Bochenia
Bochenia » Blogi » Dorota Schrammek » 2011 » Mamusiu, nie choruj!

Mamusiu, nie choruj!

Medycyna nie zna tajemnicy wyleczenia, ale zapewnia sobie umiejętność przedłużania choroby - Marcel Proust

Paskudne choróbsko powaliło mnie nagle, jak grom z jasnego nieba. Rano obudziłam się z niewielkim bólem głowy, który od razu chciałam zniwelować odpowiednimi tabletkami. Nie pomogło. Koło szesnastej nie mogłam ruszyć ni ręką, ni nogą. Gorączka rosła w zastraszającym tempie, a przed oczami pojawiły się mroczki. Miałam wrażenie, że głowa rozsypie mi się na 1001 kawałków. Przerażony Jarek, mój mąż, sobie tylko znanym sposobem przekonał dyspozytorkę z pogotowia, że należy wysłać do mnie karetkę. Przybyły lekarz (okulista zresztą) stwierdził, że nie jest dobrze, wypisał receptę i nakazał przynajmniej pięć dni pozostać w łóżku.
- Ja to mam pecha! – narzekałam. – Właśnie teraz, gdy słońce nareszcie daje o sobie znać, ja będę bezsensownie tkwiła w pościeli!

- Jak mus, to mus – filozofował mąż, pakując we mnie garść tabletek. – Mam jeszcze kilka dni urlopu, zajmę się domem, a ty masz się kurować.
Zajął się już wieczorem… Nawet przez przymknięte drzwi i ogłuszający szum w uszach, dobiegały do mnie przeraźliwe odgłosy.
Najpierw w kuchni stłukły się jakieś naczynia.
- To tylko pokrywka od garnka spadła tatusiowi na suszarkę – zbyt ochoczo uspokajały mnie dzieciaki.
Potem z łazienki rozległ się dziki wrzask Adasia.
- Dlaczego nalałeś do wanny gorącej wody?
Potem słyszałam jeszcze kłótnię o przypaloną jajecznicę i chleb z pasztetem, a nie serem. Były też odgłosy bójki między chłopakami o to, który rozsmarował na ścianie tubkę pasty do zębów, a który zatkał woreczkiem foliowym odpływ w umywalce. Ostatnim, jaki dotarł do mojej świadomości, był dźwięk włączanej pralki.

Przez następne dni nie miałam siły sprawdzać, jak radzą sobie moi trzej mężczyźni, ale pełna byłam najgorszych przeczuć. Kiedy w końcu podniosłam się z łóżka, ich niewyraźne miny nie wróżyły nic dobrego.
- Tatuś potłukł wszystkie talerze z twojego ulubionego serwisu – uprzedził mnie lojalnie starszy syn.
- I pofarbował w pralce wszystkie podkoszulki i skarpetki. Na różowo! – młodszy nie chciał być gorszy.
- My też trochę nabroiliśmy – przyznali z opuszczonymi głowami. – Strąciłem z kwietnika jukę, a Łukasz wylał na dywan atrament. Potem tata próbował wywabić plamę i … wytarło się prawie na wylot. No i w łazience czymś strasznie śmierdzi. A w ogóle mamo, to ty lepiej już więcej nie choruj.

Choć nogi ugięły się pode mną, musiałam natychmiast wszystko zobaczyć na własne oczy. Doprowadzenie mieszkania do porządku zajęło mi prawie trzy dni. Smród w łazience pochodził z pleśniejącej bluzki, mojej ulubionej zresztą, którą zapomnieli wykręcić i wysuszyć. Nie udało się mi, niestety, uratować dwóch przypalonych patelni, wspomnianego wcześniej dywanu, a oblepioną tłuszczem kuchenkę gazową musiałam czyścić drucianą szczotką.
- Od dziś, na wszelki wypadek, będziesz nas uczyć, co i jak trzeba robić, żeby następnym razem nie narozrabiać – skruszony mąż chodził za mną krok w krok. – I już nigdy nie powiem ci, że nic w domu nie robisz. Przyrzekam!
A ja przezornie schowałam różowe skarpety na dno szafy. Na wypadek, gdyby zapomniał o swoim przyrzeczeniu…



Komentarze (0)

Napisz komentarz

Tytuł Twojego komentarza
Twoje Imię lub Pseudonim
Twój email
Twój Komentarz
Wpisz tekst po prawej
Jeśli Twój komentarz nie pojawi się od razu po wysłaniu, to znaczy, że został skierowany do moderacji i najprawdopodobniej pojawi się w najbliższym czasie. Przepraszamy za utrudnienie. Pamiętaj, że wszelką ewentualną odpowiedzialność za zamieszczone komentarze biorą ich autorzy. REGULAMIN KOMENTARZY