pogładził ją, dając mi do zrozumienia, że panuje nad wszystkim .

Nasze wzajemne kontakty duchowe osiągnęły swój cel, a obecnie stały się zbędne. Pozostała wdzięczność i szacunek z mojej strony. Nie czuję już potrzeby spotkań, nie jestem nawet propagatorem Jego nauki, jako odmiennej i obcej mi kulturowo tradycji. Jednak nie mam wątpliwości, że każda duchowa tradycja i religia jest największym dorobkiem cywilizacyjnym ludzkości i warto każdą z nich poznać, by w komplementarności widzenia świata wybrać dla siebie to, co jest najbliższe naszej wrażliwości i wewnętrznej potrzebie.

Wiem, że warto dokonać wyboru takiej drogi, która prowadzi do poznania samego siebie, a wtedy zrozumiemy, że nic już nie jest przypadkiem, tylko dyskretną formą przedziwnej pomocy w Wielkim Planie Miłości. Wszystkie animozje, polityczne czy osobiste zacietrzewienia staną się nam zupełnie niepotrzebne, budzące litość a co najważniejsze, szkodliwe dla naszej Ewolucji. To właśnie między innymi przekazuje nam "Niebiańskie proroctwo" J. Redfielda, dając nam impuls do Wielkiego Wtajemniczenia Tu i Teraz w spotkaniu z samym sobą.

 



Komentarze (0)

Napisz komentarz

Tytuł Twojego komentarza
Twoje Imię lub Pseudonim
Twój email
Twój Komentarz
Wpisz tekst po prawej
Jeśli Twój komentarz nie pojawi się od razu po wysłaniu, to znaczy, że został skierowany do moderacji i najprawdopodobniej pojawi się w najbliższym czasie. Przepraszamy za utrudnienie. Pamiętaj, że wszelką ewentualną odpowiedzialność za zamieszczone komentarze biorą ich autorzy. REGULAMIN KOMENTARZY