Bochenia
Bochenia » W kierunku mądrości » 2009 » Kwiecień » O moim chodzeniu po rozżarzonych węglach

O moim chodzeniu po rozżarzonych węglach

O moim chodzeniu po rozżarzonych węglach Rytuał chodzenia "w ogniu" znany jest od tysięcy lat. Pierwsze ślady takich wyczynów datowane są na rok 1200 przed Chrystusem.

Na całym świecie różne narody,  niezależnie od kultury, rozwoju świadomości, kultywowały ten zwyczaj na swój, właściwy dla danego regionu i religii sposób
Przejście przez ogień, jest właściwie chodzeniem po żarzących się węglach drzewnych z ogniska, gdzie temperatura czerwonego żaru wynosi ok. 500-700 ?C. Jest to forma zabawy, która przynosi pożytek zarówno fizjologiczny jak i psychologiczny. Z punktu widzenia psychologicznego, jest to doskonały trening motywacyjny. Człowiek, który przeszedł przez to doświadczenie po raz pierwszy, drugi i każdy następny, przekonuje sam siebie, że jest zdolny do czegoś, co dotychczas uważał za niewykonalne. Jego nowe widzenie świata jest pełne zachwytu, odkrywcze, ciekawe, inspirujące do większych zadań, do dalszego rozwoju w każdej niemal dziedzinie.
Publikowany poniżej list jest potwierdzeniem takich przeobrażeń w świadomości i duchowości człowieka.

Dzieją się czasem takie rzeczy, które odciskają swoje piętno na całym naszym dalszym życiu. I możemy śmiało powiedzieć, że nasze życie można podzielić na dwa etapy - życie z przed tego wydarzenia i po tym wydarzeniu. Gdy doświadczymy czegoś w pewnym sensie niezwykłego, to nic już później nie wydaje się takie samo. 
Miałam tak parę razy. Ale jeden raz w sposób szczególny. To niezwykłe doświadczenie odmieniło moje życie już na zawsze.
To był 2002 rok. Kwiecień. Góry Sowie. W niewielkim schronisku udało nam się zorganizować spotkanie dla grupy osób, które, podobnie jak ja, chciały spojrzeć na świat okiem detektywa z tej nieco "innej" strony. Cel tego spotkania można by określić jako "doświadczanie innych stanów świadomości".
Mam za sobą regresing, przechodzenie przez proces śmierci, taniec transowy, spotkanie ze swoim duchem opiekuńczym i wiele innych doświadczeń.
Ale to najważniejsze dla mnie miało miejsce na końcu.

Wiedziałam, że prowadzący to spotkanie, mój serdeczny przyjaciel i cudowny człowiek, planuje na zakończenie chodzenie po rozżarzonych węglach. Ale ponieważ uczestnictwo w każdym z poszczególnych doświadczeń było całkowicie dobrowolne, mogłam w tym uczestniczyć, albo nie. Nikt mnie nie namawiał ani tym bardziej nie zmuszał. I, o ile z początku nie negowałam tego jakoś bardzo, zastanawiałam się, rozważałam, a może by jednak...
...bardzo szybko zmieniałam zdanie, gdy zobaczyłam jak to na żywo wygląda.

Ognisko paliło się przez dwa dni non stop. Podczas gdy my doświadczaliśmy dziwów w specjalnie przygotowanej do tego sali, poproszone przez nas osoby ciągle dorzucały drewno do ogniska. Żeby przygotować ścieżkę po której można przejść, trzeba spalić minimum tonę drewna.
Potraficie sobie wyobrazić, jak takie ognicho wygląda? Jest przeogromne!!!
Gdy to zobaczyłam, zwątpiłam od razu. Powiedziałam sobie: "O nie, moja droga! Żadnych takich hec! Masz wystarczająco dużo problemów, żeby jeszcze wylądować w szpitalu z poparzonymi nogami."
I oznajmiłam wszystkim, że ja w tym samobójstwie uczestniczyć nie zamierzam :)
Usadowiłam się wygodnie gdzieś z boczku i cichutko siedząc obserwowałam rozwój dalszych wydarzeń.

Żeby można było chodzić po rozżarzonych węglach, trzeba najpierw rozgrabić ognisko i przygotować kilkumetrowej długości ścieżkę. I tu pojawił się pewien problem, bo żar od ogniska bił taki, że nie można było do niego podejść na odległość półtora metra.
Trzeba było przywiązać grabie do ponad dwumetrowej długości kija i wtedy pomalutku prace zaczęły się posuwać na przód. W końcu ścieżka była gotowa.
Pierwszy oczywiście przeszedł nasz prowadzący. Za nim - kolejne osoby z grupy, między innymi mój mąż (potem przyznał mi się, że gdy zobaczył ognisko miał ochotę zrobić to samo, co ja, ale ponieważ wcześniej udawał twardziela, głupio mu było się wycofać :)

Dlaczego zmieniłam zdanie? Co skłoniło mnie, żeby jednak przejść przez ścieżkę?
Zadałam sobie pytanie - "Skoro oni przeszli i nic im się nie stało, to dlaczego ja mam tego nie zrobić? W czym jestem od nich gorsza? Skoro inni mogą to robić, to dlaczego nie ja?"
Kropką nad "i" była moja przyjaciółka Ewa, od wielu lat chorująca na stwardnienie rozsiane. W czasie tego spotkania nie czuła się najlepiej, bardzo słabo chodziła.
Ale uparła się, że chce przejść i przeszła. Była pierwszą kobietą z grupy, która się odważyła. Drugą kobietą byłam ja :)

Co czuje człowiek, gdy stoi przed ścieżką z żarzących się węgli?
Przede wszystkim - gorąco :)
Ledwie dało się wystać w odległości pół metra. Ale i tak zimny pot płynął mi stróżką po plecach. Ze strachu oczywiście :)
Potwornie się bałam. Stałam w kałuży wody (przed wejściem na ścieżkę trzeba najpierw zmoczyć stopy) i próbowałam słuchać, co prowadzący do mnie mówi.
A potem jeszcze ze 20 sekund na wyciszenie, parę głębokich wdechów i... I w ciągu tych 20 sekund właśnie, miała miejsce moja króciutka rozmowa z Bogiem (kumplujemy się jakoś ostatnio i lubimy sobie pogadać czasami :), której do końca życia chyba nie zapomnę.
Boże, jesteś? Słyszysz mnie?
No pewnie! Jak zawsze :)
- Potrzebuję cudu. Zrobisz to dla mnie?
- A niby co?
- Jak to...? Przecież...
- Ani nawet palcem nie kiwnę!
(chwila mojej konsternacji) Przecież ja sama nie potrafię, nie dam rady...
- Ech, wy ludzie... Tyle razy Wam mówiłem, że stworzyłem Was na swoje podobieństwo, więc skoro ja potrafię czynić cuda, wy też potraficie!
Więc jak mam to zrobić? Powiedz mi chociaż tyle...
Uwierz, że możesz! Po prostu uwierz!!!
"Dobra, wierzę Ci! Potrafię to zrobić. Przejdę! Sama bez niczyjej pomocy."
I wtedy właśnie usłyszałam cichy głos prowadzącego.
 Idziesz!
Dotknął delikatnie moich pleców, dając mi tym samym sygnał, że już czas. W jakiś przedziwny sposób wyczuł, że jestem gotowa, by to zrobić. Zupełnie tak, jakby słyszał całą tę rozmowę, która miała miejsce w mojej głowie. Jest naprawdę doskonały w tym, co robi, do bólu kompetentny. Po prostu wiedział, że to już.

Pierwszy krok...

Czas się zatrzymał, dźwięki przestały dźwięczeć, wszelki ruch wokół zamarł.
A ja szłam. Nie czułam nawet gorąca. I nie bałam się już. Wiedziałam, że nic mi się nie stanie. Po prostu wiedziałam! Czułam to! I ta pewność była tak potężna, że w tym stanie mogłabym zrobić chyba wszystko (może nawet chodzić po wodzie, kto wie? :)
Żaden, ale to absolutnie żaden człowiek nie wejdzie na ścieżkę z żarzących się węgli, jeśli nie wytworzy w swoim umyśle tego stanu absolutnej pewności. Pewności, że nic mu się nie stanie. Gdyby tej pewności nie wytworzył, po prostu nie zrobiłby tego pierwszego kroku. Matka Natura tak nas zaprogramowała, dała nam odruch bezwarunkowy. Mamy w genach zaprogramowane, by uciekać przed gorącem. I wydawałoby się, że ze świadomego punktu widzenia nie mamy na to żadnego wpływu. Ale, jak się przekonałam na własnej skórze, mamy na to wpływ! Mamy wpływ na wszystko! Umysł człowieka jest PRZEPOTĘŻNY !!!
"Gdybyście mieli wiarę choćby jak ziarnko maku, moglibyście góry przenosić"

Szkoda, że nauczono nas rozumieć to na opak. Wiarę nie w Boga, ale w SIEBIE !!! To ja to zrobiłam! Ja sama.
Wtedy, gdy zwróciłam się do Boga o pomoc, a on odmówił, przez chwilę byłam na Niego wściekła. Czułam żal, że mi nie pomógł... Ale tylko przez chwilę :) Zdążyłam się już wielokrotnie przekonać, że On wie co robi, a jak czegoś nie robi, to też wie dlaczego.
( "Bóg słucha naszych modlitw i spełnia wszystkie nasze prośby. A jeśli nie spełnia, to znaczy, że się o niewłaściwe dla nas rzeczy modlimy" - niestety, nie pamiętam już czyje to słowa. Długo nie mogłam zrozumieć, co one tak właściwie znaczą. Ale, jak widać, na wszystko musi przyjść właściwy czas :)

< Wstecz123Dalej >


Komentarze (1)

O moim chodzeniu po rozżarzonych węglach

Napisane przez krys, 2 July 2013
wspanialy artykul,widzialam ludzi chodzacych po rozzarzonych weglach,nie wiem jak to zrobila autorka ,nie wiem jak to robia owi ludzie ,przygotowywali sie do tego dosc dlugo prawdopodobnie wczesniej medytowali ,lecz napewno byli w " zmowie" z Bogiem.Temperatura byla bardzo wysoko,stojacy w poblizu szybko sie odsuwali bo gorac byl niesamowity. pozdrawiam serdecznie krys
 

Napisz komentarz

Tytuł Twojego komentarza
Twoje Imię lub Pseudonim
Twój email
Twój Komentarz
Wpisz tekst po prawej
Jeśli Twój komentarz nie pojawi się od razu po wysłaniu, to znaczy, że został skierowany do moderacji i najprawdopodobniej pojawi się w najbliższym czasie. Przepraszamy za utrudnienie. Pamiętaj, że wszelką ewentualną odpowiedzialność za zamieszczone komentarze biorą ich autorzy. REGULAMIN KOMENTARZY