Bochenia
Bochenia » Partnerstwo dla przyjaźni » 2009 » Kwiecień » Nasi z Górnego

Nasi z Górnego

Nasi  z  Górnego Red. Wojciech Grzelak- Górnoałtajsk [email protected]

linia

  - Nazywam się Kosiorowski. Wiem, że to niepoważne, ale tak się nazywam, cóż poradzić – wzdycha Pajłan Kosiorowski, a jego głębokie westchnienie odbija się echem od cokołu pomnika Lenina i przetacza po pustym o tej porze centralnym, z niepojętych powodów bezimiennym placu Górnoałtajska, stolicy Republiki Ałtaj. Spetryfikowany wódz rewolucji wyciągniętym ramieniem wskazuje drogę do jedynego w mieście hotelu, notorycznie  pozbawionego ciepłej wody. Być może z uwagi na rdzennych mieszkańców tej ziemi twórca pomnika zdecydowanie wyeksponował azjatyckie rysy wodza rewolucji. Twarz mojego rozmówcy ma jeszcze więcej cech właściwych rasie żółtej.

   Siedzimy przy barnaulskim piwie w letnim ogródku opodal El Kurałtaju, czyli parlamentu Republiki Ałtaj. Na schodach
sejmu panuje ruch, bo rząd i posłowie szykują się do uroczystych obchodów osiemdziesięciolecia autonomii. Początkowo zamiast Republiki Ałtaj istniał Ojrocki Obwód Autonomiczny, potocznie zwany Górnym Ałtajem. To ostatnie miano utrzymało się do dziś.

   - Mówią, że jak Polak – to katolik, nie? W takim razie ja odpadam. Nawet po prawosławnemu nie umiem się przeżegnać.
Uspokajam, że nikt go nie zamierza na siłę polonizować, a tylko ciekawy jestem pochodzenia jego nazwiska. Kosiorowski, ku swojemu strapieniu, niewiele może na ten temat powiedzieć. Jest mu wręcz wstyd, bo znajomość historii rodu to bardzo ważna rzecz w kulturze ałtajskiej. Spotykałem takich, którzy wywodzili swoje drzewo genealogiczne od Dżyngis-Chana.
Aby nie pogrążać całkowicie mojego rozmówcy udaję, że nie dostrzegam jego zakłopotania.  Obserwuję więc zawartość pokala. Na dnie pływają drobiny ciał stałych o pastelowych barwach. Pragnę wierzyć, że są to drożdże. Piwo przegryzamy gotowanymi rakami, wyrośnięty czerwony stawonóg kosztuje równowartość siedemdziesięciu groszy.

Mezalians po ałtajsku

    O wiele więcej ma do powiedzenia rezolutna Ałtajka Oksana Bałtowska. Czekam na nią w innym letnim ogródku Gornoałtajska, po przeciwnej stronie placu z Leninem. Wciąga mnie lektura ogłoszeń zamieszczonych w lokalnej gazecie. Niektóre z nich są nieco surrealistyczne, na przykład: „Sprzedam garnitur męski, nowy, produkcji NRD”.

    Przychodzi Oksana. Choć zbliża się do trzydziestki, co według ałtajskich norm oznacza już wiek poważny, jest ładną i zgrabną dziewczyną. Jej łydki starannie wymodelował  wieloletni wysiłek wkładany w sztukę stąpania na wysokich obcasach. Mogłaby przyciągać wzrok w Paryżu czy Warszawie, a przecież dzieciństwo spędziła na głębokiej ałtajskiej prowincji w obozie czabanów, czyli pasterzy. Do miasta – tak  w Republice Ałtaj nazywają stolicę, ponieważ pozostałe centra administracyjne są najzwyklejszymi wsiami – przyjechała niedawno. O pracę w Gornoałtajsku trudno, ale jej poszczęściło się: pracuje w biurze deputowanego do rosyjskiej Dumy.

    - Mój dziadek jest potomkiem polskiego zesłańca, który znalazł się na Syberii po powstaniu styczniowym. Kiedy związał się z babcią, dla jej rodziny był to cios. Pochodziła ze starego ałtajskiego rodu, który rządził się tradycyjnymi prawami. Zamieszkali w Tiungurze, na brzegu rzeki Katuń, u podnóża Biełuchy.
Tam nie odróżniano specjalnie, czy kto Polak czy Rosjanin, ważne było, że nie Ałtajczyk, że biały. Na ojca mówili orus, czyli ruski. I tak dobrze, że nie orus czeczcho, to znaczy ruska świnia. Ałtajczycy mają kompleks niższości wobec Rosjan i rekompensują go sobie choćby tym popularnym epitetem.. Wmawiano nam zawsze, zwłaszcza w szkołach, że Rosjanie są najwspanialszym narodem na świecie, wyjątkowo utalentowanym, no w ogóle cudownym pod każdym względem. Dopiero w ostatnich latach, gdy w telewizji pokazują zachodnie filmy, zaczynamy widzieć, że jest inaczej.

    Słyszałeś pewnie historię o tym, jak zajsanowie, naczelnicy rodów ałtajskich, napisali prośbę do carycy, aby mogli stać się jej poddanymi? Wszędzie piszą, że w XVIII wieku dobrowolnie przyłączyliśmy się do Rosji. Coś za bardzo podkreśla się te dobrowolność....
Potakuję gorliwie, bo Polakowi takich spraw tłumaczyć nie trzeba. Według propagandy rosyjskiej lub sowieckiej i my „dobrowolnie” rzucaliśmy się w szeroko rozwarte ramiona naszego wschodniego sąsiada.

    Na ławce obok piwiarni śpi w groteskowej pozycji menel o dekatyzowanej twarzy. Ustalenie jego narodowości nie jest proste. W Rosji takich nazywają bomżami, co oznacza „bez określonego miejsca zamieszkania”.
Nieco dalej majaczy w mroku pogorzelisko. Tu kiedyś był teatr, jedyny w Republice Ałtaj. Zespołu artystycznego nie rozwiązano i dalej jego członkowie otrzymują wypłaty z budżetu, choć nie dają przedstawień. Kilku aktorów ze spalonego teatru siedzi  przy sąsiednim stoliku i smętnie spogląda na szczątki swojego zakładu pracy. Przy ruinach stoi zbita z desek sławojka, do której co chwila zaglądają piwosze. Mocna nieosłonięta żarówka podświetla jej wnętrze – prozaiczna konstrukcja wygląda w ciemnościach jak wielki lampion. Latryna magica prawdziwa.

W poszukiwaniu przodków

Ślady polskości spotyka się w Górnym Ałtaju na każdym kroku. Nie takie utrwalone w pamiątkowych tablicach czy innych historycznych skamieniałościach, ale w żywych ludziach.
Na początku podniecałem się słysząc o polskim praszczurze jakiegoś mieszkańca Górnego Ałtaju, ciągnąłem delikwenta za język, notowałem skrupulatnie dane. Potem, w miarę pęcznienia materiału, spowszedniało mi to zajęcie.

    Przełomowe było spotkanie z Walerym Jakubowskim. Jest on współwłaścicielem bazy wysokogórskiej „Aktru”, doświadczonym ratownikiem, byłym szefem służb poszukiwawczo-ratowniczych Republiki Ałtaj. W jego żyłach nie ma krwi ałtajskiej, płynie za to polska, choć Walery nie pamięta dokładnie historii swojej rodziny. Bardzo za to jest zainteresowany możliwością jej poznania. 

    - Moi przodkowie przyjechali z Ukrainy, z Dniepropietrowska. To wszystko, co wiem.     
Tak, niestety, jest najczęściej. Trudno na podstawie tak skąpych danych odtworzyć genealogię.
Ale zdarza się inaczej. Przy ulicy Pałkina mieszka w czteropiętrowym bloku popularny w Gornoaltajsku szaman, a właściwie raczej bioenergoterapeuta. Odręczna kartka na drzwiach mieszkania informuje o godzinach przyjęć.
Żona uzdrowiciela, zdecydowana Słowianka, nie może powstrzymać się od okrzyku radości, kiedy mówię, że jestem z Polski.

    - Moje panieńskie nazwisko brzmi Wojciechowska. Pradziadek był burmistrzem miasta Winnica (obecnie na Ukrainie).
No, to już jest jakimś punkt zaczepienia. Odtworzenie losów jej rodziny zapowiada się łatwiej niż w pozostałych wypadkach.   

    Znaliśmy się już dobrze; Jakubowski zaczął organizować polskie stowarzyszenie w Gornoałtajsku i w związku z tym widywaliśmy się dość często. Pewnego dnia podczas jednego ze spotkań powiedział, jak zwykle powoli dobierając  słowa:
- Wiesz, wydaje mi się, że moja żona ma także polskie korzenie...
- A jak się nazywała przed ślubem?
- Chmielewska...

< Wstecz123Dalej >


Komentarze (1)

Nasi z Górnego - Jakubowscy

Napisane przez Jan Jakubowski, 2 November 2009
Szanowni Państwo. Pochodzę z rodu Jakubowskich, którzy zamieszkiwali w okresie powstania styczniowego oklice Mławy. wiem że bracia mojego pra pradziadka brali udział w Powstaniu Styczniowym i najprawdopodniej jeden zginął a drugi został zesłany. Z poważaniem Jan Jakubowski
 

Napisz komentarz

Tytuł Twojego komentarza
Twoje Imię lub Pseudonim
Twój email
Twój Komentarz
Wpisz tekst po prawej
Jeśli Twój komentarz nie pojawi się od razu po wysłaniu, to znaczy, że został skierowany do moderacji i najprawdopodobniej pojawi się w najbliższym czasie. Przepraszamy za utrudnienie. Pamiętaj, że wszelką ewentualną odpowiedzialność za zamieszczone komentarze biorą ich autorzy. REGULAMIN KOMENTARZY