Bochenia
Bochenia » Sacrum i profanum » 2011 » Kwiecień » Zbudujcie Wasze człowieczeństwo, a zbudujecie całą ludzkość

Zbudujcie Wasze człowieczeństwo, a zbudujecie całą ludzkość

Zbudujcie Wasze człowieczeństwo, a zbudujecie całą ludzkość Kiedy mówisz do Boga, to ludzie powiedzą, że się modlisz… kiedy Bóg mówi do Ciebie, to powiedzą, że zwariowałeś…

Bóg przemawia do każdego z nas. Tylko zwykle nie słuchamy Go, bo nie słyszymy. Często nie chcemy Go słyszeć i słuchać, a później mamy do Niego pretensje, że nie jest z nami, że nie pomaga nam. Jest szereg przyczyn takiego stanu rzeczy i z pewnością porozmawiamy o tym jeszcze.
Wracamy do tematu.
Jak to było w piosence Marka Grechuty? „Nie od razu, miła, nie od razu…” Już wyjaśniam, co mam na myśli.
W miarę postępów, w miarę pogłębiania się naszej wiary w obecność i moc Boga w nas, będziemy otrzymywali większe możliwości. Znamy przecież te słowa: „Podług wiary waszej niech wam się stanie…” Cierpliwości więc trzeba i wiary najpierw. Im większa była niewiara, tym więcej czasu potrzeba – oczywiście, w wymiarze ludzkim,  aby ją wykorzenić.

Wszystko na świecie toczy się według ustalonego rytmu. Rozwój duchowy wymaga czasu i cierpliwości.

Budzimy się z wieloletniego letargu, powoli wydobywając się spod nawału wpajanych nam przez lata wierzeń, uprzedzeń i wzorców.

Powracamy do źródła prawdy, do niewinności lat dziecinnych. Logika ustępuje miejsca intuicji.

Zachowajcie cierpliwość i pamiętajcie, że na postęp trzeba trochę zaczekać. Nie przynaglajcie samych siebie i cieszcie się każdym choćby najdrobniejszym sukcesem. Nie rezygnujcie, jeśli początkowo nie dostrzeżecie żadnej zmiany. (…) Pamiętajcie, niełatwo zrzucić starą skórę, czy odrzucić dawne nastawienie i przyjąć nowe. Bądźcie cierpliwi!”
(„Rozmawiając z niebem”, James Van Praagh).

I co? I nie da się przyśpieszyć? Wielu z nas przecież nie grzeszy pewnie cierpliwością? Chciałoby się już, teraz. W moim przypadku trwało to bardzo długo, lata całe. I absolutnie nauka nie skończyła się jeszcze, o nie. Też chciałem „już”, chciałem widzieć efekty natychmiast. Jasne, najlepiej zostać inżynierem po miesiącu studiów na politechnice…:)

Czy zdajemy sobie sprawę z tego, jak długo Jezus dochodził do mistrzostwa?  A przecież już na starcie życia otrzymał ogromne możliwości, nieprawdopodobne wręcz uzdolnienia. Ewangelie nic nie mówią o długim okresie jego życia – począwszy od „nastu” lat po wiek męski. Wypadło z Jego ewangelicznego życiorysu prawie 20 lat. Co w tym czasie robił? Gdzie przebywał? Czyżby wyłącznie pomagał swojemu ojcu Józefowi  w ciesielstwie? Znając Jego charakter i powołanie trudno przypuszczać, żeby pozwolił sobie na takie ograniczające Go zajęcia. Przecież już jako mały chłopiec „urwał” się rodzicom. Dopiero po kilku dniach udało się im znaleźć Jezusa w świątyni, gdzie prowadził uczone dysputy z rabinami zadziwionymi Jego wiedzą i osobowością. Musiał ich zafascynować sobą ten mały chłopiec, jeśli przez trzy dni przebywał tam, jadł i spał i nikt nie chciał się z Nim rozstać.

„Dopiero po trzech dniach odnaleźli go w świątyni, gdzie siedział między nauczycielami, przysłuchiwał się im i zadawał pytania. Wszyscy zaś, którzy Go słuchali, byli zdumieni bystrością Jego umysłu i odpowiedziami. Na ten widok zdziwili się bardzo, a Jego Matka rzekła do niego: «Synu, cóżeś nam uczynił? Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie». Lecz On im odpowiedział: «Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?» Oni jednak nie zrozumieli tego, co im powiedział.”(Ew. św. Łukasza, 2.46-50).[podkreślenie autora]

 Niemożliwe więc, aby Jezus nie pobierał przez długi czas nauk, nie studiował różnych systemów religijnych, nie poznawał różnych zagadnień. Dopiero, kiedy uznał, że jest już gotowy, zaczął głosić swoją naukę i dawać dowody swojej mocy pochodzącej od Boga.

 „Prawdziwy rozwój dokonuje się zawsze powoli. Kto dojrzewa jako człowiek, kto właściwie rozumie siebie i swoje związki z innymi, jest cierpliwy – jest cierpliwością urzeczywistnioną w jej egzystencjalnej formie.” („Spotkać Boga w człowieku”, Ladislaus Boros).

 Mój początek wchodzenia w dojrzewanie jest wprost „książkowy”. Otrzymywałem bardzo trudne lekcje do przerobienia. Czasem dawano mi już trochę luzu. Wówczas jakbym nieco odpoczywał, nabierał sił, „wychodził z zakwasów”, a później pojawiało się znów doświadczenie – znacznie trudniejsze od poprzedniego, często bardzo bolesne. I tak przez długi czas. To wszystko były próby wiary. Próby nie dla Boga, o nie! Myślę, że On doskonale wiedział, jakie będą moje reakcje. Chodziło raczej o to, abym sam siebie doświadczył, abym sam zobaczył własne reakcje, przekonał się, co jeszcze mam do zrobienia, ile brudu mam do usunięcia  z mojego wnętrza. A było tego bardzo dużo. Nie chcę nawet myśleć, ile jeszcze pozostało. Wiem już tylko, że poradzę sobie ze wszystkim, bo nie jestem sam.

 To były również dodatkowe ważne wnioski z doświadczeń – przekonanie o własnej drobnej jeszcze, ale wzrastającej mocy – pozwalającej chociażby na spokojne znoszenie dolegliwości życiowych, na pozbywanie się wszelkich lęków, na rozumienie istoty Boga. Było to też wzrastające zaufanie do własnych możliwości, do siebie samego.

 Ty również będziesz stopniowo odkrywał moce tkwiące w Tobie. Równolegle z tym ma postępować Twój rozwój duchowy, dojrzałość. Wybacz metaforę, ale czy zgodziłbyś się usiąść na fotelu fryzjerskim, aby dać się ogolić brzytwą małpie? Przykład może drastyczny, ale oddający obraz całej ludzkości, naszej nieodpowiedzialności, naszych „zabaw” m.in. z energią nuklearną wykorzystywaną w sposób absolutnie nieodpowiedzialny, naszego bezmyślnego niszczenia powierzonej nam pod opiekę przyrody. Przepraszam jednocześnie was, wszystkie cudowne małpiątka.

W każdym bądź razie zadanie przekazano mi podstawowe:

CIERPLIWOŚCI

CIERPLIWIE SIĘ UCZ !

 Zgodnie ze słowami, które otrzymałem pewnego dnia: „...a do ciebie –  twoje cierpienia nauczą cię cierpliwości. Czy nie słyszałeś, że cierpliwość przynosi wytrwałość, a wytrwałość rodzi nadzieję? A na tej nadziei wzniesie się Moje Królestwo. Niech teraz każda cząstka ciebie samego Mnie uwielbia. Mój Święty Duch naznaczył cię Moją pieczęcią, zatem nie bój się.” (Vassula Ryden, „Prawdziwe życie w Bogu”).

 Cierpliwość jest wielką cnotą. Zawsze mi jej brakowało. Trzeba było więc nauczyć się być cierpliwym – to proste… :) Właśnie 16.06.2007 r., w sobotę, o godzinie 22.02. otrzymałem słowa pełne nadziei i obietnic:

„Cierpliwy do czasu dozna przykrości,

ale później radość dla niego zakwitnie.

Do czasu będzie ukrywać swoje słowa,

A wargi wielu wychwalać będą jego rozum.”


Mądrość Syracha, 1.23-24

Czy oznacza to, że wszystko jest już OK? OK. w sensie naszego codziennego ludzkiego pojmowania, oczywiście. Nic bardziej błędnego. Wiem doskonale, że jestem dopiero na początku ścieżki, że wypiłem zaledwie kropelkę z całego oceanu, że będę przechodził jeszcze szereg prób. Mam wrażenie, że Bóg stosuje wojskową zasadę: „Im więcej potu na ćwiczeniach, tym mniej krwi w boju”.

Jest teraz czas, kiedy wielu ludzi poszukuje Boga. To zadziwiające, jak wielu! Wkraczamy w erę ducha. Poprzednia era – to był etap technologii, etap „szkiełka i oka”, któremu za bardzo uwierzyliśmy. Za bardzo zaufaliśmy logice i potędze rozumu. Popełniliśmy błąd traktując organizm ludzki jak pozbawiony ducha i emocji biomechanizm, a części ciała jak materialne przedmioty, a nie systemy energetyczne. Odrzuciliśmy duchowość i intuicję, którymi przepojona jest każda z komórek naszego ciała. I im bardziej odrzucamy wyobraźnię, intuicję, duchowość, nie wierzymy im, tym świat wydaje się nam bardziej obcy i okrutny.

ZAAWANSOWANA TECHNIKA

BEZ ZAAWANSOWANEGO MYŚLENIA

I ROZWOJU DUCHOWEGO

TO NIE POSTĘP – TO ZAGŁADA.

Idąc wyłącznie drogą cywilizacji technicznej, drogą bezmyślnej konsumpcji, czystego racjonalizmu, odizolowaliśmy się od sfery duchowej – zarówno tej, która tkwi w nas, jak i tej, która nas otacza. Wskutek tego utraciliśmy równowagę. Przecież za niesłychanym wzrostem technicznym nie następuje jeszcze równoległy i również wysoki rozwój duchowy niezbędny dla zrównoważenia rozwoju technicznego. Wydaje się czasem, że technika jest wykorzystywana ciągle wyłącznie do niszczenia planety, zadawania cierpień, szerzenia śmierci. Tak jednak nie jest i nie będzie. Wzrasta duchowość, może jeszcze zbyt wolno, może jeszcze niedostrzegalnie dla wielu. Zwłaszcza, że hałaśliwa rzeczywistość medialna nie zawsze pozwala zauważyć pojawiające się coraz częściej tendencje do poszukiwania przez duże grupy i pojedynczych ludzi ciszy, kontaktu z przyrodą, Boga w końcu. Coraz bardziej nasila się niezgoda na niszczenie naturalnego środowiska, coraz bardziej ludzie zaczynają poszukiwać odpowiedzi na pytania o transcendentalnym charakterze – kim jesteśmy, jaki jest cel naszego istnienia, jakie zadania nam przeznaczono (a może sami przeznaczyliśmy sobie)?

Można przecież założyć, że teoria przyczynowości formatywnej R. Sheldrake’a  (więcej na ten temat w książce „Biomagnetyzm: cudowna moc w życiu”) dotyczy nie tylko pierwiastka materialnego, technicznego. Jeśli coraz łatwiej i szybciej nabywamy wiedzę techniczną, to najprawdopodobniej tak samo przedstawia się sprawa z wiedzą duchową. Mamy więc do czynienia z ewolucjonizmem duchowym.

 „Przez całą historię człowiek był przedmiotem ewolucji biologicznej, od niedawna wkroczyliśmy w obecną epokę ewolucji intelektualnej, w czasie której tworzymy nasze własne środowisko życia. Chciałbym wierzyć, że epoka ta będzie trwała krótko i wkrótce wejdziemy w fazę duchowej ewolucji człowieka, podczas której nasz rozwój intelektualny zostanie ukierunkowany przez odrodzone poczucie duchowości. (…) Duch wzbogaci naszą racjonalną wiedzę naukową, pomagając nam lepiej korzystać z tej wiedzy. Dwa aspekty doświadczeń ludzkich, racjonalny i duchowy, które zostały sztucznie rozdzielone, zjednoczą się na powrót.”(Rozmowa z Edgarem, D. Mitchell’em, amerykańskim astronautą, siódmym człowiekiem, który postawił stopę na Srebrnym Globie, „Poznać świat. Rozmowy o nauce” – Wiktor Osiatyński).

Jak na razie pozbyliśmy się jednak pierwiastka duchowego. Nie rozwijamy i nie pielęgnujemy sfery pozytywnych uczuć i intuicji lub robimy to, ale w niedostatecznym stopniu. Jak można jednak rozwijać takie uczucia, jeśli jest ich nam brak – często na skutek zaszczepionych i tworzonych ciągle niewłaściwych wzorców? Wielu z nas charakteryzuje błędny obraz otaczającego nas świata, życia, innych ludzi, w końcu nas samych. Boimy się  „czarnego luda” – geja, „czarnucha”, „białasa”, „żółtka”, katolika, Żyda, protestanta, muzułmanina, świadka Jehowy, masona, scjentologa, sąsiada, młodych ludzi w czapkach-bejsbolówkach. Boimy się „innych”, „obcych”. Dlaczego tak jest. Bo „oni” są odmienni od nas, różnią się od nas. No cóż… Nikt nie jest doskonały – „Nobody’s perfect” – jak powiedział jeden z bohaterów znanej komedii filmowej  „Pół żartem, pół serio”  amerykańskiego reżysera Billy Wildera…:) Boimy się więc naszych sióstr i braci…Dlatego właśnie wielu z nas reaguje często niespodziewaną agresją na zachowania innych, zamiast zachować spokój. Inni, ci „inni”  nam zagrażają…

A może należałoby przede wszystkim zmienić swoje nastawienie do tych „innych” i odnieść z tego wszelkie korzyści? Przecież „Contraria sunt complementa”(łac.) – „Przeciwieństwa się uzupełniają.”

 Powinniśmy również przede wszystkim nauczyć się lubić siebie, lubić innych, szanować siebie i szanować innych. Powinniśmy nauczyć się wiary we własną wyjątkowość. Powinniśmy zacząć iść ścieżką ducha.

POWINNIŚMY BYĆ PEŁNI

WSPÓŁODCZUWANIA I MIŁOŚCI.

XIV Dalajlama

 Może teraz ktoś pomyśli, że namawiam go do wszelkich wyrzeczeń, do życia jak mnich? Nic bardziej błędnego. XIII-wieczny dominikanin, mistrz Eckehart, (któremu udało się zresztą uniknąć inkwizycyjnego stosu – za herezję, umierając po prostu wcześniej…) nauczał: „Bądźcie na tym świecie, ale bądźcie nie z tego świata…”

 Wcieliliśmy się w nasze ciała tu, na Ziemi, więc mamy żyć również cieleśnie, materialnie. To Twój wybór, jak masz żyć – bylebyś tylko nie krzywdził innych i siebie. Co wolelibyśmy wybrać – smutek czy radość? Ja wybieram, oczywiście, to drugie. Warto cieszyć się życiem. Ono jest cudowne mimo potknięć i kopnięć. Nasyćmy się więc energią radości. Nie wolno nam jednak zapomnieć, że – mimo tego, że jesteśmy cieleśni, to również jesteśmy świetlistymi istotami, wcielonymi duszami. W związku z tym nie należy doprowadzać do zachwiania równowagi pomiędzy duchem i materią. Każda przesada jest niewskazana.

Wyobraź sobie, że stoisz na długiej, wypolerowanej płaskiej belce - płaskiej, aby wygodniej Ci się stało - :) - podpartej w środku, stoisz na czymś, co przypomina długie ramiona wagi. Jeśli stoisz pośrodku – nic się nie dzieje. Co się stanie jednak, jeśli zaczniesz w którąś ze stron za bardzo przesuwać się? Zachowanie życiowego equilibrium(równowagi) jest więc niesłychanie istotne. Ogromna większość z nas żyje ciągle w materialistycznym przechyle. Dlatego ta ogromna większość z nas wykonała już karkołomny taniec-łamaniec jak na skórce od banana, swoisty break-dance, padła na buzię i trzyma się kurczowo tej śliskiej belki, by nie ześliznąć się jeszcze dalej. Wiem, o czym piszę, ponieważ piszę również o sobie.

 Jak to się dzieje, że im bardziej kurczowo trzymamy się tej belki, im bardziej boimy się o nasz materialny byt, o zdrowie nasze i bliskich, im bardziej opanowują nas uczucia strachu, zniechęcenia, trwogi, to tym niżej się obsuwamy? Może pora nareszcie coś z tym zrobić? Może pora wkroczyć na duchowe ścieżki? Posuwaj się więc do środka belki, człowieku, do środka! Znajdźmy wszyscy Królestwo Boże, Niebo –  w nas! Warto jednak pamiętać i o tym, aby nie przesunąć się za bardzo w drugą stronę. Może to grozić zupełnym oderwaniem się od Mateczki-Ziemi... :)

 „I wy nie pytajcie, co będziecie jedli i co pili, i nie bądźcie o to zatroskani. O to wszystko zabiegają narody świata, a Ojciec wasz wie, że tego potrzebujecie. Starajcie się raczej o Jego królestwo, a te rzeczy będą wam dodane.” (Ew. św. Łukasza, 12.29-31).

 Zastanówmy się jednak dobrze, czy warto nam postawić na duchowy rozwój, czy naprawdę tego chcemy.

 O jeszcze jednym uprzedzę wszystkich - żeby nie było później, że nie ostrzegałem  :) -  im wyższa stawać się będzie nasza świadomość, tym większe wymagania zostaną nam później postawione:

„Dziecko, jeśli masz zamiar służyć Panu,

przygotuj swą duszę na doświadczenia!

Zachowaj spokój serca i bądź cierpliwy,

a nie trać równowagi w czasie utrapienia!

Przylgnij do niego i nie odstępuj,

abyś był wywyższony w twoim dniu ostatnim.

Przyjmij wszystko, co przyjdzie na ciebie,

a w zmiennych losach poniżenia bądź wytrzymały!

Bo w ogniu próbuje się złoto,

a ludzi miłych Bogu – w piecu poniżenia.

Bądź Mu wierny, a On zajmie się tobą,

prostuj swe drogi i Jemu zaufaj!

Którzy boicie się Pana, zawierzcie Mu,

a nie przepadnie wasza zapłata.

Którzy boicie się Pana, spodziewajcie się dobra,

wiecznego wesela i zmiłowania!”

Mądrość Syracha, 2.1-9

[podkreślenie autora]      

Jednak nie przejmuj się tak bardzo tym moim ostrzeżeniem, ponieważ im wyższa stawać się będzie Twoja świadomość, tym mniej błędów będziesz popełniał i tym mniej okazji powstanie do wygenerowania trudnych doświadczeń. Dzisiaj wiem już doskonale, że „Wszystkie doświadczenia życiowe, wszystkie decyzje i zdarzenia, które mają miejsce w życiu człowieka są jedynie konsekwencją, lustrzanym odbiciem aktów myślowych wyprodukowanych przez niego.” („Ewangelia życia doskonałego”). Wszyscy jesteśmy ze sobą powiązani niewidzialnymi nićmi. Wszyscy odpowiadamy przede wszystkim za siebie, ale również za cały świat. To nie slogan.

ZBUDUJCIE WASZE CZŁOWIECZEŃSTWO,

A ZBUDUJECIE CAŁĄ LUDZKOŚĆ.

Posłannictwo Ariów,

„Życie i nauka Mistrzów dalekiego Wschodu”,

Baird T. Spalding

Zmieniając siebie – zmieniamy świat. Przede wszystkim ten najbliższy nam. Może się tylko wydawać, że nikt z nas nie ma żadnego wpływu na losy planety i całego Wszechświata. A jednak...

 „Każdy człowiek nosi w sobie karmiczną świadomość wszechświata. Ponieważ w każdym z ludzi tkwi pierwiastek boski, nosimy w sobie odpowiedzialność za losy świata. Poprawiając siebie, poprawiasz świat. Każdy pozytywny czyn czy konkretna, mocna myśl bierze udział w robieniu świata lepszym.” (Ewangelia życia doskonałego”).

Przecież zbiorowa świadomość, której jesteśmy współtwórcami, tworzy swoiste „pole pamięciowe” (pole morfogenetyczne wg R. Sheldrake’a – piszę o tym w książce „Biomagnetyzm: cudowna moc w życiu”) otaczające kulę ziemską, w którym przechowywane jest w postaci impulsów myślowych wszystko to, co ludzkość (i nie tylko ludzkość) kiedykolwiek czuła, myślała, czyniła. Z tego banku informacji później czerpiemy. Jakie więc zasoby zgromadziliśmy, z takich korzystamy. Jeśli w spichrzu przechowujemy zapleśniałe ziarno, to dobrej mąki i dobrego chleba z takiego ziarna z pewnością nie będzie.

 Jesteśmy – Ty i ja –  częścią większej całości. „Jak każde dzieło i człowiek jest częścią całości, którą nazywamy Wszechświatem i jest tylko zewnątrz ograniczany czasem i przestrzenią. Przeżywam sam siebie, jakbym był oddzielony od pozostałych, ale jest to tylko pewien rodzaj optycznej iluzji powszechnej świadomości.”(Albert Einstein). Pracujmy więc nad sobą. Naprawdę warto. Nie ma na co czekać. Po co czekać? Tu nie ma przegranych. I nie ma pierwszego i ostatniego miejsca. Wszyscy mogą stać się zwycięzcami niezależnie od momentu rozpoczęcia zawodów. I wszyscy są równi. Nie ma lepszych i gorszych. Jedziemy w tym samym peletonie. Najwyżej może być on rozciągnięty, ale ciągle stanowi tę samą grupę kolarzy. Na długiej drodze kosmicznej podróży żadne wyprzedzenie nie jest znaczne, a każde czemuś służy. Zrozumiałe, że ktoś może obawiać się, że nie da rady. Nie wie również, od czego zacząć.

 CZYŃ TO, CO POWINIENEŚ CZYNIĆ,

A BÓG POKAŻE CI, CO CZYNIĆ DALEJ.

 Edgar Cayce – Śpiący Prorok

Zacznijmy po prostu od powiedzenia w „ciemno” Bogu: „TAK, Bądź wola Twoja…” Tego nikt za nas, za Ciebie nie wypowie. Warto również pamiętać, że nikt za nas niczego nie załatwi. Do wszystkiego mamy dojść sami. W tym sensie to my sami mamy zbierać swoje doświadczenia, dojrzewać, „przerabiać” lekcje mające na celu przypomnienie nam, Kim  Naprawdę Jesteśmy. Mamy doświadczać tego, co sami stworzyliśmy – „…myślą, mową, uczynkiem czy zaniedbaniem…”.

 Nikt nie może jednak ingerować bez naszej zgody w nasze życie, w to, jak chcemy je przeżyć. „(…) wola człowieka, nawet upadłego, musi być SZANOWANA, Nikomu więc nie można pomóc i nikogo nie można «zbawić» wbrew jego woli; słusznym jest więc stare powiedzenie, iż «Bóg najlepiej pomaga tym, którzy sami sobie dopomóc potrafią…»” (Ewangelia życia doskonałego).

***

Historyjka o wolnej woli… :)

A może ta nasza „wolna wola” jest jak możliwość następującego wyboru:

Bóg stworzył Ewę, przyprowadził ją do Adama i mówi: „No, Adaśku, a teraz możesz wybrać sobie żoneczkę…”

***

Nie oznacza to, że inni nie mogą nam, oczywiście,  w różny sposób pomagać.  (…) człowiek nie może liczyć na samego siebie, nie ma gruntu pod nogami; na co może mieć nadzieję, to Boże miłosierdzie i wierność, nigdy nie pojęta do końca tajemnica Jego miłości.” („Spotkać Boga w człowieku”, Ladislaus Boros). Pojawią się więc z pewnością na naszej życiowej drodze posłańcy Boga – Jego Aniołowie. Bądźmy uważni, bo możemy przegapić ich obecność. Nie będą mieli skrzydeł, nie będzie otaczać ich złocista aura. To będą zwykli ludzie. Wykonają swoje zadanie i odejdą nie żądając nic w zamian. Powinniśmy jednak być im wdzięczni.

 Na mojej drodze spotkałem wielu Aniołów. Aniołem był Józek, któremu zawdzięczam wprowadzanie na duchowe ścieżki, wszelką naukę, wychowanie i wsparcie w bardzo ciężkich dla mnie chwilach życia. Aniołami byli Renia i Zbyszek, którzy dzielili się ze mną tym, co sami posiadali. Dzięki Nim przetrwałem wyjątkowo trudny dla mnie pod względem egzystencjalnym czas (prawda, jak można pięknie nazwać zwyczajną biedę i wynikające z niej konsekwencje?) Aniołem była i ciągle jest moja Mama, której modlitw i próśb w mojej intencji Bóg wysłuchał i która zawsze wspierała mnie nie tylko duchowo. Nieskończone z Nią dysputy, wspólne czytania Biblii, dochodzenie do tych samych wniosków, wspólne przeżywanie radości odkrywania Boga w nas i Jego niesamowitej Miłości – tego nie da się przecenić. Zrozumie to dogłębnie jedynie ten, kto doświadczył podobnego. Nie sposób wymienić wszystkich innych posłańców Boga, którzy mi wielokrotnie pomogli i pomagają nadal.

 Warto wspomnieć jednak i tych, którzy zachowywali się zgoła inaczej. Tym również jestem szczerze wdzięczny. Nie przypuszczam, aby sądzili, że są również moimi aniołami. Ja o nich wówczas, w trudnych chwilach, myślałem, że są raczej wysłannikami tej „ciemnej” strony. Mają moją autentyczną wdzięczność. Przecież bez nich nie byłbym dziś tym, kim jestem. To oni umożliwili mi przyjrzenie się sobie, oni byli zwierciadłami mojej duszy, oni odkrywali przede mną moje mroczne cechy po to, aby mogły wydostać się na dzienne światło i ulec zniszczeniu jak życie wampira w słonecznych promieniach. Bardzo poetycko albo zgoła grafomańsko to brzmi, prawda? Taka jest wszakże moja prawda. Spotkałem więc w życiu wielu aniołów…

 I ja sam byłem wielokrotnie aniołem dla innych. Dziś już mogę powiedzieć to o sobie bez żadnej fałszywej skromności i lęku, czy przypadkiem nie zgrzeszę pychą. Ty również – jak każdy z ludzi  – z pewnością możesz być wspaniałym aniołem dla innych. Nie przegapmy więc żadnej okazji, aby pomagać innym. I nie oczekujmy wdzięczności. To my bądźmy wdzięczni, że mogliśmy wyświadczyć dobro dla innych. Nie myślmy wówczas, jacy jesteśmy wspaniali i dobrzy. Nie wywyższajmy się mimo tego, że rzeczywiście jesteśmy wspaniali, ponieważ nasza wspaniałość pochodzi od Boga i ją MU zawdzięczamy.

 „Rodzimy się na Ziemi, by co dnia uczyć się miłości i odpowiedzialności za siebie i innych. Rozpoczynając pracę nad sobą zapomnijcie o chciwości czy chęci wywyższenia się. W pracy duchowej brak miejsca dla rozbuchanego ego, nie brak natomiast miejsca dla wszelkich, nawet najdrobniejszych przejawów miłości.” („Rozmawiając z niebem”, James Van Praagh).

 Nic nie wiem o Tobie, o Twoich radościach i smutkach, o Twoich porażkach i sukcesach. Może już dawno rozpocząłeś dialog z Bogiem, może wyprzedziłeś mnie znacznie na drodze duchowego rozwoju. To świetnie. Gratuluję Ci tego. Wiem, że w takim razie i mnie będziesz wspierał – na odległość, mentalnie. I dziękuję za to, że będziesz moim aniołem. Może jednak ktoś dopiero zaczyna swoje spotkania ze Stwórcą lub nawet jeszcze o tym nie myślał. Może  zastanawia się, jak zacząć rozmowy z Bogiem. Czy ma może klękać, składać dłonie, trwać w tzw. nabożnej postawie, iść do świątyni zbudowanej ludzką ręką?

 „Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się w ukryciu do Ojca twego. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie.” (Jezus, Ew. św. Mateusza, 6.6).

 Wejdźmy więc do izdebki naszych serc, oddalmy się od wszelkich hałasów świata i po prostu rozmawiajmy z Bogiem. On doskonale zrozumie nasz – Twój – język. Doskonale zrozumie to, co będziemy chcieli Mu powiedzieć jeszcze zanim to wypowiemy.

Rozmowa jest potrzebna przede wszystkim nam. Czasami trzeba się wygadać... :) Możemy rozmowę rozpocząć mówiąc chociażby: „Dzień dobry, Ojcze-Matko!”, a może nawet: „Cześć, Boże!” Powiedzmy Mu wszystko – jak się czujemy, co nas boli, co nam doskwiera, jakie mamy problemy, co nas cieszy, jakie osiągnęliśmy sukcesy i jakie ponieśliśmy porażki. Rozmawiajmy z Nim jak z najcudowniejszymi rodzicami, do których mamy pełne zaufanie, bo nigdy nas nie zawiedli. Rozmawiajmy szczerze. Jeśli mamy jakieś prośby – wyraźmy je. I nie zastanawiajmy się, jak Bóg to załatwi. „Technologię” zostawmy Jemu. Rzecz jasna, nasza prośba nie może być z rodzaju takich, które po ich zrealizowaniu mogłyby krzywdzić innych – nas również. Faktem jest też, że w zasadzie jedynym rodzajem prośby powinna być prośba o łaskę oświecenia, mądrości, miłości i niewzruszonej wiary, prośba o Świadomość Chrystusową, o wypełnienie się Bogiem. Bo przecież i tak Bóg wie o nas wszystko, zna doskonale nasze potrzeby. Więc po co je wyrażać? A będąc w Jedni z Bogiem – posiadamy wszystko…

„Zapełnijcie wydające się puste miejsca obok was myślą o Bogu – bezgranicznym. Dobrze pamiętajcie, że słowo  BÓG to ziarno, które powinno rosnąć. Jak, kiedy i gdzie – pozostawcie Bogu.” („Życie i nauka Mistrzów Dalekiego Wschodu”, Baird T. Spalding).

 A może mamy do Niego pretensje? Wyraźmy je. Nie obawiajmy się, że nas ukarze. On przecież rozumie wszelkie nasze motywacje, zna wszelkie nasze stany, plany. Ktoś może zadać teraz pewnie pytanie – i słusznie zresztą: „To po co mam rozmawiać z Bogiem, jeśli on i tak wszystko wie?” Odpowiedz na nie sam. Postaw się w roli rodzica – taty lub mamy Twoich dzieci, które już masz lub które będziesz miał. Czy nie chciałbyś słuchać – nawet dziesiątki razy tego, co mają do powiedzenia Twoje dzieci? Przyznam tu, że chciałbym teraz, aby moje dzieci – Ania i Piotrek, były ze mną, nawet jeśli przebywają daleko, oddalone odległością, ale ze mną. Chciałbym, abyśmy mogli rozmawiać, dzielić się wszelkimi wrażeniami, przeżyciami. Bardzo za nimi tęsknię, myślę o nich i codziennie błogosławię. Bóg obiecał mi, że wrócimy do siebie. Wierzę Mu, ponieważ nigdy mnie nie zawiódł i ani razu nie złamał swoich obietnic.

 Wiem, jak trudno jest czekać. Czekam jednak, jestem cierpliwy, ponieważ wiem, że wszystko otrzymujemy we właściwym czasie. Zwłaszcza wówczas, kiedy poddało się swoją wolną wolę woli Boga. „Bądź wola Twoja…” Trzeba do tego wszystkiego TYLKO :) dojrzeć. Wszyscy mają dojrzeć pracując nad sobą. Ora et labora – módl się i pracuj…

Módl się poprzez przyjazną, serdeczną rozmowę z innym człowiekiem.

Módl się poprzez pozmywanie naczyń po posiłku, zamiast zwalać to na Twoją żonę.

Módl się poprzez wyprasowanie  mężowi koszuli – nie miał czasu o to zadbać zaganiany przez cały dzień.

Módl się poprzez przygotowywanie posiłku dla Twoich bliskich.

Módl się poprzez rozmowę z Bogiem jak z najbliższą Ci osobą.

Módl się poprzez radość, którą możesz wywołać w sobie wykonując wszelkie prace.

Módl się poprzez najlepszą, na jaką Cię stać, naukę w szkole…

Módl się poprzez najsprawniejsze i pełne życzliwości  obsługiwanie Twoich klientów…

Módl się poprzez namiętne, cudowne przeżycia, poprzez oddawanie się i branie, kiedy kochasz się z Twoją ukochaną, ukochanym - dla ortodoksów - jedynie w celu przedłużenia gatunku, oczywiście :).

Módl się poprzez błogosławieństwa, którymi obficie obsypuj wszystkich i wszystko wokół…

Módl się poprzez dziękowanie Bogu za Twoje cudownie funkcjonujące ciało fizyczne, ciało duchowe, za wspaniały umysł i potężną psychikę, za to, że budzisz się każdego dnia, że słyszysz, że mówisz, że widzisz cudowności świata, że smakujesz, że wdychasz zapachy, że mówisz: „Kocham Cię…” i że słyszysz: „Kocham Cię…”, że…, że…, że…

„Istnieje tylko jeden sposób stania się jednością z mocą Boga – to świadome obcowanie z Bogiem. Nie może to być uczynione zewnętrznie, gdyż Bóg przejawia się w głębi nas. Pan przebywa w Swej Świątyni.” („Życie i nauka Mistrzów Dalekiego Wschodu”, Baird T. Spalding).

I módlmy się sercem, nie ustami. Modlitwa wcale nie oznacza „wyklękiwania” dołków w kościelnej posadzce i wyłącznie przebierania paciorków różańca. Praca zaś ma polegać przede wszystkim na pracy nad sobą, nad swoim wnętrzem.

Przez stałą kontemplację, uwielbianie, błogosławieństwo i dziękczynienie tej mocy – Boga, wzmagacie jej napływ, a gdy to czynicie, staje się ona potężna i dla was dostępniejsza. A więc powiadam wam: módlcie się nieustannie. Wasze życie powszednie jest codzienną modlitwą.”[podkreślenie autora] („Życie i nauka Mistrzów Dalekiego Wschodu”, Baird T. Spalding).

„Trwajcie gorliwie na modlitwie, czuwając podczas niej wśród dziękczynienia.”(List do Kolosan, 4.2).

„Zawsze się radujcie, nieustannie się módlcie. W każdym położeniu dziękujcie, taka jest bowiem wola Boża w Jezusie Chrystusie względem was. Ducha nie gaście, proroctwa nie lekceważcie. Wszystko badajcie, a co szlachetne – zachowujcie. Unikajcie wszelkiego rodzaju zła.” (I List do Tesaloniczan, 5.16-22).

„W każdym położeniu dziękujcie…”, ponieważ nawet bardzo trudne położenia mogą nas czegoś nauczyć – przede wszystkim prawdy o sobie. Dziś mogę o tym mówić spokojnie, bo przeszedłem przez bardzo trudne doświadczenia i widziałem wielokrotnie obraz samego siebie – wcale nie najpiękniejszy.

Jednak Dorianem Grey’em również nie jestem. Jezus nie musiałby przychodzić do nas, gdyby  ludzki świat był idealny – Jezus przyszedł przecież do grzeszników. „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci w nią kamieniem.” (Jezus, Ew. św. Jana, 8.7).

Nie ma więc ani jednego, kto by nie zgrzeszył. „Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem, aby powołać sprawiedliwych, ale grzeszników.” (Jezus, Ew. św. Marka,2.7.).Może więc warto nie osądzać pochopnie innych? A Biblii nie traktujmy jako kompletnie niezrozumiałej księgi – pełnej mitów, czasem strasznych słów o rzeziach i okrutnym Bogu karzącym za najdrobniejsze nawet przestępstwa.

Kiedyś gdzieś przeczytałem (przytaczam tylko sens wypowiedzi): „Jak to jest? Biblia jest słowem Boga, przesłaniem Boga do ludzi? Przecież zawiera tyle opisów rzezi, morderstw, kazirodczych związków, popełnionych oszustw, a  Bóg kazał wyrzynać w pień całe narody!”I ktoś w odpowiedzi na to: „Biblia nie jest Słowem Bożym. Biblia zawiera Słowo Boże”. Prawie to samo… Prawie czyni wielką różnicę :). Myślenie więc o Bogu jako o niemiłosiernym okrutniku jest nieuprawnione i po prostu prostackie.

 „Każdy może odnaleźć w Biblii jakiś skierowany specjalnie do siebie list Pana Boga. Zatem jeden ze sposobów czytania Biblii to właśnie traktowanie jej jako listu Boga do ludzi.” („Trzeba czytać listy Boga” – rozmowa z bp Kazimierzem Romaniukiem”, Milena Kindziuk, „Niedziela”, 22.06.2007 r.).

Dla mnie Biblia jest dzisiaj podręcznikiem psychologii, poradnikiem dobrego życia, kopalnią wszelkiej wiedzy. Podawane w niej nauki łączę dziś m.in. z … fizyką kwantową (!) Jeśli naprawdę tego zechcemy, to odkryje się przed nami wiele tajemnic. „Nie ma bowiem nic skrytego, co by nie miało być ujawnione, ani nic tajemnego, co by nie było poznane i na jaw nie wyszło.” (Jezus, Ew. św. Łukasza, 8.17). Trzeba tylko o to poprosić Boga:

„Jeśli zaś komuś z was braknie mądrości, niech prosi o nią Boga, który daje wszystkim chętnie i nie wymawiając, a na pewno ja otrzyma. Niech zaś prosi z wiarą, a nie wątpi o niczym. Kto bowiem żywi wątpliwości, podobny jest do fali morskiej wzbudzanej wiatrem i miotanej to tu, to tam. Człowiek ten niech nie myśli, że otrzyma cokolwiek od Pana, bo jest mężem chwiejnym, niestałym na wszystkich swych drogach.”
(List św. Jakuba, 1.5-8).

Fajna psychologia, prawda? :)   A tajemnicą jest jedynie to, czego jeszcze nie odkryliśmy.

NAJPIĘKNIEJSZE, CO MOŻEMY ODKRYĆ,

TO TAJEMNICZOŚĆ.

Albert Einstein

„Słowo «tajemnica» zamiast zamykać temat, powinno go otwierać. Tajemnica nie oznacza czegoś, czego nie da się zrozumieć. Jeżeli Bóg mówi do mnie, to po to, bym Go zrozumiał. Świetnie rzecz tłumaczy jezuita François Varillon: «Dziwne jest stwierdzenie, że z jednej strony Bóg z miłości do mnie odkrywa mi moje życie, z drugiej zaś – jest dla mnie niepojęty. Zupełnie jakbym powiedział do kogoś z was: «Mam dla pana dużo przyjaźni i sympatii, proszę mi poświęcić trochę czasu, a opowiem panu o całym swoim życiu, o tym, co robię, co lubię itd.»

 Jednakże jeżeli będę mówił po chińsku, jaka będzie reakcja? To szaleniec: z jednej strony oświadcza, że z miłości do mnie wprowadzi mnie w swoje tajemnice, z drugiej zaś mówi do mnie po chińsku! Tak właśnie wygląda tłumaczenie tajemnicy jako czegoś, czego nie da się zrozumieć». Św. Augustyn nigdy nie określał tajemnicy w ten sposób. Tajemnica to coś, czego człowiek nigdy nie skończy poznawać! Przyznajmy, że to zupełnie inna sprawa.

«Moja żona jest ciągle dla mnie tajemnicą» - wyznał pewien małżonek po 20 latach małżeństwa. To nie znaczy, że jego żona jest całkowitą zagadką. Znaczy to tyle, że nawet 20 lat wspólnego życia nie wystarczyło, by ją odkrył do końca. Jego żona wciąż może go zadziwiać [podkreślenie autora]. I bardzo dobrze! Wszak kochać można tylko to, co tajemnicze.” („Trójca – tajemnica do poznania”, ks. Tomasz Jaklewicz, „Gość Niedzielny”, 06.06.2007 r.).


Piszę te słowa w dniu 14.06.2007 r. (czwartek). Jest godzina 15.57. Właśnie wywołała mnie na „skajpie” moja znajoma. Przerywam więc pracę, ucinamy sobie pogawędkę poprzez komputer.Rozmowa, a jakże, schodzi na tematy duchowe. Opowiadam jej, co zapisałem na temat modlitw. Po chwili oznajmia mi, że musi sięgnąć po pewną książkę – czuje to swoim wnętrzem. Za chwilę przedstawia mi tekst:

 „Proszę was wszystkich, abyście nauczyli się modlić. Kiedy się modlicie, módlcie się sercem. Potrzebuję modlitw pochodzących z serca, a nie z warg. Nie módlcie się w pośpiechu. Skupcie się i módlcie wolniej, patrząc na Mnie. JA JESTEM OBECNY. Niech wasze modlitwy Mnie dosięgną.

Nauczcie się trwać na nieustannej modlitwie. Nie rozumiem przez to, że macie spędzać na kolanach niekończące się godziny, nie. Przypominając sobie po prostu Moją Obecność, będziecie trwali na nieustannej modlitwie. Wasz duch wzniesie się do Mnie. Wszystko – co mówicie, czynicie lub myślicie – będzie dla Mnie.

Potrzebuję pobożności i wierności. Kochajcie mnie bez miary i pragnijcie Mnie. Jestem waszym Zbawicielem i Pocieszycielem, przyjdźcie zatem do Mnie bez wahania. Pocieszę was wszystkich, dam wam nadzieję.

Nie zmniejszajcie więc waszych modlitw i ofiar, pomnażajcie je przez trwanie na nieustannej modlitwie. (Vassula Ryden, „Prawdziwe życie w Bogu”, t.II).

Niesamowite! Właśnie otrzymałem potwierdzenie, że prawidłowo pisałem o modlitwie. Również właśnie  otrzymałeś znów „dowodzik” :). Taki jest właśnie Bóg. On zawsze zadziwia i daje w ten sposób przeogromną radość. I jeśli nawet ktoś powie: „Przypadek”, to niech sobie mówi. Jeśli ktoś powie, że autor coś zmanipulował, niech trwa w swojej racji. Jeśli ktoś określi ten tekst: „Licentia poetica” – niech tak twierdzi. Ja WIEM, CO WIEM.

Powracamy jednak do właściwego tematu. Przypomnę: mówiliśmy o relacjach my – nasze dzieci i Bóg – my. Rozumiesz więc teraz, że Bóg może mieć podobne odczucia – może tęskni za rozmową z Tobą? Da sobie z pewnością radę bez Ciebie, ale jak najbardziej kochający rodzic po prostu chce, abyście byli ze sobą zawsze razem. Bóg jest cudowny. I wie o tym doskonale, ponieważ doświadcza tego uczucia poprzez nas – swoje cudowne dzieciaki.

A my  –  co czujemy, kiedy obserwujemy nasze dzieci? Spójrzmy: baraszkują w pokoju na dywanie, szczebiocą, bawią się. Co przeżywamy widząc ich nieporadne próby chodzenia i słysząc radosne głosiki? Nie jesteśmy wówczas szczęśliwi? A co odczuwamy, kiedy dzieci dorastają? Nie jesteśmy dumni z naszych dorodnych córek zamieniających się na naszych oczach w kobiety? Nie jesteśmy dumni z naszych synów, wspaniałych chłopaków, przemieniającego się w mężczyzn? Jak wielką czujemy wówczas dumę z ich osiągnięć, wyglądu, z tego, kim są już teraz i co jeszcze mogą osiągnąć? Jak widzimy, relacje pomiędzy nami i Bogiem łatwo pojąć, kiedy przyłożymy do nich wzorzec ludzkich zachowań w relacjach dzieci – rodzice. Myślę, że taki model, choć w naszym świecie niedoskonały, ułatwia w znacznym stopniu zrozumienie wielu spraw. Jeśli będzie Ci odpowiadał – przyjmij go i stosuj.

 Bóg chce również przyjaźnić się z nami. Kiedyś zapadły mi głęboko w pamięć słowa o tym, że „Noe chodził z Bogiem”. Zastanawiałem się wówczas, jak to rozumieć?

Dziś jest to proste. Noe i Bóg byli przyjaciółmi. Noe wiedział, że należy się Bogu najwyższy szacunek i cześć – jako Bogu. Tym niemniej w jego postawie nie było nic służalczego, a Bóg wcale tego nie wymagał, bo to nie było potrzebne. „(…) Noe, człowiek prawy, wyróżniał się nieskazitelnością wśród współczesnych sobie ludzi; w przyjaźni z Bogiem żył Noe.” [podkreślenie autora] (Ks. Rodzaju, 6.9). Noe nie był więc sługą, niewolnikiem  czy pracownikiem Boga. Był jego powiernikiem, współpracownikiem, słowem: partnerem. Dlaczego tak sądzę? Będzie jeszcze o tym mowa.

MAMY JEDNOCZYĆ SIĘ Z BOGIEM

 NIE JAKO SŁUGA CZY DZIECKO,

 LECZ JAKO PARTNER I WSPÓŁPRACOWNIK.

Rudolf Steiner, twórca antropozofii

Co zakłada przyjaźń? Szczerość, zaufanie, pomoc, doradztwo, zwykłe, codzienne rozmowy, możliwość zwrócenia się z każdą sprawą do przyjaciela.

Ktoś może uważać, że niemożliwa jest przyjaźń Boga i człowieka. Jak to – zaprzyjaźnić się z Bogiem? Powiem Ci teraz – wszystko jest możliwe :).

 Bądźmy tylko z Bogiem zawsze:

rano, kiedy wstajemy,

kiedy wchodzimy pod prysznic,

kiedy robimy śniadanie,

kiedy wyprawiamy dzieci do szkoły,

kiedy udajemy się do pracy,

kiedy ją wykonujemy,

kiedy rozmawiamy z naszymi  klientami,

kiedy robimy zakupy,

kiedy stoimy w ulicznym korku w upalny dzień,

kiedy spotykamy się z przyjaciółmi,

kiedy głaszczemy kota lub bawimy się z psem,

kiedy rozpalamy grilla,

kiedy kładziemy nasze małe dzieci do snu,

kiedy mówimy naszym nastoletnim, nieco zbuntowanym już dzieciom, że je kochamy…

kiedy je tulimy – wbrew ich młodzieńczym nastrojom („mamo, tato, nie róbcie obciachu…”)...

kiedy kochamy się z naszą ukochaną lub naszym   ukochanym,

kiedy…,

kiedy…,

kiedy…

 Takie codzienne obcowanie z Bogiem nauczy każdego z nas polegać na Nim w zupełności i zapewni nam ogromną radość. Wiem, że tak jest – przemawiają za tym moje codzienne doświadczenia. I nie tylko moje. Przecież nie jestem jedynym, który to przeżywa. Bóg po prostu zawsze zadziwia. Zadziwiając – obdarza niesamowitą radością. Zaprzyjaźnijmy się więc z Bogiem. „(…)Najpierw wytyczmy Siedem Stopni do Boga.(…)

Jeden:            Znaj Boga.

Dwa:              Ufaj Bogu.

Trzy:              Kochaj Boga.

Cztery:           Przygarnij Boga.

Pięć:              Korzystaj z Boga.

Sześć:            Pomagaj Bogu.

Siedem:         Dziękuj Bogu.

Tych siedmiu stopni można użyć w stosunku do każdego, z kim postanawiasz zawrzeć przyjaźń.”(„Przyjaźń z Bogiem”, Neale Donald Walsch).


 Jak przejść przez tych siedem stopni? To proste - pozornie tylko :) - zacznijmy chociażby od uważnego przestudiowania „Przyjaźni z Bogiem”. Układajmy obraz naszych spotkań z Bogiem z drobnych puzzli. Każde zasłyszane słowo, każdy fragment piosenki, zdanie artykułu w gazecie, fragment audycji telewizyjnej mogą być przesłaniem skierowanym właśnie do nas. Bądźmy więc uważni. Ktoś może uważać, że przesadzam. Ja wiem jednak, co mnie spotyka. To są moje doznania – prawdziwe i wyjątkowo radosne dla mnie. Tak radosne, że czuje się „motylki” w brzuchu. Podzielę się z Tobą tymi doznaniami już wkrótce.

 ŹRÓDŁO PRAWDZIWEJ RADOŚCI

BIJE ZAWSZE TAM,

GDZIE CZŁOWIEK POLEGA NA BOGU.

 „Spotkać Boga w człowieku”, Ladislaus Boros

Wejście na duchową ścieżkę – to coś absolutnie nowego w życiu każdego, kto na to zdecydował się. „Incipit vita nova” – „zaczyna się życie nowe”, tak wyraził Dante zasadnicze nastawienie człowieka wchodzącego w życie. Nie inaczej mówił św. Paweł: „Abyśmy i my wkroczyli w nowe życie.”

NAJWAŻNIEJSZE JEST POZNANIE

ŚWIATA POZAZMYSŁOWEGO,

 ALE DOSTĘP DO NIEGO

WIEDZIE POPRZEZ WŁASNĄ DUCHOWOŚĆ.

Rudolf Steiner

 Ponownie znów przed czymś przestrzegę. Kiedy już wkroczymy na duchową ścieżkę, to nie spodziewajmy się, że od razu zaczną nam śpiewać chóry anielskie. Może ktoś będzie nam i „śpiewał”, ale pewnie nie taką piosenkę, jaką chcielibyśmy z pewnością usłyszeć. Już wyjaśniam, co mam na myśli. Najpierw jednak odniesienie do źródła:

 „Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokój, lecz miecz. Bo przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową; «i będą nieprzyjaciółmi człowieka jego domownicy»[podkreślenie autora]. Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien.” (Jezus, Ew. św. Mateusza, 10.34-37).

Pozornie są to straszne słowa – zwłaszcza w ustach Jezusa. Czy naprawdę każe nam porzucić ojca i matkę, porzucić nasze dzieci? Nie o to chodzi. Mamy zawsze odnosić się do nich z miłością i szacunkiem. Chodzi tutaj raczej o radykalizm wiary. Po prostu nikt dla nas nie może stać wyżej Boga. A słowo „miecz”? Oznacza tylko ostrość słowa, wspomniany radykalizm wyznaczający wyraźne, „ostre” granice. Nie można służyć dwom bogom… W Biblii używanych jest wiele tego typu metafor.

 Fragment ewangelii zawiera więc wyraźne ostrzeżenie dla wyznawców Jezusa – tych wszystkich, którzy chcieliby pójść za nim. Ostrzeżenie przed czym? Otóż mogą nas spotkać oskarżenia, przede wszystkim ze strony naszych bliskich. Nie załamujmy się wówczas.

 „To wam powiedziałem abyście się nie załamywali w wierze. Wyłączą was z synagogi. Ale nadto zbliża się godzina, w której każdy, kto was zabije, będzie sądził, że oddaje cześć Bogu. Będą tak czynić, bo nie poznali ani Ojca, ani Mnie. Ale powiedziałem wam o tych rzeczach, abyście, gdy nadejdzie ich godzina, pamiętali, że Ja wam o nich powiedziałem. (…)”.(Jezus, Ew. św. Jana, 16.1-4).

 Przypomnijmy raz jeszcze: „(…) i będą nieprzyjaciółmi człowieka jego domownicy.”


 Może okazać się, że mamy coś nie porządku „z głową”. Może nawet zaproponują nam udanie się z wizytą do psychologa lub psychiatry. Możemy zostać oskarżeni przez różnych ludzi, że zapisaliśmy się do jakiejś sekty. Mam nadzieję, że nie posypią się wówczas w Twoją stronę żenujące wyzwiska w postaci: „Jakaś jehowa, jakaś budda się zrobił!”

 Nasze zainteresowania literaturą biblijną, duchową mogą budzić niepokój wśród bliskich i znajomych. To, że zaczniemy czytać Biblię, mówić o naszych odkryciach, wrażeniach i przemyśleniach, to, że zaczniemy robić notatki, zakreślać interesujące nas fragmenty Biblii lub innych książek, to, że zaczniemy kupować książki tajemniczych autorów, o dziwnych tytułach, jakich do tej pory nie czytaliśmy – wszystko to będzie świadczyć przeciwko nam. „On(-a) się zmienił(-a)! Nigdy taki nie był! Co się z nim stało? I przestał chodzić do kościoła!” Nasi bliscy mogą załamywać ręce.

 Czy myślisz może, że będziesz „niechlubnym” wyjątkiem? Że inni ludzie, którzy weszli na drogę duchowego rozwoju, nie przechodzili podobnych doświadczeń? Wspomnę tu o jednym takim człowieku.

 „Gdy jeszcze przemawiał do tłumów, oto Jego Matka i bracia stanęli na dworze i chcieli z Nim rozmawiać. Ktoś rzekł do Niego: «Oto Twoja Matka i Twoi bracia stoją na dworze i chcą pomówić z Tobą». Lecz On odpowiedział temu, który Mu to oznajmił: «Któż jest moją matką i którzy są moimi braćmi?» I wyciągnąwszy rękę ku swoim uczniom, rzekł: «Oto moja matka i moi bracia. Bo kto pełni wolę Ojca mojego, który jest w niebie, ten jest mi bratem, siostrą i matką».” (Ew. Św. Mateusza, 12.46-50).

I jeszcze dwa cytaty:

„Przyszedłszy do swego miasta rodzinnego, nauczał ich w synagodze, tak, że byli zdumieni i pytali: «Skąd u niego taka mądrość i cuda? Czyż nie jest on synem cieśli? Czy jego matce nie jest na imię Miriam, a jego braciom Jakub, Józef, Szymon i Juda? Także jego siostry czy nie żyją wszystkie u nas? Skądże więc u niego to wszystko?» I powątpiewali o Nim. A Jezus rzekł do nich: «Tylko w swojej ojczyźnie i w swoim domu prorok może być lekceważony». I niewiele zdziałał tam cudów z powodu ich niedowiarstwa.” (Ew. św. Mateusza, 13.53-58). [podkreślenie autora]

„Bo nawet Jego bracia nie wierzyli w Niego” (Ew. św. Jana, 7.5).

Z wszystkich tych cytatów jawi się nam bardzo smutny obraz: Jezus był niezrozumiany zarówno przez swoich bliskich, jak i przez współziomków. Bliscy najprawdopodobniej wstydzili się Go. Ba! Możliwe, że chcieli się go pozbyć. Dlaczego tak twierdzę? Przeanalizujmy pewien bardzo ciekawy fragment ewangelii św. Jana,7. 1-9:

Potem Jezus obchodził Galileę. Nie chciał bowiem chodzić po Judei, bo Żydzi zamierzali Go zabić. A zbliżało się żydowskie Święto Namiotów. Rzekli więc Jego bracia do Niego: «Wyjdź stąd i udaj się do Judei, aby i Twoi uczniowie ujrzeli czyny, których dokonujesz. Nikt bowiem nie dokonuje niczego w ukryciu, jeżeli chce się publicznie ujawnić. Skoro takich rzeczy dokonujesz, to pokaż się światu!» Bo nawet jego bracia nie wierzyli w Niego.

 Powiedział więc do nich Jezus:: «Mój czas jeszcze nie nadszedł, ale dla was – zawsze jest odpowiedni. Was świat nie może nienawidzić, ale Mnie nienawidzi, bo Ja o nim zaświadczam, że złe są jego uczynki. Wy idźcie na święto; Ja jeszcze nie idę na to święto, bo czas mój jeszcze się nie wypełnił». To im powiedział i pozostał w Galilei.”

 Dla mnie przekaz tego fragmentu jest wprost przerażający. Zwróćmy uwagę:

 „Nie chciał bowiem chodzić po Judei, bo Żydzi zamierzali Go zabić.”  i…„Rzekli więc Jego bracia do Niego: «Wyjdź stąd i udaj się do Judei…”

 Jak to więc rozumieć? W Judei groziła Jezusowi śmierć, czego Jego bracia byli świadomi, a namawiali Go, aby właśnie tam się udał? Czyżby oznaczało to, że bracia Jezusa „wypychali” Go tam, gdzie groziło Mu niebezpieczeństwo śmierci? Tak bardzo chcieli się Go pozbyć? Tyle kłopotów sprawiał im swoją obecnością i działalnością? Bardzo mi to przypomina historię Józefa i jego braci, którzy na początku chcieli go zabić, a później po prostu sprzedali w niewolę. Motywem w tym przypadku była zwyczajna zazdrość o mądrość Józefa i uczucie, jakie okazywał mu ich wspólny ojciec Jakub. Więc i bracia Jezusa usiłowali chytrze – w ich mniemaniu – załatwić niewygodną (delikatnie rzecz ujmując) dla nich sprawę: „Wyjdź stąd i udaj się do Judei, aby i Twoi uczniowie ujrzeli czyny, których dokonujesz. Nikt bowiem nie dokonuje niczego w ukryciu, jeżeli chce się publicznie ujawnić. Skoro takich rzeczy dokonujesz, to pokaż się światu! Ironię, szyderstwo, zniecierpliwienie i podstęp czuć tu na milę. A może się mylę?

Jezus doskonale wiedział, o co im chodzi, dlatego dał im prostą odpowiedź: „Mój czas jeszcze nie nadszedł…(…) Ja jeszcze nie idę na to święto, bo czas mój jeszcze się nie wypełnił.” Mówiąc o święcie miał, oczywiście, na myśli własną kaźń. Jego bracia jednak nie zrozumieli Go kompletnie. Mówił przecież zawsze w tak zagadkowy sposób…

Kompletnie więc nie rozumieli, co się dzieje. A dlaczego  mieli Go rozumieć? Wszelkie badania naukowe wskazują, że Jezus przez długi okres życia przebywał poza Palestyną. Najprawdopodobniej podróżował, uczył się i poznawał różne systemy religijne. Wiele publikacji przedstawia dowody, że przebywał m.in. w Tybecie, gdzie znany był pod imieniem Issa. Polskie „Jezus” to hebrajskie „Jeshua” (wym. „Jeszua”). Mówimy często: „Jezu” – „Jeszu”-a. Długoletnie przebywanie poza ojczystymi stronami, poza rodziną nie pozostało bez wpływu przede wszystkim na nią. Z pewnością przyjęli Jego powrót serdecznie, kochali Go, ale nie mogli zrozumieć, kim się stał. Nie mogli z pewnością pojąć – oni, wychowani w typowej wierze judaistycznej, będąc członkami prostej, tradycyjnej  społeczności – o czym mówi Jezus, czego naucza.

 Możliwe, że w miarę upływu czasu ich stosunek do Niego zaczął się zmieniać. Przyjrzyjmy się temu pod względem psychologicznym. Oto zjawia się syn i brat po wielu latach – zupełnie inny w stosunku do naszych wyobrażeń, zupełnie obcy. Wydaje się jakby nie był z tego świata – taki nieżyciowy i taki dziwny. Brakuje z Nim tematów do wspólnych rozmów. Ciągle mówi niezrozumiale, jakimiś zagadkami. Ma się wrażenie, że – to, oczywiście, tylko iluzja, bo niczego takiego nie ma – wywyższa się, ma się za kogoś ważnego, że daje do zrozumienia, że jest lepszy od swoich braci i sióstr. O siostry mniejsza –  to tylko kobiety, ale nas, mężczyzn tak lekceważyć?! Powoli narasta w rodzinie frustracja. Do tego nasza matka poświęca Mu więcej uwagi, niż pozostałym. No i co z tego, że długo Go nie było? Przybłęda…

 „Gdy to posłyszeli Jego bliscy, wybrali się, żeby Go powstrzymać. Mówiono bowiem: «Odszedł od zmysłów».” (Ew. św. Marka, 3.21).

 Ja w takim razie również już od dawna jestem bez zmysłów :)). Przynajmniej z takimi opiniami się spotkałem. I nie dbam o to. Każdy ma prawo wyrażać różne opinie :). W każdym bądź razie dla bliskich Jezusa był to z pewnością szok. Można przypuszczać, że krępowali się  współmieszkańców, starali się ukryć Jezusa, nie chcieli, aby publicznie występował, ponieważ mogło narazić to i ich, i Jego na śmieszność lub znacznie większe kłopoty (czym się przecież zakończyło).

 Czy Jezus tego nie rozumiał? Ależ oczywiście, że rozumiał! Kochał ich z pewnością, tym niemniej był radykalny – miał do spełnienia wyjątkowo ważne zadanie. Zwróćmy uwagę, że w pierwszym cytacie nie ma mowy o tym, aby Jego bliscy byli wśród słuchaczy. O czym może to świadczyć? Aż się słyszy: „Jezus! Prosimy - chodź już do domu! Co ty wyprawiasz? Przestań sobie i nam robić kłopoty i wystawiać całą rodzinę na pośmiewisko… Co się z nim stało? Jakby go ktoś odmienił…”

Również Jego ziomkowie nie przywitali Go przychylnie. Ich wypowiedzi należy odczytać jako drwinę i kpinę:

„A co to za mądrala będzie nas pouczał? Znamy zarówno jego, jak i jego rodzinę – ojciec jest zwykłym cieślą, a pozostali żyją pośród nas i też się nie wyróżniają – są tacy sami, jak my. Też coś… Syn cieśli będzie nam dawał nauki! Nie jest nawet rabinem! A poooszedł stąd! Wynocha!Nauczyciel się znalazł…”

 Zauważyłeś już z pewnością, że Jezusowi, który tyle dobrego uczynił dla innych, który tak wielu uzdrowił, tam właśnie nie udało się prawie nic. „I niewiele zdziałał tam cudów z powodu ich niedowiarstwa.” Nie musimy już pewnie niczego tłumaczyć? Jak więc widzimy, znajdziemy się w dobrym towarzystwie.

Powróćmy jeszcze do przestróg. Może być i tak, że my również zaczniemy zastanawiać się, czy nie zwariowaliśmy :). SPOKOJNIE, nie zwariowaliśmy. Jednak otwierając się na Boga uruchamiamy ogromne moce transmitujące do nas, do naszych układów nerwowych, potężną ilość nowych danych. Organizm może zostać w ten sposób przeciążony. Wyobraźmy sobie, że przepuszczamy przez cienki przewód pod ogromnym napięciem prąd o potężnym natężeniu, czyli wielką ilość ładunków elektrycznych. Co się wówczas z nim stanie? A co stanie się z rurą wodociągową o nieodpowiednim, zbyt małym przekroju, podłączoną do pompy o bardzo dużej wydajności?

Nie twierdzę, że tak będzie. Tak być może. Powinniśmy wiedzieć, że opisana opcja jest jednak możliwa. Wiedząc o tym będziemy silni, będziemy uodpornieni, nie damy złamać się i nie zwątpimy w siebie. Nawet to, że staniemy się lepsi dla naszych bliskich, znajomych, dla całego otoczenia, że staniemy się bardziej wyrozumiali, stonowani, spokojni, że będziemy tryskali radością i optymizmem i zarażali nimi innych (niezłe słówko – „zarażać”, prawda?) – to również może świadczyć przeciwko nam. Może także zmienimy niepostrzeżenie, niezależnie od naszej świadomości, nasz jadłospis? Może ograniczymy w diecie mięso lub zupełnie przestaniemy je jeść? Może zaczniemy unikać alkoholu?

 „Istnieją ludzie, dobrzy i oddani, którzy zdadzą sobie sprawę z tego, że wkrótce będą musieli pozostawić pewne potrawy i pewne działania, co wywoła w nich swego rodzaju szok. Powiem wam, że Boska Inteligencja w każdym z was sprawi, że odstawicie z łatwością niektóre rzeczy, które nie są w harmonii z Wielką Obecnością, a zrobicie to wtedy, gdy zajdzie potrzeba. Aby człowiek powstrzymał się świadomie od czegoś, musi odczuć, że jest coś silniejszego, co zasługuje na to, by się w tym umocnić.”(„Złota Księga”, Saint Germain).

 To również może wywołać niepokój w naszym otoczeniu, które tym razem zacznie obawiać się o stan naszego zdrowia fizycznego. Bądźmy i na to przygotowani. Bądźmy również przygotowani i na to, że zacznie brakować nam tematów do rozmów ze znajomymi. Nie będą już nas zadowalały rozmowy o tym, co kto gotował na obiad, rozmowy o ciuszkach, o osiągach samochodu kupionego właśnie przez sąsiada. Może dojść nawet i do tego, że odsuną się od nas znajomi, przyjaciele. Zachowajmy wówczas spokój. Dla nas będzie to następna lekcja – zaakceptować taki stan. Nie będzie to łatwe zarówno dla nas jak i dla nich. Nie martwmy się o to, co o nas mogą mówić. Jeśli byli prawdziwymi przyjaciółmi, to zachowując dla nas szacunek zaakceptują rozstanie nawet wówczas, jeśli nie będą rozumieli jego przyczyn. Dodam tylko, że z pewnością nie zostaniemy sami – pojawią się w naszym życiu nowi znajomi, nowi przyjaciele.

„Wtedy Piotr zaczął mówić do Niego: «Oto my opuściliśmy wszystko i poszliśmy za Tobą». Jezus odpowiedział: «Zaprawdę powiadam wam: Nikt nie opuszcza domu, braci, sióstr, matki, ojca, dzieci lub pól z powodu Mnie i z powodu Ewangelii, żeby nie otrzymał stokroć więcej teraz, w owym czasie, domów, braci, sióstr, matek, dzieci i pól, wśród prześladowań, a życia wiecznego w czasie przyszłym.(…).” (Ew. św. Marka, 10.28-30).»

 Mogą odejść od nas również nasi bliscy. Przypomnijmy:

 „(…) «Któż jest moją matką i którzy są moimi braćmi?» I wyciągnąwszy rękę ku swoim uczniom, rzekł: «Oto moja matka i moi bracia. Bo kto pełni wolę Ojca mojego, który jest w niebie, ten jest mi bratem, siostrą i matką».” (Ew. Św. Mateusza, 12.48-50).

Dziś, kiedy czytasz te słowa, mogą wywołać w Tobie bunt. „Jak to? Mam być pozbawiony rodziny? Nigdy!” Rozumiem doskonale taką reakcję, ponieważ sam to przeszedłem. Było to dla mnie bardzo trudne doświadczenie pełne cierpienia. Dla moich bliskich robiłem wszystko, co uważałem, że będzie im, nam, dobrze służyć. Miałem najlepsze chęci, a żadnej, nawet najcięższej pracy, nigdy nie bałem się. Paradoksalnie, ale może to właśnie było jedną z pozornych przyczyn problemów (piszę „pozornych”, ponieważ dzisiaj wiem, że mieliśmy i tak rozejść się – przynajmniej na pewien czas  – niezależnie od przyczyn).

 Przyszedł więc czas, że rozstaliśmy się w głębokim niezrozumieniu i ogromnym konflikcie, w którym starałem się za wszelką cenę zachować spokój i najlepsze uczucia, jakie mogłem wówczas z siebie wydobyć, mimo niesamowitego bólu i poczucia niesprawiedliwości, jaka mnie spotykała. Rozumiem, że moimi bliskimi targały podobne uczucia. Nie życzę nikomu przeżywania takich sytuacji. Poprzez przedstawienie tego chcę tylko powiedzieć, że odejdą od nas ci wszyscy, którzy będą hamować nasz rozwój, którzy będą przeszkadzać, którzy nie będą nas rozumieli i nie będą nas akceptowali – takich nas, jakimi się stajemy. Będzie to następowało w zgodzie z zaaranżowanymi nieświadomie przez wszystkich bohaterów historii okolicznościami. Nie ma to nic wspólnego z fatalizmem. Tak po prostu trzeba – niezależnie od tego, co my będziemy chcieli na poziomie świadomości i nie rozumiejąc jeszcze wszelkich uwarunkowań rozwoju duchowego, nie wiedząc również, co tak naprawdę jest dla nas dobre.

 Jeśli dojdzie do opisywanej sytuacji, to najprawdopodobniej głęboko przeżyjemy rozstanie. Pamiętajmy jednak: Bóg zawsze będzie z nami i przygotuje – jak mówiłem – takie niespodzianki, że szczęki opadną nam z radosnego zadziwienia. Wiedzmy również, że wszelkie związki z ludźmi są tworzone i trwają dopóty, dopóki nie spełnią swojego celu. W tym sensie wszyscy dla wszystkich są niezbędni. Możemy nie znać celu życia, ale znają go nasze dusze. Trzeba wysoko rozwiniętej intuicji, otwartych szeroko oczu duszy i otwartego serca, aby przypomnieć cele, które dusza ma do zrealizowania. Nasz świadomy umysł nie ma o tym pojęcia. Jeśli to będzie dla kogokolwiek z członków związku niezbędne dla jego rozwoju duchowego, na pewno zbliżycie się ponownie.

 Co jeszcze może nas spotkać?

Przypuszczalnie przestanie interesować nas wiele audycji telewizyjnych. Zaczną razić brutalne filmy akcji, będziemy mieli już absolutnie dość „występów” polityków-krętaczy. Zaczniemy odczuwać dyskomfort patrząc na tzw. „święte” obrazy, „święte” figury, relikwie w postaci szczątków „świętych” w świątyniach. Będziemy przecież rozumieli, że nie należy oddawać czci dziełu rąk ludzkich, bo cześć i chwała należy się wyłącznie Bogu-Stwórcy Wszystkiego. Zaczniemy również inaczej patrzeć na życie, inaczej postrzegać świat. Jeśli nie dostrzegaliśmy do tej pory jego cudowności – to teraz zachwycimy się nią. Każdego człowieka zaczniemy traktować jak swojego brata lub siostrę. Staniemy się bardziej łagodni i bardziej wyrozumiali. Nie oznacza to, że powinniśmy pozwolić innym wchodzić sobie na głowę, o nie. Pokora wobec wielkości Boga nie oznacza braku szacunku dla siebie.

POKORA JEST CNOTĄ,

UPOKORZENIE  - GRZECHEM.

Leonardo Boff

Kochając innych mamy obowiązek kochać i szanować przede wszystkim siebie. Jesteśmy przecież Bożymi Dziećmi. „Kochaj bliźniego swego jak siebie samego…” [podkreślenie autora].

 „Jeśli chcemy szanować ludzi, to musimy szanować samych siebie. Nie można jednak szanować siebie nie szanując w sobie samym czegoś, co absolutnie przerasta własne «ja»: Boga.”(„Spotkać Boga w człowieku”, Ladislaus Boros).

 Myślę, że temat ten znajdzie jeszcze kiedyś rozwinięcie. Uprzedzę Cię również o jeszcze jednym. Warto wspomnieć o pewnej „patologii”, która czasem spotyka różne osoby.

Pierwsza grupa patologii to te, które wiążą się z beztroskim wykorzystywaniem otrzymanych uzdolnień i mocy. Mogą być na przykład osoby, które bez udziału swojej świadomej woli posiadły po prostu np. dar wpływania na innych, dar przewidywania zdarzeń itd. Dzisiaj jeszcze nie wiem, dlaczego tak się dzieje, że ni z tego, ni z owego ktoś nagle zaczyna przejawiać zadziwiające zdolności. Takie osoby mogą być nawet zaskoczone tym faktem, inne zaś po prostu boją się tego.

 Niektórzy z tych ludzi, bardzo beztroscy i prawdopodobnie mało refleksyjni, niedojrzali do niespodzianki, lubią się czasem „pobawić” wykorzystując niespodziewany dar. Nie zdają sobie sprawy z tego, że w ten sposób wyrządzają i innym, i sobie wielką krzywdę. Marnują dar zamiast go szanować, rozwijać i wykorzystywać dla dobra wielu. Przy okazji mogą napytać sobie biedy wypuszczając beztrosko „dżina” z butelki. Takie zdolności nie są absolutnie do zabawy.

 Inni z kolei bardzo obawiają się tzw. „nadprzyrodzonych” zdolności. Sądzą nawet, że otrzymali je od „ciemnych” sił. Proszą więc Boga o ochronę i zabranie im tego (co też zazwyczaj się staje). Uważam, że takie postępowanie nie jest racjonalne. Każdemu Bóg daje różne talenty, różne zdolności. Jeden przejawia od dzieciństwa zdolności w kierunku malarstwa, inny w kierunku muzyki, jeszcze inny ma zdolności wspaniałego matematyka, tamten zaś – lekarza. Czy oni również powinni prosić Boga o odebranie im tych talentów? Czy nie możemy wszyscy służyć sobie nawzajem naszymi, otrzymanymi od Boga, darami? Wszystko zależy, jak wykorzystamy dary – dla budowania, czy też niszczenia.

 Jeszcze inni zamieniają się w przeróżnych „guru”. Uważajmy na nich. Możemy przecież poszukiwać przewodników, nauczycieli, którzy mogliby nas wspomóc i wiele nauczyć. Pamiętajmy wszakże, że „nie wszystko złoto, co się świeci…” Samozwańczy „guru” mogą wykorzystywać na różne sposoby swoich uczniów. Mogą być wśród nich tzw. wampiry energetyczne czerpiące energię z uczniówOsobiście nie mogę. , tak po ludzku, pojąć, jak człowiek, który otrzymał tak wiele od Boga, zaszedł tak daleko, tak nisko upadł. Robią to, co robią, jakby zapomnieli, że ich odpowiedzialność jest olbrzymia i poniosą w związku z tym poważne konsekwencje. Ma się wrażenie, że jest jak w ludowym porzekadle: „Jak Pan Bóg chce kogoś ukarać, to mu najpierw rozum odbiera…” Co prawda, Bóg nikogo nie karze – to tak na marginesie. Ludzie ci pewnie uwierzyli w swoją nieomylność, moc i wiedzę. Uwierzyli, że sami sobie ją zawdzięczają, zapomnieli, że jest to dar Boga, który ma służyć wszystkim potrzebującym tego. W efekcie doszło do tego, że oderwali się od ziemi i sądzą, że wszystko im wolno. Możliwe również, że dali się złapać w „pułapkę” tak zwanym pasożytom umysłu (pisze o tym m.in. Jakub Niegowski w „Nieznanym Świecie”, nr 5/2007 r.)

Prawdziwy mistrz nigdy nie mówi, że jest Mistrzem. „Ten jest największym mistrzem, kto jest największym sługą…” Uprzedzam Ciebie o tych wszystkich możliwych wydarzeniach na wszelki wypadek, bo możesz zaobserwować dość dziwne zjawiska dotyczące Twojej osoby. Wiele już osób to spotyka – otrzymują dziwne przekazy, zaczynają widzieć i czuć intuicyjnie. To może budzić w każdym niepokój – „Co się ze mną dzieje?” Między innymi właśnie dlatego rozwój duchowy powinien odbywać się powoli. Niczego nie chciejmy przyśpieszać. W przeciwnym wypadku groziłoby to dla nas po prostu potężnym szokiem, wstrząsem o nieobliczalnych skutkach. Nie można przecież człowieka, który był potwornie zagłodzony, nakarmić od razu do syta. Nie można również na pierwszym treningu pozwolić sobie na zbyt wiele, ponieważ nabawimy się  tylko zakwasów albo kontuzji.

 Jednym z naszych doświadczeń może stać się z pewnością poczucie osamotnienia, wyobcowania. Czasem może wydać się, że jesteśmy zdani na łaskę i niełaskę potężnych sił miotających nami jak liściem na wietrze. Pamiętajmy, jednak: nigdy nie będziemy sami. Bóg zawsze będzie z nami, o ile MY będziemy tego chcieli i będziemy z Nim. Wiem, o czym mówię. I nawet jeśli kiedykolwiek wyda nam się, że zostaliśmy porzuceni, to tak naprawdę będzie to wyłącznie iluzja.

 Czasem, po wielu radościach, będąc już przekonanymi, że mamy świetne z Bogiem kontakty, że idzie nam wszystko jak z płatka, że nasza dusza jest coraz bardziej rozświetlona, poczujemy nagle straszny ból duszy. Nie będziemy może rozumieli, co się dzieje. Nie będziemy umieli wytłumaczyć tego bliskim, bo nie da się opisać tego w słowach. Można nazwać to depresją duszy. Jezus tego również doświadczył na krótko przed swoją kaźnią. Poczuł obezwładniające osamotnienie, lęk i ból: „Teraz dusza moja doznała lęku i cóż mam powiedzieć? Ojcze, wybaw Mnie od tej godziny. Ależ właśnie dlatego przyszedłem na tę godzinę.” (Ew. św. Jana, 12.27). Podobnie biblijny Hiob: „Tak moim działem miesiące nicości i wyznaczono mi noce udręki. Położę się, mówiąc do siebie: «Kiedyż zaświta i wstanę?» Przedłuża się wieczór, a niepokój mnie syci do świtu.” (Ks. Hioba, 7.3-4).

 Można potraktować wszystkie te słowa cytatów jako mityczne opisy. Postarajmy się jednak wczuć w sytuację – przecież dotyczą one konkretnych ludzi z ich rozterkami duchowymi, ich męką. Dzisiaj mamy przecież te same problemy.  Będzie nam wydawać się, że nie wytrzymamy już bólu, jaki przeżywamy. Możemy poczuć bezbrzeżny smutek, gorycz, niewytłumaczalny niepokój. Możemy mieć wrażenie, że kończy się nasze życie, co przyjmiemy nawet z ulgą. Wszystko stanie się bezwartościowe i bezbarwne. Nic nas nie będzie cieszyć. „Moja dusza wybrałaby uduszenie, raczej śmierć niż te udręki!” (Ks. Hioba, 7.15). Może wówczas ogarnąć nas rozpaczliwy bunt. „O co chodzi?”,  „Co ja takiego zrobiłem?!”,  „Co było nie tak?!”, „Jak długo mam jeszcze cierpieć?”,  „Mam tego już dość…” Takie stany mogą potrwać kilka godzin, a nawet kilka dni.

 Nie będzie to łatwe doświadczenie, ale wyjdziemy z tego. Pamiętajmy – przetrwamy wszystko. Ma to swój cel, swoje uzasadnienie. Później dziwna depresja zniknie, zapomnimy o niej i pozostanie tylko radość. Nasza dusza zacznie cieszyć się. „I Pan przywrócił Hioba do dawnego stanu, gdyż modlił się on za swych przyjaciół. Pan dwukrotnie powiększył mu całą majętność.” (Ks. Hioba, 42.10). Pamiętajmy – to tylko bardzo trudny, wyczerpujący trening, podczas którego omdlewają ręce i nogi, pot zalewa czoło, brakuje już powietrza, ale my mamy nie poddawać się słabościom i dalej ćwiczyć, walczyć z własną niemocą. Ja już wiem, że słabość przejdzie i odzyskamy siły. Pozostanie satysfakcja, głębokie wewnętrzne zadowolenie, że przebrnęliśmy, że nie daliśmy się.

 Mogą coś o podobnych stanach powiedzieć kobiety. To przecież one rodzą dzieci. Czy my, mężczyźni, jesteśmy w stanie zrozumieć, co przeżywają podczas akcji porodowej? Ich lęki, ich ból, ich osamotnienie? Później jest jednak ulga i radość oraz zapomnienie negatywnych przeżyć.

 „Odbierając zaledwie odrobinę Mojego Światła, odżywiam twój umysł w tym sensie, że prowadzę cię do głębszego szukania Mnie, wychowuję cię do kontemplacji, i – ożywiając ją – każę jej rozkwitnąć i uczynię ją również płodną. Dawałem ci środki poza twoim rozumem. Teraz chcę, abyś doszła do wyższego stadium medytacji. Musisz iść naprzód. Jestem właśnie w trakcie ubogacania twojego pokarmu dzięki tej małej zmianie. Chcę, aby to było dla ciebie jasne. Oderwę cię od każdego zmysłu. Teraz, kiedy jesteś oderwana, ożywię twoje możliwości – twoją przenikliwość.Dzięki otrzymaniu tej duchowej Łaski, pomożesz innym osobom. Będziesz zdolna zrozumieć Moje dzieci i będziesz umiała im pomagać.

 Nie pojmuj tego małego odebrania Mojego Światła jako porzucenia. Nie, jestem tylko w trakcie przyczyniania się do postępowania twojej duszy ku świętości. Nie powinnaś wpadać w panikę. Muszę cię oczyścić. Wiedz, że gdy dusza oczyszcza się, przechodzi przez lęki i straszne niepokoje. Ale powiedziałem ci: pragnienie Mnie pomaga ci we wzrastaniu w tej Łasce – Łasce kontemplacji. Chcę, aby twoja miłość osiągnęła doskonałość, oddając mi się całkowicie.”(„Prawdziwe życie w Bogu”
, Vassula Ryden).

Przypominam tu sobie jeden z moich wczesnych treningów karate – akurat miałem już wówczas 38 lat. W jego trakcie sensei polecił przyjąć odpowiednią pozycję – sanchin-dachi i ćwiczyć oddychanie – ibuki. Zainteresowani będą wiedzieli, o co chodzi. Później, przy maksymalnym wydechu i napięciu mięśni brzucha nastąpiło uderzenie trenera – tsuki na brzuch. Wytrzymałem, nawet nie przesunąłem się. Prawie nie bolało. Gdybym zrobił coś nieprawidłowo, to odczułbym uderzenie zupełnie inaczej :). Później tylko odkryłem siniak – akurat wielkości pięści. Okropne? Dla mnie nie. Chodziło przecież o przekonanie się, że przetrwam, że umiem już odpowiednio przygotować moje ciało, że potrafię być odporny. Jak mógłbym się o tym przekonać, jeśli nie poddałbym się takiej próbie?

Nie patrzmy na to, co nas spotyka, w sposób cząstkowy. Nie wyrywajmy zdań z kontekstu. Róbmy zawsze bilans. Podsumowujmy wszystko. Jestem pewien, że wynik brany z całości doświadczeń będzie doskonały. W miarę dojrzewania wszelkie próby będziemy znosili coraz łatwiej, spokojniej. Obserwujmy wówczas siebie i „fotografujmy” swoje stany. Co czujemy? Jakie są nasze reakcje? Wszystko to, co zobaczymy i poczujemy – wszelkie zniechęcenia, rozdrażnienia, niepokoje, lęki itd., czyli wszystko to, co pojawiło się na skutek przeżywanego doświadczenia – to są resztki naszego dawnego, „ciemnego” JA, które pochowały się, gdzieś tam w zakamarkach naszego jestestwa i które należy usunąć. Doświadczenie pozwoliło po prostu dojrzeć nasz stan, zdiagnozować go, zobaczyć i wywlec na powierzchnię wszelkie złogi zatruwające na ciągle do tej pory – bez naszej świadomości. A wydawałoby się, że było już tak dobrze :).

Nie zniechęciłem Cię jeszcze? Kochany! To są drobiazgi w porównaniu z tym, jak wielką radość będziemy odczuwali coraz częściej. Jakie „motyle” zaczną trzepotać skrzydełkami w naszych brzuchach. Przygotujmy się na niesamowite, fantastyczne niespodzianki. Bóg nieraz nas zadziwi.

Będziemy wówczas odczuwali niewysłowioną wręcz wdzięczność. Nie da się tego opisać w żaden sposób. A to, co wówczas przeżyjemy, da nam niewyobrażalny wprost „pałer”.

„Z początku powiedzie go trudnymi drogami,

bojaźnią i strachem go przejmie,

zada mu ból swoją nauką,

aż nabierze zaufania do jego duszy

i wypróbuje go przez swe nakazy;

następnie powróci do niego po drodze gładkiej

i rozraduje go,

i odkryje mu swe tajemnice.

A jeśliby zszedł na bezdroża, opuści go

I wyda potężnej klęsce.”


Mądrość Syracha, 5.17-18

Nie obawiaj się tych ostatnich słów – to tylko ostrzeżenie. Słowa o klęsce dotyczą człowieka, który uzyskał znaczną świadomość, a pomimo tego – wprost niedorzecznie –  popełnia wykroczenia, schodzi na bezdroża, czyli oddala się od Boga.. Przecież więcej wymaga się od człowieka świadomego niż nieświadomego.

Wróćmy jednak do zasadniczego tematu. Radość zacznie „wylewać” się z nas. Otoczenie będzie to dostrzegać nic nie rozumiejąc. Ludzie będą widzieli zmiany w nas i będą zastanawiać się, co się stało. Niech dostrzegają nasz spokój, pełne harmonii zachowania, miłe odnoszenie się do wszystkich – nawet wobec tych niechętnych. Będą czuć, że nie jest to wyuczone, taktyczne, grzecznościowe zachowanie. Będą czuli, widzieli i wiedzieli, że wypływa to z naszego wnętrza.

 Uwierzmy – tak będzie. Tak JUŻ JEST, kiedy to właśnie TERAZ postanowiliśmy. We Wszechświecie istnieją wszelkie rozwiązania, wszelkie opcje zdarzeń i zachowań. Mówiąc Bogu: „Tak, działaj, Panie, we mnie i przeze mnie. Bądź wola TWOJA…” uruchamiamy po prostu odpowiednie procesy. Uzbrójmy się jednak – powtarzam do znudzenia – w cierpliwość. Nie poddawajmy się zniechęceniu. Bądźmy twardzi wobec zakusów niewidzialnych wrogów, którzy są w nas i którzy zechcą zepchnąć nas ze ścieżki, na którą weszliśmy.

 Nasi wrogowie, to elementy „ciemnego” JA wyrażające się poprzez lenistwo, zniechęcenie, zwątpienie, złość, nienawiść, zazdrość, zawiść, pazerność, chęć czynienia innym krzywdy, brak odwagi, lęk, złośliwość, obmawianie, niewiarę, pesymizm, chwiejność, dyskryminację, uprzedzenia, niezdrową ambicję itd. To są nasi, często bardzo głęboko ukryci, tzw. „zjadający towarzysze” – jak mówi w swoich książkach o hunie Leszek Żądło. I nie chodzi o to, aby walczyć z tymi przywarami. Walcząc z wrogiem tylko go wzmacniamy. Zaakceptujmy stan faktyczny, ujawnijmy go sobie, przyznajmy się do tego, by dzięki temu można było później usunąć tych „towarzyszy” z siebie. Zaprzeczanie nic nie da.

„Za pełną radość poczytujcie sobie, bracia moi, ilekroć spadają na was różne doświadczenia. Wiedzcie, że to, co wystawia waszą wiarę na próbę, rodzi wytrwałość. Wytrwałość zaś winna być dziełem doskonałym, abyście byli doskonali i bez zarzutu, w niczym nie wykazując braków.” (List św. Jakuba, 1.2-4).

Pozwolenie sobie na częste słabości i zniechęcenia otwiera nasze wewnętrzne portale na ataki jeszcze bardziej niebezpiecznych, astralnych przeciwników (warto, abyś zaznajomił się z dostępną na ten temat literaturą).

„(…) umysł nie jest zamknięty wewnątrz czaszki i nie działa jak komputer, ale raczej stanowi coś w rodzaju gigantycznej anteny, która komunikuje się z mnóstwem duchowych bytów – nie zawsze przyjaznych i miłych.” (wg psychologii transpersonalnej Stanislava Grofa, czeskiego lekarza psychiatry, „Doktor Haust”, Wojciech Jóźwiak, „Wróżka” nr 6/2007 r.).

 Nasze EGO może podsuwać nam różne pokusy, o których już wspominaliśmy. Największą z nich może stać się  – często niezauważalna dla nas – tendencja do opuszczenia Boga, do ponownego wkroczenia na ścieżkę oddzielenia się od Ojca, na działania oparte wyłącznie na bazie własnego, niskiego „ja”. Trzeba więc bacznie siebie obserwować, kontrolować wszelkie swoje zachowania, aby nie wpaść w pułapkę.

 Przed takim niebezpieczeństwem przestrzegają każdego z nas znamienne słowa z cytowanego wcześniej fragmentu Mądrości Syracha: „A jeśliby zszedł na bezdroża, opuści go i wyda potężnej klęsce.”. Z tym, że to nie Bóg nas opuści – to my Jego opuszczamy i sami wydajemy się wówczas wszelkim klęskom, ponieważ ponownie zaczynamy działać sami, w odłączeniu od Boga. Sprzeniewierzając się Bogu – na co przecież pozwala nam nasza wolna wola – ponosimy wszelkie konsekwencje takiego działania, tym surowsze, im większa była już nasza wiedza, im dalej zaszliśmy na ścieżce duchowego rozwoju.

Przecież nasza odpowiedzialność wzrasta proporcjonalnie do posiadanej już świadomości. Im większa świadomość, tym większa odpowiedzialność – to proste.I to nie Bóg nas karze, to my sami siebie karzemy, a raczej ponosimy skutki naszego postępowania. Nie ulegajmy więc żadnym podszeptom naszego ciemnego EGO,które tak naprawdę jest wrogiem Świadomości Chrystusowej, czyli ANTY-Chrystusem, ANTY-Chrystem działającym w każdym z nas i za wszelką cenę próbującym oddalać nas od Boga. Nie poddawajmy się więc nigdy!

 Sporo lat temu otrzymałem kartkę z pozdrowieniami od kilku moich uczniów-wychowanków, których musiałem opuścić, kiedy ci byli w czwartej klasie technikum, a więc na rok przed maturą (zmieniałem wówczas miejsce zamieszkania). Chłopaki, już po studiach, spotkali się pewnie z jakiejś okazji, powspominali trochę i zdecydowali się napisać do mnie. Kartka oprócz pozdrowień zawierała jeszcze jedno zdanie: „I pamiętamy zawsze, Panie Profesorze, zasadę, której nas Pan uczył - «Dostałeś w zęby i leżysz na dechach? Wstawaj i walcz dalej!».” Było to dla mnie kompletne zaskoczenie. „Ja im coś takiego mówiłem? Kiedy? Niczego takiego nie pamiętam…”

 Z pewnością pisali prawdę – przecież tak bardzo zapadło im to w pamięć! Fakt, miałem zawsze  tendencję do wplatania w moje lekcje mechanizacji rolnictwa takich „pogaduch”. Młodzież bardzo je lubiła – i nie tylko ze względu na to, że lekcja „leciała” na luzie. Zaznaczam, że wbrew pozorom ani lekcje, ani poziom nauczania uczniów na tym nie ucierpiały. Wprost przeciwnie – takie wspólne „gadanie” budowało bardzo dobre relacje między nami. Ale to już inny temat.

 Nie poddawajmy się więc. NIGDY. I nigdy nie ustawajmy w wysiłkach.

 Poznawajmy reguły, zasady życia i w zgodzie z nimi używajmy wszelkich dostępnych nam narzędzi, aby budować siebie i innych.

POSZUKUJMY WŁASNYCH ŚCIEŻEK

DUCHOWEGO ROZWOJU

I KROCZMY NIMI ODWAŻNIE.

Nie stańmy się zależni od nikogo i niczego. Nie uzależnij się również od informacji i przemyśleń, które ja przedstawiam. Jeśli w nie bezkrytycznie uwierzysz, przyjmiesz je bez przemyślenia, bez wewnętrznego, głębokiego przekonania – to staniesz się ich niewolnikiem.

Już dawno wielki filozof Spinoza powiedział:

MYŚLENIU LUDZKIEMU

NIE MOGĄ BYĆ POSTAWIONE ŻADNE GRANICE,

GDYŻ POCHODZI ONO OD BOGA.

„W pierwszym etapie nauka zawsze zwalcza nowe idee i twierdzenia, a także ich zwolenników przeciwstawiających się akceptowanym poglądom. Jeśli okaże się, że te idee tylko częściowo są nie do utrzymania, to w drugiej fazie będą przebadane przez naukę i jeśli znajdą uznanie, to w trzeciej fazie są przedstawiane jako rezultaty badań naukowych, nie przynosząc właściwie uznania duchowym ojcom tych osiągnięć”(Max Planck).

Nie tylko naukowcy mają takie tendencje – wszyscy je mamy. Bądźmy więc krytyczni, ale nie odrzucajmy z góry żadnych nowych idei, które poznajemy. Szukajmy potwierdzenia (lub zaprzeczenia) w innych źródłach. I kiedy napotkamy sprzeczności – włączmy filtry własnego rozumowania, własnej logiki i intuicji.

„Uwolnienie się od ciasnoty i stęchlizny, wyrwanie się na świeże powietrze i wielką przestrzeń – oto, co służy życiu.” („Spotkać Boga w człowieku”, Ladislaus Boros).

Bądźmy więc w ciągłym kontakcie z Bogiem, który jest w nas. Ufajmy wyłącznie tylko Jemu.

Powtórzmy więc: skoncentrujmy się raczej na sposobach myślenia i łamaniu własnych schematów myślowych, co pozwoli nam łatwiej poruszać się w sferze wartości duchowych. Bądźmy otwarci na nowe idee. Wówczas to my będziemy wybierać – będziemy niezależni.

MIEJMY CHĘĆ POZNAWANIA I DOŚWIADCZANIA

 I nieważne, że możemy wówczas narazić się na niepochlebne opinie – delikatnie mówiąc. To tylko opinie…

KTO RZECZYWIŚCIE PRAGNIE

WYMYŚLIĆ COŚ NOWEGO,

NIE MOŻE NIE BYĆ SZALONYM.

Niels Bohr, słynny duński fizyk

Poszukujmy własnej prawdy.

Ja, Janusz, mogę dziś powtórzyć za Leonardo Boffem [franciszkanin, twórca teologii wyzwolenia, porzucił stan kapłański i rozstał się z Watykanem – przyp. autora] – „Będę zdecydowanie bronić swojej wiary, która bynajmniej nie jest jedyną prawdą.” Treści, które podaję, z pewnością nie są „lekkostrawne” i konformistyczne. Z tego względu mogą budzić opór, budzić zrozumiałe emocje. Rozumiem to. Sam borykałem się i borykam w dalszym ciągu z moimi mentalnymi ograniczeniami.

CÓŻ ZA SMUTNA EPOKA,

W KTÓREJ ŁATWIEJ JEST ROZBIĆ ATOM,

NIŻ ZNISZCZYĆ PRZESĄD.

Albert Einstein

 Powtórzę po raz kolejny – to, co już przeczytałeś i co przeczytasz dalej (mam nadzieję) – to moje doznania, przemyślenia i refleksje. Pisząc nieraz kontrowersyjnie nie zamierzałem nikogo ani niczego urazić. Jeśli nawet  niezamierzenie tak się stało, tak to ktoś odczuł – z góry proszę o wyrozumiałość i wspaniałomyślność. Jeśli ktoś uważa, że z jego punktu widzenia nie mam racji, niech nie ocenia mnie zbyt surowo. Każdy ma przecież prawo do własnego postrzegania wielu spraw. Każdy jest inny.

„W szczególności nie jest możliwe, byśmy zamieszkali w cudzym wnętrzu, poznali do końca motywy, jakie kierują czyimś postępowaniem i oceniali je kategorycznie jako nie do przyjęcia, nie znając do końca wszystkich okoliczności i przesłanek, które zdecydowały o takim, a nie innym wyborze drogi.” (Marek Rymuszko, „Ostatnie piętro samotności”, „Nieznany Świat” nr 7/2007).

Dla tych, którzy chcieliby jednak przywołać mnie „ostro do porządku” dedykuję pewną znaną historię:

„Arcykapłan więc zapytał Jezusa o Jego uczniów i o Jego naukę.Jezus mu odpowiedział:

«Ja przemawiałem jawnie przed światem. Nauczałem zawsze w synagodze i w świątyni, gdzie gromadzą się wszyscy Żydzi. Potajemnie zaś nie nauczałem niczego. Dlaczego Mnie pytasz? Zapytaj tych, którzy słyszeli, co im mówiłem. Przecież oni wiedzą, co powiedziałem».

Gdy to rzekł, jeden ze sług stojących obok spoliczkował Jezusa, mówiąc: «Tak odpowiadasz arcykapłanowi?»

Odrzekł mu Jezus:

«Jeżeli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego. A jeżeli dobrze, to dlaczego Mnie bijesz?»”
(Ew. św. Jana, 18.19-23).

***

Życzę Ci tego, czego życzę i sobie. Życzę więc, abyś doszedł do stanu, kiedy będziesz mógł sterować Twoim życiem z głębi własnego duchowego centrum oraz pozostawał zrównoważonym w każdej życiowej sytuacji – mimo przeróżnych presji i zaburzeń. Na tym właśnie polega ekwinimia.

 Miej w sobie najpiękniejsze uczucia i emocje, obdarzaj nimi siebie i innych i jednocześnie bądź jak potężna góra, która mimo burz, spiekoty, smagających ją deszczów i wichur trwa nieporuszona i niezmienna.

NAJSZCZĘŚLIWSZY JEST TEN,

KTO ZAWSZE I WSZĘDZIE DAJE TO,

CO MA NAJLEPSZEGO.

W TOBIE NAJLEPSZY JEST  BÓG.

Zasłyszane



 

Fragment planowanej do wydania książki „Nie samym chlebem żyje człowiek – Jak odkryć Boga w sobie?”  Autor: Janusz Dąbrowski.



Komentarze (2)

Zbudujcie Wasze człowieczeństwo, a zbudujecie całą ludzkość - Cudowny artykył na Wielkanocną i nie tylko refleksję...

Napisane przez Lucyna, 24 April 2011
To musiał pisać Anioł. Dziekuje Ci.

Zbudujcie Wasze człowieczeństwo, a zbudujecie całą ludzkość

Napisane przez mercedes, 2 February 2012
Panie Januszu- serdecznie dziekuje za ten artykul pozdrawiam goraco i zycze wszystkiego najlepszego mercedes
 

Napisz komentarz

Tytuł Twojego komentarza
Twoje Imię lub Pseudonim
Twój email
Twój Komentarz
Wpisz tekst po prawej
Jeśli Twój komentarz nie pojawi się od razu po wysłaniu, to znaczy, że został skierowany do moderacji i najprawdopodobniej pojawi się w najbliższym czasie. Przepraszamy za utrudnienie. Pamiętaj, że wszelką ewentualną odpowiedzialność za zamieszczone komentarze biorą ich autorzy. REGULAMIN KOMENTARZY